Niemal zawsze, gdy reprezentację obejmuje nowy selekcjoner, wraca temat powołania Rafała Gikiewicza. Gdy kadrę wziął Fernando Santos, ponownie mówiło się, że na mecze eliminacji mistrzostw Europy z Czechami i Albanią zaproszenie do kadry dostanie bramkarz FC Augsburg.
Co więcej, dziennikarz Polsatu, Bożydar Iwanow powiedział nawet w jednym z programów, że zawodnik jest rozpatrywany jako bramkarz numer 1 reprezentacji (więcej TUTAJ). To wzbudziło oczywiście gorące dyskusje: a co z Wojciechem Szczęsnym, który tak dobrze zagrał na mundialu w Katarze?
Wkrótce selekcjoner ogłosił powołania i okazało się, że Gikiewicza nie ma w kadrze w ogóle. A Iwanow tłumaczył, że mówił tylko tyle, że bramkarz Augsburga był "jedynie rozważany" jako podstawowy, a po drugie, o niepowołaniu miała przesądzić niechęć do jego osoby niektórych kadrowiczów.
ZOBACZ WIDEO: Leo Messi wraca do Barcelony!? Co z Lewandowskim?
Według pogłosek, część z nich ma mieć pretensje do Gikiewicza, że w czasie mistrzostw Europy w czerwcu 2021 roku wypowiadał się krytycznie o grze reprezentacji.
Jaka jest prawda? Dlaczego czołowy bramkarz Bundesligi nie jest powoływany do reprezentacji Polski? Czy rzeczywiście jest trudny we współpracy, czy może tylko tzw. życzliwi "szyją mu buty"?
- Nie chcę tego komentować. Jaki sens ma odpowiadanie na plotki i spekulacje? - mówi nam Gikiewicz i dodaje: - Jeśli piszecie o mnie tekst, to proszę się nie opierać jedynie na zasłyszanych opiniach. Zapytajcie ludzi, którzy ze mną pracowali. Ja nie będę udowadniał, że nie jestem wielbłądem.
Jerzy Brzęczek: "Nie strzelał fochów"
Czy Gikiewicza strach powołać na zgrupowanie kadry, bo jeśli nie będzie grał w pierwszym składzie, to popsuje atmosferę w drużynie? - pytamy Jerzego Brzęczka, byłego selekcjonera reprezentacji Polski, który w czerwcu 2019 roku powołał zawodnika na mecze eliminacyjne do Euro 2020.
- Absolutnie nie! Co prawda dużo gada, ale to jedyna jego wada - śmieje się Brzęczek. - Zresztą podobnie jak jego brata Łukasza. Znam ich od 2009 roku, gdy kończyłem swoją piłkarską karierę w Polonii Bytom. Już wtedy byli pewni siebie i bardzo ambitni - dodaje były selekcjoner.
A po chwili bardzo chwali bramkarza FC Augsburg: - Nie przypuszczałem wówczas, że zrobi tak wielką karierę, bo jego postawa w Bundeslidze jest naprawdę imponująca. Powołałem go do kadry na mecze z Izraelem i Macedonią Północną, bo kontuzjowany był Wojtek Szczęsny.
- Numerem jeden w bramce był oczywiście Łukasz Fabiański, ale zarówno "Giki", jak i Łukasz Skorupski zrobili na tym zgrupowaniu dobrą robotę. Nie było żadnych problemów z Rafałem. Pracował, był koleżeński, nie strzelał fochów, nie robił żadnej dodatkowej presji, a przecież wiedział, że nie będzie grał, bo pozycja "Fabiana" była niepodważalna - opowiada Brzęczek.
