Michał Fałkowski: Panie trenerze, czy zgodzi się pan z opinią, że w obu meczach z Asseco Prokomem Gdynia Anwil miał dokładnie takie same problemy, stylowo nie grał dobrze, a w pierwszym spotkaniu drużynę uratowały celne trójki?
Milija Bogicević: Tak, dokładnie tak było, choć nasza niemoc na dystansie w drugim meczu nie wzięła się znikąd. Przede wszystkim w drugim meczu mieliśmy do czynienia ze spadkiem formy zawodników wysokich. Asseco Prokom Gdynia ma pod koszem tylko trzech koszykarzy, ale my nie umiemy tego w ogóle wykorzystać, brakuje gry jeden na jednego. Próbowaliśmy uruchomić Seida Hajricia, ale on w tej serii jest cieniem samego siebie. Wierzę jednak, że jego ambicja weźmie górę i jeszcze pokaże na co go stać.
Koszykówka na SportoweFakty.pl - nasz nowy profil na Facebooku. Tylko dla fanów basketu! Kliknij i polub nas.
Co to znaczy, że spadek formy zawodników pod koszem wpływa na niemoc na dystansie?
- Powiem tak: nie chcę oceniać negatywnie zawodników. Pewne rzeczy mógłbym powiedzieć, ale teraz potrzebujemy przede wszystkim spokoju. Najważniejsze dla mnie to teraz zmienić podejście moich zawodników, wyzwolić w nich wiarę. Gdy masz wiarę, to wszystko przychodzi łatwiej. Podam taki przykład: doskonale wiemy, że Rasid Mahalbasić wszystkie picki broni w polu trzech sekund, a Seid ma bardzo dobry rzut z półdystansu. I ile takich prób z półdystansu Seid trafił? W poniedziałek gdy miał ważny rzut, to trafił w krawędź tablicy. To nie jest kwestia stresu, to kwestia wiary i pewności siebie. Kwestia podejścia. I to będę chciał zmienić.
Nie da się nie zauważyć, że w poniedziałek słabiej wypadł motor napędowy zespołu, Krzysztof Szubarga, choć do jego podejścia nie można mieć zastrzeżeń. Ale pierwszy playmaker znowu grał prawie 40 minut...
- Krzysiek Szubarga jest wyjątkowym graczem, a obecnie najważniejsze pytanie brzmi: czy Szubarga jest w stanie pociągnąć ten zespół czy nie. Moim zdaniem jest, ale sam nie wygra wszystkich meczów. W drugim pojedynku świetnie zagrał Marcus Ginyard, a w pierwszym Nikola Jovanović i Ruben Boykin. A nam potrzeba sytuacji, w której wszyscy najważniejsi zawodnicy ataku staną na wysokości zadania.
Jedna bardzo ważna rzecz - ja nie mam pretensji do moich zawodników, że przegrali mecz w Gdyni czy nie trafili kilku rzutów. Pretensje mam o to, że w drugim meczu nie zagrali z taką energią, jak w pierwszym. Zawsze powtarzamy sobie, że każdy zawodnik, który wchodzi z ławki, musi dać większą energię, niż ten, który schodzi. Niestety, nie umiemy tego przełożyć na parkiet. Dlatego momentami przypomina to bardziej mecz towarzyski, a nie play-off. A wracając do Szubargi, jest na tyle istotnym graczem, że potrzeba nam jego minut.
Tymczasem Asseco Prokom Gdynia, zdając sobie sprawę ze swojej sytuacji kadrowej, walczy jak o życie...
- Oni walczą o honor, a ciśnienie i presja są po naszej stronie. Oni nie czują na sobie ciężaru oczekiwań, oni nic nie muszą, a kto kiedyś miał do czynienia ze sportem zawodowym, wie jakie to marzenie grać bez presji. Podczas gdy oni mogą wygrać, my musimy, ale to żadne wytłumaczenie.
W poniedziałek często wyglądało to tak, jakby nie było koncepcji gry w ataku...
- Naszym błędem, który wynika z naszego podejścia, o czym już mówiłem, jest to, że gramy wolno, mamy problem z dzieleniem się piłką. Asseco Prokom bardzo często maksymalnie zagęszcza pole trzech sekund, bo wie, że u nas zanim piłka pójdzie po kilku podaniach na czystą pozycję, to oni zdążą się przesunąć. Bardzo dobrze dzieliliśmy się piłką w drugiej połowie pierwszego meczu, życzyłbym sobie takiej gry bez przerwy. Żeby tak grać, potrzeba jednak skutecznych wysokich, a z tym jest problem, też o tym wspominałem. Tymczasem tak właśnie grają gdynianie - co druga, trzecia piłka idzie do Mahalbasicia, ten gra jeden na jednego, a gdy jest podwajany, oddaje do Zamojskiego i mamy rzut z daleka.
Po meczach w Gdyni jest 1-1. Czy katastroficzne wizje to przypadkiem nie jest przesadne demonizowanie?
- Wygrać dwa mecze w Gdyni byłoby cudownie. Trzeba jednak pamiętać, że koszykarze Asseco Prokomu to bardzo doświadczeni gracze. Oni nie doszli do drużyny teraz, ale byli zatrudnieni przed sezonem i już przed sezonem upatrywano w nich ważne elementy ekipy. Nikt ich nie zatrudnił za ładną fryzurę. Dodatkowo, Polacy w zespole walczą o swój honor, o to, by byli docenieni za walkę. My tymczasem mam wrażenie zbyt dużo mówiliśmy o zmęczeniu gdynian. Jakoś nie widać różnicy w tym elemencie.
[b]
Czy trener ma coś sobie do zarzucenia w kontekście rotacji? Przemysław Frasunkiewicz nie grał w ogóle w pierwszej połowie pierwszego meczu, po czym był kluczowym graczem po zmianie stron, Mateusz Bartosz wszedł na parkiet w poniedziałek dopiero pod koniec, a Nikola Vasojević w ogóle nie gra.[/b]
- Ja wychodzę z założenia, że by wygrać mecz, nie potrzeba grać jedenastką czy dwunastką zawodników. Wręcz przeciwnie, zbyt mocna rotacja może czasem utrudniać realizację założeń. Uważam, że wystarczy dziewiątka koszykarzy, którzy są maksymalnie skoncentrowani, skupieni i zaangażowani, by pokonać rywala. Nie chcę teraz roztrząsać dlaczego ten gra mniej, tamten więcej, bo to niczemu nie służy.
Na konferencji prasowej powiedział pan, że Rasid Mahalbasić jest wart więcej niż trzech podkoszowych Anwilu. Nie sądzi pan, że to może potęgować negatywną atmosferę w zespole po porażce?
- Ale to nie jest opinia, tylko fakt. W dwóch meczach Rasid zdominował pole trzech sekund do tego stopnia, że potrzebowaliśmy trójki graczy, by go ograniczyć. I tylko o to mi chodziło. Nic więcej. Nadal mam zaufanie do swoich koszykarzy, nadal wierzę w ich umiejętności, ale jednocześnie uważam, że sytuacja, w której 23-letni zawodnik jest aż tak skuteczny, choć ma naprzeciw siebie zdecydowanie bardziej doświadczonych rywali, nie jest normalna. Bo ambicją można nadrobić wszystko. Braki centymetrów również.