- Nie wiem, jak długo będę to w stanie znieść. W pewnym momencie będę musiał coś zrobić. Już nie potrafię znaleźć wymówek dla niego - mówi Gunther Steiner, szef Haasa, gdy widzi kolejny wypadek francuskiego kierowcy Romaina Grosjeana. Nie zważa na operatorów nagrywających go do serialu "Drive to survive" (pol. "Jazda o życie"). Puszczają mu nerwy, widzimy prawdziwe realia Formuły 1.
Nowy serial Netfliksa pokazuje kulisy królowej motorsportu. Bo szef amerykańskiego zespołu przez kilka miesięcy powtarzał publicznie, że nie stracił wiary w Grosjeana, mimo jego kolejnych fatalnych błędów i braku punktów. Taka była wersja oficjalna. Ta nieoficjalna okazała się być dużo gorsza dla kierowcy z Francji.
Kubica w kolejnych odcinkach
Gdy w zeszłym roku F1 ogłaszała podpisanie kontraktu z Netfliksem na produkcję serialu dokumentalnego, kibice byli wniebowzięci. Zwłaszcza, że za projekt miały być odpowiedzialne osoby, które wcześniej stworzyły dokument "Senna", opowiadający losy tragicznie zmarłego Ayrtona Senny.
ZOBACZ WIDEO: Maciej Wisławski: Strach przed śmiercią schodzi w rajdach na dalszy plan
Dla Liberty Media, właściciela F1, serial jest nową formą promocji i próbą dotarcia do widza, który niekoniecznie śledzi ten sport. Netflix ma bowiem 140 mln abonentów. Producenci mieli tego świadomość i musieli tak dobierać tematy, by zaciekawiły nie tylko pasjonata F1.
Jeszcze zanim "Drive to survive" pojawiło się na platformie Netflix, poinformowano o realizacji drugiego sezonu. Co ważne, w nim poruszony zostanie wątek Roberta Kubicy (czytaj więcej TUTAJ). Operatorzy byli nawet w Warszawie podczas konferencji, na której ogłaszano współpracę Polaka z Orlenem. Później kręcono dodatkowe sceny na wzgórzach wokół Barcelony, które 34-latek pokonywał na... rowerze (czytaj więcej TUTAJ).
Plus za autentyzm
To, co jest na najwyższym poziomie w "Drive to survive", to montaż i muzyka. Producenci otrzymali pełny dostęp do materiałów nagrywanych przez kamery w trakcie wyścigów. Dlatego wypadki i manewry wyprzedzania zostały przedstawione z kilku kamer, czasem w zwolnionym tempie. To wszystko robi wrażenie i przeciętny kibic może dostrzec, że w F1 o sukcesie lub porażce decydują centymetry.
Serial na pewno jest też autentyczny i przy tym brutalny dla niektórych kierowców. Jeśli Romain Grosjean zdecydował się na jego obejrzenie, będzie miał nad czym myśleć. Kolejne wpadki Francuza w pierwszej fazie sezonu spowodowały, że w innych zespołach zakładano się o to, ile okrążeń przejedzie, zanim znów doprowadzi do kolizji. To nie umknęło kamerom.
- K..., nie wierzę - mówi Gunther Steiner, szef Haasa, gdy na jego oczach Grosjean rozbija się o bandy podczas jazdy za samochodem bezpieczeństwa w Baku. Robi to w momencie, gdy samochody jadą dość wolno i nie mogą wyprzedzać. Jedynym zadaniem francuskiego kierowcy jest w tej sytuacji zadbać o temperaturę opon. To zadanie go przerasta.
Robert Kubica nie wróci już do rajdów. Czytaj więcej!
- Czy musimy mieć tu kamery w tak ważnym momencie? - pyta z kolei w jednej z początkowych scen Fernando Alonso, gdy podczas przedsezonowych testów w Barcelonie trwa narada w McLarenie. Odpowiedź na pytanie postawione przez Hiszpana brzmi: tak.
Dobór scenariusza
Serial liczy 10 odcinków, na dodatek dość krótkich (nieco ponad 30 minut). Scenarzyści stanęli zatem przed trudnym zadaniem. Musieli tak wybrać tematy, by przedstawić je w sposób zwięzły i ciekawy. To nie zawsze im się udało.
Znaczna część uwagi poświęcona jest ekipie z Milton Keynes. Poznajemy australijskiego kierowcę Daniela Ricciardo, później widzimy jego zwycięstwo w Monako, pojawia się temat relacji Australijczyka z zespołowym partnerem Maxem Verstappenem. Cały odcinek poświęcono też relacjom na linii Red Bull Racing - Renault, po tym jak zespół po wielu latach zrezygnował z francuskich silników. Red Bulla jest w tym wszystkim trochę za dużo.