- Oczywiście, Rafał to jest taki gość, który lubi mówić, jest pewny siebie, co może się komuś nie podobać, ale ja z tym nie miałem problemu. Nie miałem żadnych obaw co do jego osoby i to się potwierdziło na tamtym zgrupowaniu. Ma bardzo pozytywne podejście do życia. Myślę, że jeśli pojawiają się co do niego jakieś obawy, są one skutkiem wyłącznie jego dużej aktywności w mediach społecznościowych. Na jego kontach sporo się dzieje, więc ludzie myślą sobie różne rzeczy. Ale jego postawa na tamtym zgrupowaniu nie dawała podstaw do żadnych obaw - zapewnia Brzęczek.
Udało nam się również o Gikiewicza zapytać Andrzeja Woźniaka, trenera bramkarzy w kadrze Brzęczka. - W ogóle nie wypowiadam się do mediów, ale dla Rafała zrobię wyjątek, bo na jego temat naprawdę krążą niesprawiedliwe opinie - zaczyna Woźniak.
- Szanuję go za upór i determinację, z jaką walczy o swoją obecność w reprezentacji Polski. Niejeden by sobie już odpuścił, machnął ręką i zadowolił się tym, co osiągnął w Bundeslidze. Ale nie on. Widać, że kadra to jego marzenie i walczy, by się spełniło - dodaje 20-krotny reprezentant Polski.
- Wtedy, na zgrupowaniu, gdy graliśmy z Izraelem i Macedonią Północną, robił wszystko, żeby pomóc drużynie. Był powołany awaryjnie, ale pracował uczciwie i nie podkreślał od razu swoich aspiracji do gry w meczu. Pewnie, że chciał grać, bo każdy ambitny piłkarz tego chce, ale potrafił realnie ocenić sytuację. Nie stworzył nam najmniejszego problemu - wspomina Woźniak.
- Do tego to pozytywny człowiek, koleżeński, bez żadnej napinki. Był szczęśliwy, że w ogóle jest z nami. Pamiętam, jak napisał mi SMS-a, że dla reprezentacji jest gotów z Niemiec choćby na rowerze przyjechać. Życzę mu, by w końcu do tej kadry trafił - kończy Woźniak.
Bramkarza ceni też Radosław Gilewicz, znakomity piłkarz, obecnie ekspert telewizyjny od Bundesligi, a wcześniej asystent Brzęczka: - Rafał wyrobił sobie markę w Niemczech. Na tamtym zgrupowaniu, na którym był "Giki", nie zauważyłem, żeby miał jakiś kłopot z akceptacją przez drużynę. Nic podobnego. Żadnego zgrzytu sobie nie przypominam.
To jeśli nie na zgrupowaniu reprezentacji, to gdzie ten mit o trudnym charakterze Gikiewicza się narodził?
Języka dobrze nie znał, a już w szatni zabierał głos
W roku 2014 Gikiewicz opuścił Śląsk Wrocław i wyjechał za granicę. Jego pierwszym klubem w Niemczech był Eintracht Brunszwik, klub z zaplecza Bundesligi. Polak bardzo szybko zbudował tam sobie mocną pozycję. Już w pierwszym sezonie zagrał 33 pełne mecze na 34 możliwe.
– Rok graliśmy razem w Brunszwiku - wspomina Adam Matuszczyk, były reprezentant Polski. - "Giki" od początku wszedł do drużyny i to wręcz z futryną. Na pewniaka. Zapieprzał na treningach, nie odpuszczał, ciągle było mu mało. Pod względem fizycznym to jest gość nie do zarżnięcia. A jak już sobie obrał jakiś cel, to uparcie do niego dążył – opowiada.
- Czy już wtedy dużo gadał? No był pewny siebie, mimo że to były dopiero jego początki w Niemczech. Koledzy sobie wtedy trochę żartowali, że człowiek jeszcze dobrze języka nie poznał, a już zabiera śmiało głos w szatni, niczego się nie boi. Ale odbierano to bardzo pozytywnie, bo wszyscy wiedzieli, że robi to dla dobra drużyny. Był lubiany w szatni, często żartował, wprowadzał dobrą atmosferę. Dziwię, się że są teraz w Polsce jakieś wątpliwości co do tego, czy pasowałby do kadry. Jego pozycji w Bundeslidze nikt tu w Niemczech nie kwestionuje - twierdzi były reprezentant.
