Najbardziej kuriozalny klub w polskiej lidze. Ta historia trwała krótko

Newspix / Jacek Koziol/Agencja Przeglad Sportowy / Na zdjęciu: Mariusz Wawrow (Hutnik Kraków - z lewej) i Paweł Krzeszowiak (Sokół Tychy - z prawej)
Newspix / Jacek Koziol/Agencja Przeglad Sportowy / Na zdjęciu: Mariusz Wawrow (Hutnik Kraków - z lewej) i Paweł Krzeszowiak (Sokół Tychy - z prawej)

Sokół Tychy to przykład jednej z patologii, które w latach dziewięćdziesiątych trawiły polski futbol. Sztuczny twór powstał po zakupie przez biznesmena Piotra Bullera. Półtora roku później już nie istniał.

Kibice w Tychach klubem w Ekstraklasie cieszyli się bardzo krótko. Ligowy zespół w tym mieście istnieje ponad 50 lat, a w piłkarskiej elicie grał tylko przez niecałe pięć sezonów. W tym czasie zdołał wywalczyć sensacyjne wicemistrzostwo kraju i zagrać w europejskich pucharach, dzięki czemu zapisał się w historii polskiej piłki. Jednak o futbolu w Tychach głośno było także z innego powodu, o którym dziś już wielu fanów w kraju nie pamięta.

Sokół Pniewy oddział w Tychach

W 1994 roku w najwyższej klasie rozgrywkowej zagościł Sokół Tychy. A w zasadzie Sokół Pniewy oddział w Tychach. Skąd taka kuriozalna nazwa? - Były plany, by klub nazwać GKS Tychy, ale nie było na to zgody. W pierwszej fazie nazywało się to właśnie Sokół Pniewy oddział w Tychach. To było kuriozalne, ale dopiero po paru miesiącach zmieniono nazwę. Nawet jak na zwykłą firmę brzmiało to dziwnie, a co dopiero na klub sportowy - powiedział nam Kamil Hajduk z Tyskiej Galerii Sportu. Choć pod uwagę brano nawet... Klub Sportowy Buller Tychy.

Już Sokół Pniewy był nazywany "klubem kukułką". Jego sponsor Krzysztof Sieja w pewnym momencie zdecydował, że sprzeda klub. Zainteresowany kupnem był Piotr Buller, do którego należała Śląska Giełda Towarowo-Pieniężna, która w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku prowadziła interesy zarówno w kraju, jak i w Ukrainie. Biznesmen dorobił się na handlu węglem i paliwami.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewporcie: Co to był za gol! "Stadiony świata"

Buller futbolem zainteresował się w 1995 roku. Jednak nie z pobudek czysto sportowych. Węszył w tym kolejny biznes i okazję do zarobienia pieniędzy. Gdy kupił Sokół Pniewy, postanowił przenieść siedzibę na Śląsk. Wybór padł na Tychy: rozwijające się miasto, które było głodne wielkiego futbolu. Plany miał wielkie. W miejsce zaniedbanego i zrujnowanego stadionu chciał wybudować nowoczesny obiekt, a wzorem była dla niego siedziba Ajaxu Amsterdam.

W Tychach miał być drugi Amsterdam

Skończyło się - zresztą jak wszystko - na wielkich wizjach. I równie wielkim rozczarowaniu.

- Buller władował tutaj sporo kasy. Ambicje były duże. To było wszystko na krótką metę, choć piłkarze mówili, że było tutaj eldorado. Chciał tutaj zbudować nowoczesny stadion. Był zakochany w Holandii, widział stadion w Amsterdamie i mówił, że tutaj powstanie taki obiekt. Marzył o europejskich pucharach. A obiekt tutaj od lat 70 nie był przebudowywany. Do tego klub powoli osuwał się w hierarchii - dodał Hajduk.

Pierwsze inwestycje dotyczyły stadionu, bo trzeba było zamontować na nim tysiąc plastikowych krzesełek. To sfinansował oczywiście Buller. Teren uprzątnąć pomagało wojsko.

Fuzji Sokoła Pniewy z walczącym wówczas o utrzymanie w III lidze GKS-em Tychy sprzeciwiał się PZPN, a najbardziej jego ówczesny prezes Marian Dziurowicz, który związany był z GKS-em Katowice. Doszło nawet do tak kuriozalnej sytuacji, że GieKSa wyjazdowy mecz z Sokołem wolała rozegrać w Pniewach, a nie Tychach. Wszystko po to, by zrobić na złość lokalnemu i teoretycznie bardzo bogatemu rywalowi.

Początkowo w klubie nie brakowało niczego

Sokół Sokołem, ale w Tychach kibice dopingowali... GKS. - Kibice traktowali to jako sztuczny twór, ale dopingowali GKS Tychy. Na flagach był GKS Tychy. Nikt nie dopingował Sokoła. Zresztą takie. Buller nie był gościem ze Śląska. Wybrał Tychy jako miasto, w którym klub był bez pieniędzy. GKS leciał do IV ligi, zawodnicy uciekali do Lędzin. Tutaj nie było nawet ciepłej wody. Nie wiadomo, co by było dalej. Wybrał to miasto, bo jest stosunkowo duże, ma jakieś tradycje piłkarskie. Po co było się pchać do Katowic, Zabrza? Można było dać coś ludziom - mówi Hajduk.

I rzeczywiście, nieżyjący już biznesmen dał tyszanom igrzyska. Były one jednak krótkotrwałe. W lokalnych mediach Buller mówił o swoich wizjach, a kibice byli zachwyceni. Na mecze chodziło ich kilka tysięcy, w zależności od rywala.

