708 występów na poziomie Energa Basket Ligi (rekordzista pod względem rozegranych meczów na poziomie PLK) i… koniec! Filip Dylewicz, ostatnio występujący w Asseco Arce Gdynia, w rozmowie z WP SportoweFakty przyznaje, że na koszykarskie parkiety już nie wróci.
Filip Dylewicz jest siedmiokrotnym mistrzem Polski (z drużynami z Trójmiasta w latach 2004-2009 oraz z PGE Turowem w 2014 roku), trzykrotnym srebrnym medalistą, a dwa razy kończył sezon na trzecim miejscu. Dwukrotnie był wybierany MVP finałów: w 2008 i 2014 roku. Grał również w najważniejszych rozgrywkach międzynarodowych: Eurolidze i Europucharze. Ma za sobą występy w reprezentacji Polski, m. in. podczas EuroBasketu 2007.
- Zdaje sobie sprawę, że skoro teoretycznie Polaków nie ma zbyt wielu na rynku, a telefon milczy, to dla mnie jest to jasny sygnał. Dlatego szukam nowych wyzwań, chcę spróbować swoich sił w koszykówce, ale w innej roli. Zmieniam swój sposób myślenia, muszę stać się aktywny na innych płaszczyznach, być obecny na kursach, szkoleniach, uczestniczyć w spotkaniach - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO: #PODSIATKĄ - vlog z kadry #04. Przebudzenie mocy! Kulisy meczu Polska - Chiny
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Jaka jest obecnie rola Filipa Dylewicza w polskiej koszykówce? Czy to jeszcze zawodnik czy już trener?
Filip Dylewicz, koszykarz, który w sezonie 2021/2022 grał w Asseco Arce Gdynia, ma za sobą kurs trenerski: Myślę, że śmiało mogę powiedzieć, że na koszykarskie parkiety - jako zawodnik - już nie wrócę. Dobiegł końca pewien etap, czas na kolejny. W ostatnich dniach byłem na kursie trenerskim, pozytywnie zdałem końcowe egzaminy w Krakowie i jestem w posiadaniu licencji trenerskiej klasy A. Nie ukrywam, że te wszystkie lata spędzone na parkiecie były super przygodą, ale chcę spróbować czegoś nowego. Mam nadzieję, że będę miał taką okazję, by to sprawdzić i zweryfikować swoją wiedzę.
Jaki jest plan na przyszłość Filipa Dylewicza? Czy to prawda, że zamierza pan otworzyć własną akademię koszykówki?
Pracuję właśnie nad tym projektem, myślę, że jeszcze w lipcu będziemy mogli spotkać się ponownie i wtedy opowiem szczegółowo co i jak.
Ale nadal jest pan aktywny, dużo ćwiczy na siłowni. Można by powiedzieć, że to przygotowania... jak do sezonu!
Robię to bardziej dla siebie, dla lepszego samopoczucia. Chcę być gotowy na różne sytuacje, ale zdaje sobie sprawę, że skoro teoretycznie Polaków nie ma zbyt wielu na rynku, a telefon milczy, to dla mnie jest to jasny sygnał. Dlatego szukam nowych wyzwań, chcę spróbować swoich sił w koszykówce, ale w innej roli.
Czyli może być tak, że domowy mecz z Arged BM Stalą (13 kwietnia) był pana ostatnim występem na parkietach Energa Basket Ligi?
Tak, choć nie tak wyobrażałem sobie mój ostatni mecz w karierze.
Czy po tamtym meczu brał pan pod uwagę takie rozwiązanie?
Szczerze?
Tylko.
Nie. Nie myślałem bowiem, że sytuacja w Gdyni potoczy się w ten sposób. Klub został postawiony w stan likwidacji, teraz słyszę, że spółka ma być reaktywowana, ale już przez inne osoby. Nikt się ze mną nie kontaktował, więc założyłem, że nie ma dla mnie tam miejsca jako zawodnika. A to oznacza, że mecz z Ostrowem faktycznie był dla mnie ostatnim występem na parkietach PLK. Aż żal patrzeć, że w tym spotkaniu przy swoim nazwisku było "0" punktów. Koszmar (śmiech). Ponad 700 meczów w PLK, a ja pojechałem "na kole", co zdarzało mi się bardzo rzadko, w ub. sezonie grałem średnio ponad 22 minut, notując prawie 8 punktów na mecz. Ale nie rozpaczam z tego powodu.