Ale 2. Bundesliga to nie był szczyt marzeń. Po dwóch latach Polak przeszedł do SC Freiburg. To była wielka okazja na duży krok do przodu, ale jednocześnie wielka lekcja pokory, bo w nowym klubie był jedynie bramkarzem rezerwowym.
- Od początku wiedział, że mamy młodego bramkarza numer jeden i potrzebujemy go jedynie jako zmiennika. Zaakceptował to i był lojalny - wspomina Andreas Kronenberg, który w tamtym czasie był trenerem bramkarzy we Freiburgu. Dziś to bardzo ceniony i szanowany trener bramkarzy reprezentacji Niemiec.
Kronenberg: - Pracowaliśmy razem dwa sezony. Ciężko trenował, zawsze był gotowy, by wejść do bramki. Mimo iż wiedział, że w meczu zagra inny bramkarz. Nigdy nie dał nam odczuć, że to jest problem, choć nie było łatwo, bo to ambitny zawodnik i chciał grać. Ale skoro od początku zaakceptował rolę zmiennika, to potrafił być w tym konsekwentny. Zawsze był też fair wobec konkurentów do gry w bramce i także wobec mnie.
- A musiało mu nie być łatwo, bo przez dwa lata zagrał zaledwie w czterech meczach. Rozumiał jednak swoją rolę i czuł team spirit. Myślę, że transfer do Freiburga traktował jako szansę rozwoju. Zrobił w klubie dobrą robotę. Doceniam, że potrafił być cierpliwy, umiał myśleć w kategoriach dobra całej drużyny. Potrzebowaliśmy wtedy we Freiburgu właśnie kogoś takiego. I w końcu stał się czołowym bramkarzem Bundesligi. To jednak wiele znaczy – podkreśla Kronenberg.
Facet, który kocha futbol
Latem 2018 roku Gikiewicz przenosi się do Unionu Berlin. Najpierw awansuje z klubem do Bundesligi, a w następnym sezonie istotnie pomaga w utrzymaniu w Bundeslidze. Był bardzo ważnym zawodnikiem drużyny. Gdy po dwóch latach odchodził do Augsburga, kibice żegnali go jak legendę klubu. Po ostatnim meczu sezonu na trybunach zgotowano mu ogromną owację. "Giki" wyraźnie się wzruszył, po jego policzkach polały się łzy.
W Augsburgu szybko się zadomowił. Jego pozycja w drużynie jest niepodważalna. Eksperci są zgodni, że jest topowym golkiperem tych rozgrywek. Ma 35 lat, jest więc bramkarzem doświadczonym, a jednocześnie w bardzo dobrej dyspozycji fizycznej. Dobrze wprowadza nogą piłkę do gry, jest spokojny, potrafi grać z własnymi obrońcami.
A że FC Augsburg (obecnie 13. drużyna w tabeli) jest co najwyżej średniakiem Bundesligi, to Gikiewicz niemal w każdym meczu ma sporo pracy. I zazwyczaj wykonuje ją bardzo dobrze.
- Nasza trzyletnia współpraca przerodziła się w przyjaźń. Jako trener bramkarzy mam taką filozofię, że nasza grupa golkiperów też musi tworzyć taki mały, zżyty ze sobą zespół - opowiada nam Kristian Barbuscak z FC Augsburg.
I dodaje: - Rafał jest liderem mojego teamu. Ma mentalność zwycięzcy, a to w sporcie bardzo ważne. Potrafi swoją pozytywną energią zarażać innych. Mimo już bogatej kariery nadal robi wszystko, żeby być lepszym. Dba o dietę, wypoczynek, o sen, o regenerację, o przygotowanie mentalne, dopytuje trenera przegotowania fizycznego o każdy szczegół. A to joga, a to pilates, a to ćwiczenia na refleks, nie zaniedbuje niczego.
