Chociaż Formuła 1 przedstawiła plan europejskiej części sezonu, która potrwa od lipca do września, to nadal F1 ma spore problemy z organizacją rund poza Starym Kontynentem. Najlepszym dowodem na to jest piątkowy komunikat o odwołaniu tegorocznych Grand Prix Azerbejdżanu, Singapuru i Japonii.
Tym samym potwierdziły się medialne plotki w tej sprawie. Azerbejdżan i Singapur goszczą F1 na swoich ulicach, przez co budowa toru trwa kilka tygodni i pochłania sporo pieniędzy. Organizatorzy tamtejszych wyścigów F1 nie chcieli w tej sytuacji ryzykować strat, gdyby okazało się, że z powodu koronawirusa trzeba odwołać zawody. Z powodu finansów nie podobała im się też wizja goszczenia F1 bez publiki.
To, że Grand Prix Japonii nie dojdzie do skutku stało się jasne w momencie, gdy MotoGP odwołało tam jesienny wyścig. F1 musiała się zmierzyć z podobnym problemem jak motocyklowe mistrzostwa świata - ograniczenia w podróżach i lotach sprawiły, że dostarczenie sprzętu na tor Suzuka byłoby niezwykle kłopotliwe i kosztowne.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Mistrz olimpijski jest strażakiem. Zbigniew Bródka opowiedział o pracy w czasach zarazy
W tej chwili wiadomo, że europejska część sezonu zakończy się 6 września wyścigiem we Włoszech. Wszystko wskazuje jednak na to, że po tym terminie odbędą się kolejne Grand Prix na Starym Kontynencie. Wszystko po to, aby F1 wypełniła minimalną liczbę rund.
Obecnie pod znakiem zapytania stoją też wyścigi F1 w Wietnamie, USA, Meksyku czy Brazylii.
Posiadacze biletów na odwołane wyścigi F1 otrzymają zwrot pieniędzy albo możliwość przebukowania ich na rok 2021.
Czytaj także:
Robert Kubica podsumował testy DTM
Sebastian Vettel ujawni prawdę na temat rozstania z Ferrari?