Na początku w Sokole nie brakowało niczego. Dla przykładu, młody bramkarz Jerzy Dudek dostał pensję w wysokości 12 mln zł (1200 nowych zł), czyli trzy razy więcej niż w Knurowie. Aż trudno sobie wyobrazić, ile dostawały gwiazdy zespołu.

- Poza boiskami do treningu trudno było narzekać na inne warunki. W poniedziałki, po meczach, spotykaliśmy się w szpitalu wojewódzkim. Najpierw odnowa biologiczna, a potem aplikowano nam obowiązkowo dożylnie porcję witamin - przekazał za pośrednictwem swojej książki Jerzy Dudek, wówczas bramkarz tyskiego zespołu.

- Poszedłem do prezesa Bullera i powiedziałem wprost: - Niedługo będę się żenił i potrzebowałbym trochę pieniędzy. Dostałem tylko jedną wypłatę w lutym, jedną premię za zwycięstwo nad Lechem Poznań. I przez trzy i pół miesiąca żyję właściwie na kredyt. Dobrze, że jestem oszczędny, to przynajmniej mam za co żyć. Chciałem dostać chociaż z 50 milionów (pięć tysięcy nowych złotych). Buller zawołał swojego kierowcę i polecił: - Jutro przywieziesz im z firmy po pięćdziesiąt milionów - opowiadał Dudek.

Eldorado szybko się skończyło

W klubie grał także Krzysztof Bizacki. - To był sztuczny twór. Musiałem wrócić z wypożyczenia do Ruchu. Nie chciałem, zwerbowali mnie siłą. Później już nie żałowałem. Na początku frekwencję mieliśmy najwyższą na Śląsku, na mecze przychodziło po 10 tysięcy osób. Dziś w Tychach mało kto utożsamia się z tamtym pomysłem. Kibice stęsknili się za ekstraklasą, ale wskazując na moment rozstania mówią o roku 1977, kiedy GKS spadł i już do niej nie wrócił - wspominał w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego".

Sokół w elicie spędził dwa lata. W pierwszym sezonie zajął dziesiąte miejsce, co było najlepszym wynikiem spośród śląskich klubów. W drugim wycofał się w trakcie rozgrywek. Momentem przełomowym był oddany walkowerem mecz z Odrą Wodzisław Śląski. Gotowych do gry było tylko pięciu zawodników. Reszta okazała zwolnienia lekarskie.

Wtedy kuriozalnie tłumaczył wszystko ówczesny dyrektor Roman Piegza. - Nasi zawodnicy nie wyszli na mecz, bo uważają, że są pokrzywdzeni. I tu między innymi jest wina dziennikarzy. Piszecie czego piłkarze Sokoła nie dostają. O tym co dostali, nie piszecie. A dostali 50 procent kwot transferowych, pensję mają wypłacane w miarę regularnie - mówił.

Eldorado szybko się skończyło. Buller popadł w problemy finansowe i już tak ochoczo nie spełniał zachcianek piłkarzy. - Siadł eksport węgla, a ja z tego żyję. Ukraińcy mi nie płacą. Znajomy z Ukrainy, jak się dowiedział, jakie problemy musi rozwiązać właściciel klubu, to powiedział, że wolałby sobie fabrykę kupić - mówił w latach dziewięćdziesiątych "Gazecie Wyborczej".

Smutny koniec

I nie da się ukryć, że Buller na piłce się nie znał. Jak mówi Kamil Hajduk, miał wielu złych doradców. Podobnego zdania jest Albin Wira, były trener Sokoła. - Prezes Buller włożył w klub dużo pieniędzy, choć chyba zdawał sobie sprawę, że na piłce nie zarobi. Za upadek klubu winę ponosi jednak nie on, ale doradcy, którzy chcieli się przy nim szybko dorobić - dodał Wira w rozmowie z "Gazetą Wyborczą".

Przedłużeniem istnienia Sokoła był transfer Dudka do Feyenoordu Rotterdam. Zresztą Sokół jest jedynym polskim klubem, w którym bramkarz grał w Ekstraklasie. Pieniędzy nie starczyło na długo. Nikt do dziś nie wie, gdzie podziała się większość pieniędzy.

- To prawda, nie miał pojęcia o piłce, ale był szczery. Wśród jego doradców był m.in. Jerzy Kopa. Przez pierwsze pół roku w klubie mocno o nas dbali - po meczach mieliśmy owoce, co wtedy było nowością, duży wybór korków, pojechaliśmy na obóz do Holandii - stwierdził Bizacki.

To były zresztą dzikie czasy w polskiej piłce, a historia Sokoła jest tego najlepszym potwierdzeniem. Kaprys jednej osoby pozwolił bowiem kupić miejsce w Ekstraklasie. A w Tychach od początku wszystko było na wariackich papierach. Na pierwszym treningu pojawiło się kilkudziesięciu piłkarzy, którzy nie znali nawet swoich imion. Gdy już kadra się wyklarowała, to większość zawodników mieszkała na jednym osiedlu w Tychach. Część nawet w tej samej klatce.

Ta historia ma smutne zakończenie. Nie dość, że klub upadł i grał w ligach amatorskich. Odbudowa trwa do dzisiaj. Co prawda jest nowoczesny stadion, ale Ekstraklasy w Tychach wciąż nie ma.

Dodajmy, że Piotr Buller zmarł na zawał serca w 2007 roku. Miał 46 lat. W ostatnich latach życia współpracował z firmami zajmującymi się nieruchomościami. O powrocie do piłki już nie myślał.

Komentarze (3)
avatar
darekkon
6 h temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Moje czasy młodości , ok był upadek ale te 1,5roku w ex jako młodego kibica było piękne … 
avatar
collins01
8 h temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Bardzo smutna historia... 
avatar
Miluś
12 h temu
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Dudek na prezesa PZPN????? To drugi Probierz .