Barbuscak dodaje też, że Gikiewicz często zostaje w klubie po zajęciach, żeby pogadać o meczu czy treningu z innymi bramkarzami: - To powoduje, że jest między nimi chemia. Razem wygrywają i razem przegrywają. To niesamowite, jak ten facet kocha futbol. On jest nadal napalony na grę w piłkę. Jaka moc, jaka energia w nim siedzi! To nie jest ten typ zawodnika, który podpisuje kontrakt i tylko liczy pieniądze. Jest cały czas nienasycony. Nie zdziwię się, jeśli będzie jak Gianluigi Buffon, który ma 45 lat i nadal zawodowo gra w piłkę.
Afera z Mrazem
Być może wpływ na pewną środowiskową - niekoniecznie słuszną - rezerwę wobec Gikiewicza, a w zasadzie obu braci, ma pewien incydent, który wydarzył się, gdy jeszcze grali w Polsce.
Rafał w ekstraklaasowej piłce pojawił się w sezonie 2008/09. - W Jagiellonii Białystok miał silną konkurencję. Miałem wtedy pod opieką także Grześka Sandomierskiego, Kubę Słowika i krótko Grześka Szamotulskiego, więc Rafał częściej grał w rezerwach, ale nie okazywał zniecierpliwienia. Dobrze się z nim pracowało, nie było tarć – mówi ówczesny trener bramkarzy Jagiellonii Ryszard Jankowski.
- Potem poszedł do Śląska Wrocław, tam widział szansę i patrząc na to, gdzie jest dzisiaj, trzeba przyznać, że to był dobry wybór. Myślę, że skoro odnajduje się dobrze w szatni klubów Bundesligi, to w szatni reprezentacji Polski też by się odnalazł - dodaje Jankowski.
Ale najpierw, pod koniec 2012 roku, właśnie we Wrocławiu doszło do tak zwanej afery z Patrikiem Mrazem. Słowacki piłkarz Śląska przyszedł na jeden z treningów "pod wpływem". Wtedy Łukasz, brat Rafała, rzucił do jednego z trenerów: "Czy pan nie widzi, że on w tym stanie nie nadaje się do treningu?".
Asystent trenera Stanislava Levego nie rozwiązał jednak problemu samodzielnie, a zgłosił całą sprawę do prezesa klubu. Zrobiła się z tego wielka afera. Z Mrazem rozwiązano kontrakt, ale drużyna - z ówczesnym kapitanem Sebastianem Milą na czele - opowiedziała się za Słowakiem.
Koledzy mieli pretensje do Łukasza Gikiewicza, że zgłosił tę sprawę. Za napastnikiem ujął się tylko brat, wówczas jedynie rezerwowy bramkarz. Ale po latach mało kto już pamięta, jaka była rola Rafała w aferze. Ot, był w nią zamieszany.
- Tak, to ja to zgłosiłem, a nie Rafał, więc jego winy tu żadnej nie ma - wspomina Łukasz. – Ale ja niczego nie żałuję. Dzisiaj też bym tak zrobił. Grałem za granicą w wielu klubach i wiem, że gdybym się pojawił w takim stanie na zajęciach, to by mnie wyrzucono. A wtedy w Polsce to było tolerowane. Nikt wówczas nie przyznał mi racji. Tylko narzekania, że doniosłem na kolegę - wspomina.
W tamtym czasie w Śląsku pierwszym bramkarzem był Marian Kelemen. - Rywalizowaliśmy z Rafałem, ale nasze stosunki zawsze były dobre. Nie było między nami żadnych negatywnych zachowań - opowiada dzisiaj.
- Rafał robił wszystko, żeby się przebić, wiele razy zostawał po treningach, sportowo naciskał na mnie. A jaki był na co dzień? Rafał zawsze miał silną, wyrazistą osobowość i mocny charakter, ale myślę, że właśnie dzięki temu zaszedł w futbolu tak wysoko – mówi.
