Piękny widok z workiem śmieci na plecach

WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Samuel z Kenii
WP SportoweFakty / Na zdjęciu: Samuel z Kenii

Tam, gdzie kończy się plastikowa trawa przybita gwoździami do ziemi, widać kilkanaście porzuconych klozetów. Za ścianą świętują kibice.

[b]

Z Kataru Mateusz Skwierawski[/b]

Wieczorem wielki telebim rozbłyska, a w sektorze skórzanych puf mieszają się języki z różnych części świata. Czuć zapach kebaba. W innej budce przypieka się kurczak. Większa kolejka ustawiła się po napoje. Gdy słońce kończy swój dyżur, miasteczko kontenerów nabiera barw. Do zmroku widać w zasadzie tylko ich - snujących się ze zmęczenia panów w uniformach i kobiety z zakrytymi głowami.

Samuel przyjechał z Kenii. Pośrednik obiecał mu dwuletni kontrakt, ale najpierw musi się sprawdzić w pracy przy mundialu. To dla niego test, czy się nadaje. Po mistrzostwach dostanie zwrotkę, czy wypełni umowę do końca. Ma 44 lata i zajmuje się tu sprzątaniem. Bo - jak pyta - co innego miałby robić?

Gdy rolety zasłaniają okna, a na zewnątrz suszą się wyprane w ręku skarpetki, Samuel ciągnie za sobą długi czarny worek i zbiera to, co znalazł z wieczora. Tylko dyskretnie, bo kibice odsypiają jeszcze poprzedni dzień.

- Zarabiam mało, ale - jak na warunki w Kenii - to dobre pieniądze. Dostaję tu 1200 riali za miesiąc (ok. 1,5 tys zł). Robię pięć dni w tygodniu po 10 godzin. Wychodzi około 6 riali za godzinę. Praca jest ciężka, sam widzisz, słońce pali jak cholera. Ale w Kenii bym tyle nie zarobił. Tutaj idzie za to przeżyć, a mogę jeszcze coś wysłać rodzinie - opowiada Samuel.

Samuel z Kenii
Samuel z Kenii

Odwróć głowę, to tam

Nie widać go z ulicy prowadzącej do miasteczka. Wysiadamy na ostatniej stacji zielonej linii metra Al Riffa. Droga z peronu kieruje nas bezpośrednio do ogromnej, ekskluzywnej galerii handlowej Mall of Qatar. Żeby obejść ją całą, potrzeba pewnie i pół dnia. Jest wielkości stadionu, a może i większa. Ma trzy piętra, a w środku roi się od drogich butików i sklepów z biżuterią.

Po wyjściu na zewnątrz wzrok przykuwa kolejny kolos. To jedna z aren mistrzostw - Ahmad Bin Ali Stadium. Gdy odwrócimy głowę w drugą stronę, jest pusto. Za mniej więcej piętnaście minut dojdziemy do wioski kontenerów. Powstała na czas turnieju specjalnie dla kibiców z całego świata.

Za płotem z siatki jest kilkaset blaszanych domków o wysokości około trzech metrów. Każdy zamieniony na małe lokum - z dwoma wąskimi łóżkami, prysznicem, toaletą, małą lodówką i stojącym w środku małym nawiewem z klimatyzacją.

James z synem przyjechali z Kanady. Senior od razu pokazuje "kciuk". - Obsługa przyjazna, dobrze się tu czujemy. Wiele mówiło się o warunkach, krytykowało się pomysł kwaterowania kibiców w barakach, ale nam niczego nie brakuje - mówi. - Wieczorem panuje tu superklimat - dodaje. Z synem idą właśnie pozwiedzać Dohę.

Jesus i Francisco wracają do swojego pokoju tylko po portfel i też ruszają na zwiedzanie. - W środku nie da się wytrzymać, kontenery bardzo szybko się nagrzewają, a nawiew nie pomaga. Jest cieplej niż w Meksyku - śmieje się Francisco. - W ciągu dnia unikamy siedzenia w środku - dodaje kolega. - Za noc płacimy 200 dolarów. Dużo. Tańszych opcji jednak nie było. Oferta hoteli to jakiś kosmos - mówią.

Jesus i Francisco z Meksyku
Jesus i Francisco z Meksyku

Złapać skrawek cienia

Miasteczko od frontu pięknie się mieni. W środku są boiska do gry w piłkę nożną i siatkówkę, jest siłownia na świeżym powietrzu i spory teren przeznaczony do oglądania meczów na dużym ekranie. Wchodzimy, a na wejściu machają nam pracownicy food trucków. Zapraszają na posiłek.

Samuel widzi ten obrazek, gdy ciągnie śmieci na miejsce skupu pozostałych odpadów. Między workami siedzą jego koledzy z pracy, odpoczywają. Samuel też przemieszcza się głównie pomiędzy kontenerami. Gdzie się da, tam łapie skrawek cienia.

Z siatką na plecach mija dwie Meksykanki. Kobiety czekają na taksówkę. - Jedziemy na plażę, a później trochę potańczyć - jedna z nich zanim wsiadła do samochodu, poprosiła o zdjęcie na tle wioski.