Efekt jest taki, że widz przed telewizorem nie dowiaduje się za wiele o największym w historii kryzysie Williamsa, a przecież mowa o jednym z najbardziej utytułowanych zespołów w historii. - Może nie jestem właściwą osobą do szefowania ekipie - mówi w trzecim odcinku Claire Williams, szefowa brytyjskiego teamu. Kibic nie otrzymuje jednak zbyt wielu szczegółów o sytuacji ekipy z Grove. Ani razu przed kamerą nie stanął chociażby Siergiej Sirotkin, a przecież Rosjanin boleśnie zderzył się z F1. Jedyny punkt zdobył dopiero we wrześniu.
Gdy w innym epizodzie prezentowany jest McLaren, nie podjęto próby wytłumaczenia, że zespół ma za sobą okres fatalnej współpracy z Hondą. Poznajemy za to kulisy rezygnacji Erica Boullier ze stanowiska dyrektora wyścigowego, a to przecież kilka lat słabych wyników z powodu jednostek napędowych Hondy doprowadziło do napięcia w McLarenie i odejścia Francuza.
Na pewno więcej można też było "wyciągnąć" z upadku Force India. Kamery zostały wpuszczone do fabryki w momencie, gdy Otmar Szafnauer informuje pracowników, że ekipa trafiła pod zarząd komisaryczny. Widzimy przemowę dyrektora Froce India, ale nie znamy reakcji personelu, czy też nawet kierowców. A przecież przez kilka tygodni istniała obawa, że zespół upadnie i wycofa się z rywalizacji w okolicach sierpnia-września.
Wielcy nieobecni
F1 i Netflix do samego końca utrzymywały w tajemnicy, że Mercedes i Ferrari nie wpuściły kamer do swoich garażów. To olbrzymi minus serialu. Większość kibiców interesuje bowiem walka o zwycięstwa, porażki faworytów, a nie kryzys formy ekipy ze środka stawki. W jaki sposób "Drive to surive" ma pozyskiwać nowych fanów, skoro z produkcji nie dowiemy się nic na temat Lewisa Hamiltona czy Sebastiana Vettela, czyli największych gwiazd tego sportu?
Liberty Media atakuje Berniego Ecclestone'a. Czytaj więcej!
Szkoda, bo Hamilton przeżył załamanie, gdy dość niespodziewanie przegrał z Vettelem przed własną publicznością na Silverstone. Niemiec za to roztrzaskał samochód w domowym wyścigu, i to gdy był na prowadzeniu. Wówczas triumfował za to Hamilton. Włosi przeżyli też tragiczną śmierć prezydenta Sergio Marchionne. O tym wszystkim nie dowiadujemy się z "Drive to survive".
Nieszczęsny tytuł
Jeszcze przed premierą pojawiały się krytyczne opinie na temat… tytułu dokumentu. Daniel Ricciardo zasugerował nawet, że wybrałby inny niż "Drive to survive". - Tyle że oni kochają dramaty. Wybrali tytuł jaki wybrali - komentował australijski kierowca.
Patrząc na tytuł, można by wnioskować, że producenci skupią się na wszechobecnym ryzyku, możliwej śmierci, będą skupiać się na wypadkach z kolejnych wyścigów. Nic bardziej mylnego. Ten temat został zgłębiony, i to też nie w sposób drastyczny, dopiero w ósmym odcinku, w którym nowy kierowca Ferrari Charles Leclerc opowiada o śmierci Julesa Bianchiego.
Francuz zginął wskutek obrażeń odniesionych na torze Suzuka w Japonii. Leclerc znał go od dziecka. Bianchi pomagał mu podczas rywalizacji w kartingu, był jego mentorem. Połączył ich też fakt, że na wczesnym etapie życia otrzymali wsparcie Ferrari. - W którymś momencie Jules dostałby się do tego zespołu - słyszymy w ósmym odcinku.
Nie mamy jednak zbyt wielu wypowiedzi o tym, co kierowcy myślą o niebezpieczeństwie towarzyszącemu F1, jak sobie z nim radzą. - Nie boję się śmierci - mówi duński kierowca Kevin Magnussen, któremu wielu ekspertów przypięło łatkę "bad boya" ze względu na bardzo agresywną jazdę. Tyle że producenci nie zagłębiają się w temat.
"Drive to survive", rok produkcji 2019
Producenci: James Gay-Rees, Paul Martin
Serial dostępny na platformie Netflix. Liczy 10 odcinków po 30-40 minut każdy.