Gdy jednak pytamy go o aferę z Mrazem, Słowak robi unik: - Ja już nie pamiętam szczegółów tamtej sprawy.
[b]Niepotrzebnie przypominał się selekcjonerowi
[/b]
W ostatnich sezonach kilka razy było o "Gikim" bardzo głośno. Choćby wtedy, gdy w efektowny sposób bronił w Budeslidze rzuty karne, albo gdy... wdawał się w utarczki z kibicami. Także swojej drużyny. W listopadzie 2019 roku, gdy był jeszcze bramkarzem Unionu - w czasie derbów Berlina z Herthą - zatrzymał zamaskowanych kiboli swojego klubu, gdy ci wkroczyli na boisko.
Przy pomocy kolegów z drużyny Polakowi udało się zadymiarzy w kominiarkach zapędzić z powrotem na trybuny. Po tej akcji w niemieckich mediach podziwiano Gikiewicza za odwagę, ale jednocześnie pojawiały się też głosy, że skoro ten facet decyduje się na konfrontację z kibolami, to musi mu brakować piątej klepki.
Jedno jest pewne - Gikiewicz to nie jest bramkarz, który na boisku zrobi swoje i niezauważony cichutko pojedzie do domu. Nie należy też do tych, którzy wolą milczeć, byle tylko nie powiedzieć o dwa słowa za dużo.
Czy ta nadaktywność mogła mu zaszkodzić? Czy nie byłoby lepiej, gdyby kilka razy się powstrzymał z wyrazistymi komentarzami? - pytamy Łukasza, brata Rafała. - W Polsce wyraziste postacie mają pod górkę. My bardziej tolerujemy tych, którzy pieprzą farmazony, niż tych, którzy mówią szczerze - wybucha i od razu widać, że temperament obu braci to musi być kwestia genetyczna.
- Ale to przecież pan powiedział w jednym z wywiadów, że gdyby się Rafał tak sam nie dopominał o tę grę w kadrze, to dawno by już w niej grał? - kontrujemy napastnika Szturmu Junikowo.
- Tak, bo akurat te wypowiedzi, w których brat się przypominał selekcjonerowi Czesławowi Michniewiczowi nie były, moim zdaniem, potrzebne. Mogły irytować, bo w social mediach było tego sporo. A przecież Rafała broniły wtedy jego osiągnięcia, wysoka forma sportowa, pozycja jednego z najlepszych bramkarzy Bundesligi. Fakty przemawiały za nim, a jeśli trener nie chce widzieć tych faktów, to i słowa samego zainteresowanego nie pomogą - uważa Łukasz.
I od razu zaznacza: – Nie zgadzam się z takimi opiniami, że jeśli Rafał nie jest przymierzany w kadrze do pozycji bramkarza numer jeden, to w ogóle nie warto go powoływać, bo wynikną z tego jakieś "ciężary". Znam brata dobrze, nawet gdyby był bramkarzem numer trzy czy cztery, przyjechałby na zgrupowanie, uczciwie i pokornie pracował.
A może prawdą jest, że nie po drodze z bramkarzem kilku liderom kadry? Pytamy więc Łukasza Gikiewicza, czy nie obawia się, że jego ostre wypowiedzi, w których - jako ekspert telewizyjny - krytykuje Lewandowskiego, mogą zaszkodzić bratu.
- Nie popadajmy w paranoję. Nie mówię o "Lewym", że jest słaby, albo że niczego nie osiągnął. Trudno żebym jako ekspert nie zauważył, że Robert dzisiaj to nie ten sam napastnik, jakiego pamiętamy z Bayernu. Czytałem też opinię, że podobno są obawy, że mój brat wyniesie jakiś temat z szatni reprezentacji. Śmieszny argument. Ostatnio zrobił to Łukasz Skorupski i żadnych konsekwencji nie poniósł - kończy Łukasz Gikiewicz.
Wygląda na to, że reprezentacja wcale nie musi się bać Rafała Gikiewicza.
Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty