Rafał Gikiewicz zrobił w Niemczech karierę w stylu od zera do bohatera. Dziewięć lat temu wyjechał z Polski po rozegraniu ledwie 43 spotkań w PKO Ekstraklasie. Nigdy nie był wymieniany w gronie najbardziej utalentowanych polskich bramkarzy, a teraz jest czołowym golkiperem Bundesligi.
Piął się na szczyt przez Eintracht Brunszwik, SC Freiburg, Union Berlin, a teraz występuje w Augsburgu. - Z Polski wyjeżdżałem jako nikt. Nie płacono za mnie ciężkich milionów euro i gdy przyjechałem do Niemiec, chyba nikt nie postawiłby nawet złotówki, że tutaj zostanę - mówi WP SportoweFakty 35-latek.
Dariusz Tuzimek: Wyjaśnijmy od razu, jaka jest sytuacja z pańskim zdrowiem. Doznał pan kontuzji barku, która uniemożliwiła grę w dwóch ostatnich kolejkach Bundesligi. Kiedy pan wróci na boisko?
Rafał Gikiewicz, bramkarz Augsburg FC: Wiadomo, że chciałbym jak najszybciej. Już jest trochę lepiej, ale na pewno chwilę jeszcze potrzebuję, żeby być w pełni sił. Już w spotkaniu przeciwko FC Koeln grałem z kontuzją, bo chciałem pomóc drużynie. Wziąłem środki przeciwbólowe, ale i tak trudno było wytrzymać. Aż z takim bólem to jeszcze nigdy nie grałem. Lekarze później dziwili się, jak dałem radę funkcjonować z takim bólem na boisku. No, ale po meczu stało się jasne, że dłużej się tego ciągnąć nie da. Byłem w tym tygodniu na konsultacji w Salzburgu, w następnym tygodniu będę na kolejnych konsultacjach, pracuję w klubie nad formą fizyczną, przechodzę rehabilitację, robię wszystko, żeby jak najszybciej wrócić na boisko, bo końcówka sezonu będzie dla mojego klubu bardzo ważna.
ZOBACZ WIDEO: Wysłał jasny komunikat do Fernando Santosa. "Jest ozdobą tej ligi"
Kibice w Polsce zastanawiają się, jaka będzie pana przyszłość klubowa. Pana kontrakt z FC Augsburg przedłuży się automatycznie o rok, jeśli rozegra pan 25 spotkań w tym sezonie ligowym. Tymczasem wystąpił pan 23 razy i przytrafiła się kontuzja. Zdąży pan zagrać te dwa brakujące mecze? Czy zaledwie roczny kontrakt w ogóle pana usatysfakcjonuje?
Wszyscy mamy świadomość, że w tej chwili najważniejsze jest zapewnienie utrzymania FC Augsburg w Bundeslidze. To jest podstawa także do rozmów o mojej przyszłości. Działacze znają moje oczekiwania - wiedzą, że wraz z rodziną czuję się w Augsburgu dobrze, ale te oczekiwania nie mogą być oderwane od tego, czy klub zdoła zostać w najwyższej klasie rozgrywkowej czy nie. Gra w Bundeslidze zapewnia klubowi znaczące środki finansowe, więc my jako zawodnicy też czujemy presję, że gramy o przyszłość klubu. Ona jest najważniejsza.
A do moich spraw zdążymy wrócić. Rozmawiałem z działaczami już w lutym i w marcu, mam też zapewnienie trenera, że widzi mnie w drużynie w kolejnym sezonie, więc czekam i pracuję nad powrotem do zdrowia. Nie ukrywam, że rozmawialiśmy o opcji rok plus rok. Dłuższa umowa jest dla mnie ważna ze względów rodzinnych, bo młodszy syn idzie do szkoły, starszy do 7. klasy. To są życiowe decyzje, co do miejsca, w którym będziemy żyli. A nie chcę się w grudniu zastanawiać, co robić dalej. Uważam, że skoro przez 3 lata zagrałem dla Augsburga prawie 100 spotkań, to potwierdziłem klasę sportową i wszyscy wiedzą, na co mnie stać.
