49-letni dziś Mika Hakkinen w latach '90 ubiegłego wieku był jednym z najlepszych kierowców Formuły 1. W sezonach 1998-1999 został nawet mistrzem świata, ale już dwa lata później, w wieku zaledwie 33 lat zrezygnował z F1. Kiedy zakończył karierę, Michael Schumacher miał na koncie cztery tytuły mistrza świata, ale w trzech kolejnych sezonach Niemiec powiększył kolekcję o trzy kolejne mistrzostwo i do dziś jest absolutnym rekordzistą zawodów.
- Zdobycie siedmiu mistrzostw... To, co osiągnął, jest niewiarygodne! Ja wygrałem dwa razy i sądziłem, że to niezły wyczyn, ale siedem tytułów to coś niesamowitego - mówi Hakkinen.
Fina i Niemca zawsze łączyły przyjacielskie stosunki, a do pewnego momentu obu ich cechowała ambicja bycia najlepszym za wszelką cenę. Hakkinen zmienił nastawienie po wypadku, któremu uległ w 1995 roku na torze w Adelaide.
- Michael Miał tak udaną karierę, bo ciężko na to pracował. Całe swoje życie podporządkował Formule 1, a ja chciałem spróbować też czegoś innego. Moja kariera była też inna ze względu na wypadek. Kiedy zostałem mistrzem świata, pomyślałem: "teraz już nie nadwyrężaj swojego szczęścia" - przyznaje Hakkinen.
Fin wziął sobie do serca słowa swojego byłego trenera, Jamesa Hunta: - Trenował mnie, kiedy byłem młody. Pewnego razu powiedział mi: "Mika, czasem musisz też się dobrze bawić". Po wypadku, kiedy mogłem już normalnie żyć, pomyślałem: "to naprawdę ważne, żeby się bawić". Praca nad karierą jest ważna, ale trzeba też mieć czas na rozrywkę. Przed wypadkiem byłem zbyt ambitny, miałem obsesję na punkcie wygrywania. A w życiu jest przecież tyle rzeczy, z których możesz czerpać radość - Formuła 1 jest tylko jedną z nich.
ZOBACZ WIDEO Psycholog sportu Kamil Wódka: Sportowcy to cały czas ludzie. Oni też mają prawo się bać