Mecze? Nie ma czasu

Prem się uśmiecha. - Ładna - zagaja. Do Kataru przyjechał z Indii, już dawno. Zarabia więcej od Samuela, ale i dłużej jest na nogach. Za dwunastogodzinny dzień pracy otrzymuje dwa tysiące riali miesięcznie (ok. 2,5 tys zł.). Pełni trochę inną funkcję - dba o czystość wewnątrz domków z blachy. Do tej pory nie oglądał żadnego meczu mistrzostw.

Kibicuje Argentynie, ale nie było kiedy rzucić okiem na wydarzenia boiskowe. A po pracy? Mówi, że szybko zasypia.

- Wstaję o 4 rano. O 4.30 mam busa, jadę prawie pięćdziesiąt kilometrów z trzeciej strefy - mówi. - Zmianę zaczynam o 6 rano. Trzeba przygotować mopy, miotły, wypakować papier toaletowy, bo dużo go schodzi. Kończę o 6 wieczorem. Wsiadam w podstawiony autobus, wracam i za chwilę otwieram oczy. Zaczyna się nowy dzień - opowiada.

- Rok temu było łatwiej - twierdzi. - O tej samej porze roku było tu maksymalnie 25 stopni. Było o wiele chłodniej niż obecnie. Teraz trudno wytrzymać - ociera czoło z potu.

Prem z Indii
Prem z Indii

Tam nie można

Daleko za miastem jest naprawdę ładnie. Tylko dlaczego nie można niczego filmować? Przecież Katar ma się czym pochwalić. W bramie do miasteczka stoi patrol policyjny, a porządkowi spokojnie przechadzają się alejkami w środku. Nie zaczepiają, ale też dają odczuć, że po coś tu są. Gdy dłużej trzymam aparat, słyszę: "Co robisz?". - Zdjęcia? Ok, ale tam nie chodź - grzecznie sugeruje strażnik.

Chodzi mu o teren na końcu miasteczka. Mniej przyjazny, surowy. Na filmach takie miejsca kojarzą się z gangsterskimi porachunkami. Pusta przestrzeń, wystające rury, porzucone kartony.

Tam, gdzie kończy się plastikowa trawa przybita gwoździami do ziemi, widać kilkanaście porzuconych klozetów. Kilku pracowników naciąga na płot duży materiał, by zakryć pompy od klimatyzacji, kartony i kubły ze śmieciami.

Na zaplecze miasteczka zapach kebaba nie dociera. Ale też można zjeść i ugasić pragnienie - w naprędce skonstruowanym wodopoju z kilku aluminiowych rur obitych kartonową dyktą. Trzy stanowiska z kranikami mają wystarczyć dla licznej załogi pracowników. Choćby dla tych, którzy dalej wykonują jakieś zajęcia i na tyłach miasteczka przewożą taczkami kartony ze sprzętem.

Po łyku wody czas na posiłek. O godzinie 14 zaczyna się przerwa obiadowa. Grupa kobiet schowała się w cieniu. Na ziemi jedzą przygotowany wcześniej posiłek - na przykład makaron lub ryż. Przy jednym z kontenerów panuje małe poruszenie. Dwie kobiety otwierają plastikową reklamówkę i szukają w niej "łupów", które kibice pozostawili w śmieciach. Gdy pytamy o warunki, kobiety nie chcą z nami rozmawiać.

Wodopój dla pracowników na tyłach miasteczka
Wodopój dla pracowników na tyłach miasteczka

Może właśnie dlatego policja wyprosiła stamtąd pracowników PZPN, którzy wyciągnęli w wiosce kamerę? Miał to być przecież pozytywny materiał, o życiu kibiców na mundialu. Policjant nie chciał jednak dyskutować - zabronił używania sprzętu. Za wysłannikami polskiej federacji chodził, dopóki nie opuścili miasteczka.

Jest praca w Polsce?

Samuel i Prem są zadowoleni. Tak mówią. Choć robota ciężka, to kasa lepsza niż u nich w kraju. Przekalkulowali, wyjechali za lepszym życiem i w pewnym sensie wygrali. - Kibice nas szanują, są przyjaźni. Przynajmniej mogę pogadać z kimś po angielsku - uśmiecha się Samuel.

Żegnamy się, odchodzę. Zaraz jednak słyszę głos Samuela. - Dasz mi swój numer? Znajdzie się dla mnie praca w Polsce? - dopytuje mężczyzna. - Ja się roboty nie boję. W Kenii głodowałem, wszędzie przeżyję - przekonuje. - W sumie to chętnie bym się stąd wyrwał - dodaje. Za chwilę łapie za worek i rusza przed siebie. Jeszcze kilka godzin przed nim. Niedługo robi się ciemno i kibice zaczną zabawę.

Ogromna sensacja! Brazylia w szoku

Czesław Michniewicz odpiera krytykę. "Zasłużyliśmy na nagrodę"

ZOBACZ WIDEO: Kontrowersje po konferencji Michniewicza. Ekspert grzmi

Źródło artykułu: WP SportoweFakty