Czy nadal na drzwiach lodówki ma pan przyklejoną listę ze swoimi celami życiowymi do zrealizowania? Podobno hasło "zagrać w reprezentacji Polski" zniknęło?
Lista na lodówce nadal wisi. Co roku pojawiają się na niej moje cele, ale faktycznie powołania do reprezentacji na tej liście już nie ma. Choć było przez ostatnich cztery czy pięć lat. Jednak nie dlatego, że nie chcę w reprezentacji zagrać - bo bardzo chcę - ale nie chcę nakładać na siebie dodatkowej presji. Na liście zostały takie cele jak zachowanie czystego konta w meczach czy rozwój osobisty. Nie ukrywam tego jakoś specjalnie, bo to żadna tajemnica. Znajomi, którzy odwiedzają nas w domu, też tę listę mogą zobaczyć. To dla mnie pewien rodzaj pobudzenia i próba koncentracji na tym, co mam do zrobienia. Mając 35 lat trzeba stale szukać bodźców, żeby się rozwijać, żeby być lepszym, żeby się chciało wstać na trening i ciężko na nim zasuwać.
Choć muszę szczerze powiedzieć, że największą motywacją jest dla mnie moja rodzina. Chcę, żeby dzieci widziały, że ich tata ciężką pracą doszedł w futbolu w miejsce, w którym dzisiaj jest. Gdy wchodzę na boisko i widzę synów z żoną na trybunach, to nie potrzeba mi niczego więcej. Do wszystkiego doszedłem ciężką pracą, bo jakiegoś wielkiego talentu do piłki przecież nie miałem. Z Polski wyjeżdżałem jako nikt. Nie płacono za mnie ciężkich milionów euro i gdy przyjechałem do Niemiec, chyba nikt nie postawiłby nawet złotówki, że tutaj zostanę. A właśnie leci mi tym kraju dziewiąty rok. Co ważne, moje nastawienie się w ogóle nie zmienia. Każdego dnia chcę być lepszym bramkarzem. Ale nie lepszym od innych golkiperów, tylko od tego Gikiewicza, którym byłem wczoraj.
Ale tę "reprezentację" z listy na lodówce to wykreślił pan ze złości? Z rozczarowania, że kolejnym selekcjonerom udaje się nie zauważać pana sukcesów w Bundeslidze?
Nie, ze złości na pewno nie. Bo jedno muszę podkreślić: nie mam żalu do żadnego selekcjonera, że mnie nie powołał. To ich prawo i ja muszę to respektować. Co oczywiście nie przeszkadza mi marzyć. Wykreślenie reprezentacji z listy, to tylko próba zdjęcia z siebie dodatkowej presji, którą na siebie nakładałem. A tej presji mam i tak już bardzo dużo, więc powiększanie tego „ciężaru” niczemu nie służy. Grałem w klubach, które zazwyczaj broniły się przed spadkiem, a ta odpowiedzialność też jest bardzo duża i męcząca. Za stary już jestem na to, żeby czekać na ogłoszenie powołań do kadry obgryzając paznokcie ze zdenerwowania.
Kiedy pojawiała taka informacja, że w kadrze mnie nie ma, to przyjmowałem ten fakt spokojnie. Był jednak lekki zawód, więc uznałem, że lepiej będzie, jak ten cel wykreślę. A jeśli się go - mimo to - uda zrealizować, to będzie świetnie. Ale chcę mieć poczucie, że ja nic nie muszę. Kiedyś zapadło mi w głowie zdanie, jakie powiedział mi trener Jacek Magiera, że szkoda tracić energię na rzeczy, na które nie ma się wpływu. No więc powołanie do kadry też właśnie nie zależy ode mnie. Ja moją postawą w klubie daję sygnał, że jestem gotowy, nic więcej zrobić nie mogę.
Czy, z perspektywy czasu, nie przyzna pan racji tym, którzy mówili, że niepotrzebnie pan tak wyraźnie i głośno sam zgłasza swój akces do reprezentacji? Bo to panu wcale nie pomogło.
W ostatnich trzech sezonach miałem takie okresy, kiedy rzeczywiście dawałem na boisku bardzo mocne argumenty do tego, żeby się mną reprezentacja zainteresowała. I głośno o tym powiedziałem. Ale to była tylko moja odpowiedź na pytanie zadane przez dziennikarza w czasie wywiadu. Uważałem wtedy, że moja forma powinna być doceniona, ale też jasne dla mnie było i jest, że decyduje trener. Nie miałem pretensji ani do Czesława Michniewicza, ani do Paulo Sousy, ani do nikogo. Inną sprawą jest, że ja się nie gryzę w język, mówię to, co myślę, więc może się to komuś nie podobać. Ale dlatego, że taki właśnie jestem, dotarłem w futbolu w to miejscu, w którym dzisiaj jestem.
A jak pan przyjął to zamieszanie z początku kadencji Fernando Santosa, gdy najpierw znalazł się pan w tej szerokiej kadrze pośród pięciu bramkarzy, później pojawił się "news", że jest pan rozważany jako numer jeden w reprezentacji, a na końcu okazało się, że w ogóle nie dostał pan powołania do reprezentacji?
Mam 35 lat i to mój wielki sukces, że ciągle się o mnie mówi w kontekście kadry i to, że się w ogóle znalazłem na tej szerokiej liście powołanych. Nie mogę się przejmować jakimiś fake newsami, czy wymyślanymi historiami, bo nie ja jestem ich autorem. Cieszę się, że kolejni selekcjonerzy w ogóle wiedzą, że gra w Augsburgu taki Gikiewicz i dobrze sobie radzi.
Zapytaliśmy ludzi, którzy z panem blisko współpracowali i ich opinie są bardzo pozytywne. To skąd się wziął ten mit, że Gikiewicz jest trudny we współpracy?
Mogę tylko tyle powiedzieć, że jest to nieprawda, totalna bzdura. Ale walczenie z hejtem w internecie przypomina walkę z trójgłowym smokiem: odetniesz jeden łeb, na jego miejsce wyrastają trzy następne. Wchodzenie w polemikę nic nie daje, bo wszystko się jeszcze dodatkowo nakręca. W Polsce nie przyjmuje się najlepiej ludzi takich jak ja, pewnych siebie, którzy potrafią marzyć i podążają za swoimi marzeniami. A jeszcze gorzej, jak mówią o tym wprost i odważnie. Pewnie dlatego czasem mam pod górę. Ale nie ukrywam, że miło się poczytało opinie innych na mój temat, bo to były wypowiedzi osób, które miały okazję mnie naprawdę poznać.
Pamiętam, jak załatwiłem jednemu trenerowi z kraju staż w Unionie Berlin, to on był w szoku, widząc, jak Gikiewicz funkcjonuje w niemieckiej szatni. Był zaskoczony, że Polak może tam być szefem. Muszę powiedzieć, że w każdym moim kolejnym klubie byłem obdarzany zaufaniem i szacunkiem, bo nie było ze mną problemów. Więc trudno mi teraz tłumaczyć ludziom w Polsce, że nie jestem wielbłądem. Ja na pewno jestem sobą, nikogo nie udaję, nie gram pod publiczkę.
Ale w Niemczech też postrzega się pana jako, powiedzmy, nieszablonową postać. Czytałem, że wybrano pana - trochę dla żartu - do rankingu tych bramkarzy, którzy świetnie by sobie poradzili podczas... bójki w barze!
I co? Byłem pierwszy?
Niestety, tylko drugi.
No to szkoda. Ale prawdą jest, że ja nie biorę jeńców. Jestem wyrazisty i to się już nie zmieni. Zapamiętano to, że na przykład w derbach Berlina byłem w stanie przeciwstawić się kibicom w kominiarkach albo to, że było trochę napięcia pomiędzy mną a kibicami Werderu Brema. A ja nikogo z rywali nie obrażałem, ale gdy wychodzę na boisko, to przełączam się na tryb walki o zwycięstwo wszystkimi dozwolonymi metodami. Z Werderem wygraliśmy w tym sezonie dwa razy, wiem, że trybuny wyły i gwizdały pod moim adresem, ale przecież jakoś to przeżyję, Ja tam nie jeżdżę na wakacje, przyjeżdżam tylko raz do roku na mecz. A mecz to też walka psychologiczna na zdenerwowanie rywala. Zarzucano mi, że po obronionym karnym zbyt odważnie demonstrowałem swoją radość w kierunku kibiców Werderu. Że była to prowokacja. Może i była. Ale gdy napastnik strzela gola i przykłada palec do ust, uciszając trybuny, to on tak może zrobić a bramkarz już nie?
Tak, jestem wyrazisty, ale z tego, co wiem, mój trener właśnie to we mnie lubi najbardziej. Czasem zarzuca się mi, że opublikuję to czy tamto w mediach społecznościowych, ale ja taki jestem, autentyczny. Nie stoi za mną żadna agencja PR-owa, nikt za mnie wpisów nie robi. Pewnie, że czasem zrobię błąd, niepotrzebnie coś napiszę czy odpowiem, ale takie jest prawdziwe życie. Mamy prawo do robienia błędów. Na pewno jednak nie jestem zarozumiały, zadufany w sobie. Ja mówię wprost, że nie jestem żadną pieprzoną gwiazdą, mam takie same problemy jak każdy człowiek, lepsze i gorsze dni. Ale jeśli chcę wrzucić na Instagrama zdjęcie z kolacji z rodziną to wrzucam, ale jeśli będę chciał wrzucić zdjęcie z Ferrari to też wrzucę, niezależnie do tego, jak to skomentują złośliwi. Nie będę się nikogo pytał, czy to mogę zrobić czy nie.
Wrócę jeszcze do reprezentacji Polski. Wyobraża pan sobie taką sytuację, że na zgrupowanie kadry przyjeżdża zarówno pan, jak również inny bramkarz - Kamil Grabara?
Wyobrażam sobie. A czemu nie?
Bo Grabara - odnosząc się do pana różnych wypowiedzi i wpisów w mediach społecznościowych - "pojechał" z panem na maksa w programie "Foot Truck". Miał na pana temat bardzo niepochlebną opinię. Padło w tamtym wywiadzie nawet takie zdanie, że mógłby pan - że zacytuję - "dostać w tubę".
Hm... Trudno mi to skomentować... Widocznie chłopak ma dobre ubezpieczenie, skoro tak mówi. Ja na pewno ludzi nie biję, zresztą rękami zarabiam na życie, muszę je szanować. Uważam, że człowiek inteligentny jest w stanie załatwić każdy spór bez bójki. Odbieram tę wypowiedź jako takie stroszenie piórek w mediach. Nic więcej. Ja w ogóle nie znam Grabary osobiście, ale nie mam z nim żadnego problemu. Na pewno na treningu nie będę w niego kopał piłek po złości, nie ma obawy. Na zgrupowaniu robiłbym wszystko, żeby on się dobrze czuł na treningu i żebyśmy wykonywali polecania trenera. Tak widzę swoją rolę w drużynie. Ale na razie to zarówno ani mnie, ani Grabary na zgrupowaniu kadry nie było, więc chyba obaj na tym powinniśmy się skupić w pierwszej kolejności, żeby w ogóle dostać powołania.
Pańskie pożegnanie, gdy odchodził pan z Unionu Berlin, było bardzo wzruszające. Po ostatnim meczu kibice skandowali "Gikiewicz, Gikiewicz", a panu po policzku pociekły łzy. Rozumiem, że nie przewiduje pan podobnych emocji pod koniec maja, po obecnym sezonie Bundesligi?
Bardzo bym nie chciał, ale w życiu różnie bywa. Dobrze się czuje w Augsburgu, szef trenerów powiedział mi, że chciałby mnie nadal w drużynie, a gdy skończę granie, to widziałby mnie w sztabie szkoleniowym klubu. Ja też czuję, że to tutaj jest to miejsce, gdzie skończę karierę, a być może nawet się pod Augsburgiem osiedlę na stałe. Niebawem wszystko się wyjaśni.
Rozmawiał Dariusz Tuzimek