Nie?
Nie, bo nie mam ciśnienia, by wracać na siłę i coś udowadniać. Zwłaszcza, że zdecydowałem już co chcę robić i jestem bardzo zmotywowany. Uczestniczę w sympozjach koszykarsko-trenerskich, obserwuję pracę innych szkoleniowców. Mam wreszcie okazję spojrzeć na koszykówkę z innej perspektywy. Ostatnio miałem przyjemność odbyć staż u trenera Winnickiego, przy kadrze U-20. To był ważny wyjazd, a czas spędzony z kadrą był niezwykle cenny. Miałem realny wpływ na to, co dzieje się na parkiecie. Wierzę, że to co przekazałem zawodnikom, zaprocentuje w przyszłości.
Jak wyglądała współpraca z zawodnikami? Chętnie słuchali rad?
Tak! Po trzech dniach treningów byłem na równi z całym sztabem szkoleniowym. Wydaje mi się, że oprócz kunsztu koszykarskiego, który osiągnąłem, kluczowe okazały się aspekty swobodnego nawiązywania relacji i przekazywania informacji. Sama rozmowa i treść były na tyle wartościowe, w efekcie młodzi gracze sami do mnie przychodzili i pytali o rozwiązywanie różnych sytuacji.
Jakie to były rady?
Rozmawialiśmy o szczegółach. O spacingu, o miejscach, w których powinni stać na boisku. To są takie koszykarskie fundamenty. Opowiem też fajną historię. Przyjechał na zgrupowanie chłopak, który na pierwszym treningu był bardzo przestraszony, zamknięty w sobie, mimo że miał świetne warunki fizycznie. Po dwóch dniach nie wytrzymałem.
To znaczy?
Podszedłem do niego i powiedziałem: "Słuchaj, kiedyś też byłem w tym miejscu. Przyjechałem z innego miasta, obok wielkich koszykarzy, sam nie wiedziałem, co wtedy tam robiłem. Nie myśl w ten sposób. Traktuj wszystkich na równi. Graj, pokazuj swoje możliwości, a nie tylko odrzucasz piłki". I na kolejnym treningu metamorfoza o 180 stopni. To mnie zbudowało, bo ta rozmowa nie poszła na marne.
Cieszę się, że tam pojechałem, dziękuję trenerowi Winnickiemu za taką możliwość. Trzymam kciuki za tę kadrę. Po części czuję się elementem tego projektu. Nie ukrywam, że marzę o takiej szansie w przyszłości, choć wiem, że muszę zmienić moje nawyki.
Co to znaczy?
Przez lata kariery, żyłem zupełnie inaczej. Czas dzieliłem na treningi, wyjazdy, hotele, mecze, odpoczynek itd. Ten wolny czas, którego nie było tak wiele starałem się spędzać we własnych czterech kątach, wśród najbliższych. Teraz zmieniam swój sposób myślenia, muszę stać się aktywny na innych płaszczyznach, być obecny na kursach, szkoleniach, uczestniczyć w spotkaniach. 25 lat zawodowej kariery odciska swoje piętno, właśnie w tak wydawać by się mogło błahych kwestiach jak codzienne nawyki. Można powiedzieć, że Filip Dylewicz otwiera nowy rozdział i wychodzi ze swojej strefy komfortu. Zmieniam się.
Doświadczenie, wiedza i licencja są. To dlaczego Filip Dylewicz nie chce spróbować jako trener?
Nie jest powiedziane, że nie chce. Jeśli tylko pojawi się propozycja to na pewno ją rozważę, konieczne jest zebranie doświadczenia i ja właśnie jestem na takim etapie. Pojawiło się w ostatnich sezonach kilku nowych trenerów, byłych zawodników i to dobrze, bo jest potrzeba świeżej krwi, ale jak pokazuje życie różnie im się wiodło. Trener musi być autentyczny, sztuczność zostałaby szybko wychwycona w grupie 12 mężczyzn. Zawsze ktoś odczyta intencje, przekaz i pewność siebie albo jej brak. Nie ukrywam, że przez te 25 lat grania nabrałem tej pewności siebie, a miałem do czynienia z różnymi trenerami, a przede wszystkim koszykarzami. Kibice pamiętający sukcesy Prokomu czy Turowa na pewno też pamiętają jacy koszykarze, jakie osobowości stały za sukcesami tych drużyn. Ja funkcjonowałem w tych zespołach i jest to bezcenne doświadczenie.
Jak pan - podczas kursów trenerskich - był odbierany przez ludzi ze środowiska?
Bardzo pozytywnie! Jako zawodnik, jako osoba z ciekawym i dużym doświadczeniem. Mam pozytywne relacje ze wszystkimi uczestnikami kursu, zachowuję się całkowicie normalnie, nie wywyższam się. Wszyscy to widzą. Nie będę ukrywał, że relacje międzyludzkie nigdy nie były dla mnie problemem, swobodnie je nawiązywałem.
Czy wie pan jak zacząć tę nową drogę w koszykówce?
Wiem, jakie błędy - w trakcie kariery - popełniłem, wiem, jaka jest nasza polska mentalność i co przekazać młodym koszykarzom, by ci uświadomili sobie, że są dopiero na początku drogi. Ja tego doświadczyłem. Było mi dobrze w jednym miejscu, wszystko miałem pod nosem, ale przy okazji nie robiłem progresu. Dlatego ważna jest osoba trenera / mentora, który czasami dwoma-trzema słowami potrafi dotrzeć do takiego zawodnika, by zmienił swoje nawyki i przyzwyczajenia.
Pan czuje, że ludzie traktują pana jak legendę polskiej koszykówki?
Ja siebie nie traktuję jako legendy. Nie jestem narcyzem i nie żyję przeszłością. To co było, było fajne, ale minęło. Nie mogę zmienić pewnych rzeczy, choć bym bardzo chciał. Dla mnie absolutną legendą polskiej koszykówki był Adam Wójcik. Na zawsze!
Niech puentą tego wywiadu będzie pomysł, który w swojej głowie miał trener Milos Mitrović. Serb chciał na sezon 2022/2023 mieć w gdyńskim zespole duet: Jan Wójcik - Filip Dylewicz. Zależało mu na tym, by to właśnie pan był autorytetem i wzorem dla syna Adama Wójcika, który wcześniej był dla pana postacią do naśladowania.
To byłoby coś pięknego, aż szkoda, że taka koncepcja nie zostanie wdrożona w życie. Cieszę się, że w głowie trenera Mitrovicia pojawił się taki pomysł, by połączyć tyle ważnych i historycznych aspektów. To jest rzadko spotykane, a tu dodatkowo propozycja wypłynęła od trenera, który jest obcokrajowcem. Miło mi, że trener wierzył w to, iż jestem w stanie - koszykarsko - pomóc Janowi w rozwinięciu swoich umiejętności. Wskazuje na to, że widział u mnie potencjał, by dodać tej iskry u Jana, który atletycznie jest świetnie przygotowany, ale czegoś tam jeszcze brakuje. Może właśnie brakuje tych dwóch-trzech niezbędnych słów? Tym bardziej szkoda, że nie uda się takiego scenariusza zrealizować w Gdyni.
Zobacz także:
Kulisy głośnego transferu w polskiej lidze. "Mógł być Real, jest aż Śląsk"
Żan Tabak: Nie jestem Harrym Potterem [WYWIAD]
Jeden telefon przekreślił transfer na samym finiszu! Wiemy, dlaczego
Mają Polaków i puchary. Jakie kolejne ruchy?