Max Verstappen przyjechał do Singapuru z pakietem pięciu zwycięstw z rzędu oraz z teoretyczną możliwością zdobycia tytułu właśnie na torze Marina Bay. To pokaz mocnej dominacji, szczególnie w drugiej części sezonu. Pamiętajmy bowiem, że aktualny sezon to nie tylko seria kompromitujących pomyłek strategicznych w wykonaniu pretendującego do zdobycia mistrzostwa Ferrari.
Na początku sezonu Red Bull Racing miał bardzo poważne kłopoty z awaryjnością i gdyby nie one, można z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że walka o tytuł byłaby w tym sezonie już zakończona.
Ciekawy sezon w F1, choć na to nie wygląda
Osobiście jestem pod coraz większym wrażeniem tegorocznej rywalizacji. Sytuacja punktowa i faktyczna dominacja Verstappena daje, w moim przekonaniu, pewne złudzenie nierównej walki. Tymczasem jest inaczej i cały czas mamy tego dowody. Walka o tytuł rozgrywa się na niebywale wręcz wysokim poziomie i już sam początek weekendu w Singapurze po raz kolejny to potwierdził. Mam na myśli choćby ostatnią odsłonę treningu, na oponach przejściowych, a więc przy lekko mokrej nawierzchni.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: poznajesz ją? Nie nudzi się na sportowej emeryturze
Charles Leclerc wygrał tę sesję, Max Verstappen był drugi, ale wrażenie robiły różnice. Charles i Max mieli co najmniej sekundową przewagę nad swoimi kolegami z zespołu. Błędy Ferrari nie odejmują nic z intensywności tej rywalizacji. Tym bardziej, że Verstappen, pomimo ogromnej przewagi punktowej, absolutnie nie odpuszcza i walczy o każde zwycięstwo, tak jakby od pierwszego tylko miejsca zależał tytuł.
Podobnie intensywności rywalizacji nie ograniczają komentarze Lewisa Hamiltona, który... pożalił się na zbyt długą dominację jednego kierowcy. W jego ustach to brzmi naprawdę mistrzowsko.
Zrozumiała złość Verstappena
Wyścig w Singapurze sam w sobie, niezależnie od całego sezonu, gwarantował emocje. Tor uliczny, nierówny, często wymuszający błędy i to w połączeniu z co najmniej niepewną pogodą musiał oznaczać wiele akcji. Faktycznie, działo się.
W kwalifikacjach jasne było jedno. W Singapurze, niemal na równym poziomie jechały trzy zespoły, ponieważ do walki o pole position dołączył Hamilton i niewiele brakowało żeby owe pole position zdobył, a podkreślić trzeba minimalne różnice czasowe w czołówce. Pierwszą trójkę dzieliło niecałe 0,1 sekundy.
Zagadką była z kolei jazda Verstappena w Q3. W pierwszej części okrążenia był najszybszy i to z dużą rezerwą, a następnie zrezygnował z dokończenia "kółka". Wyglądało na to, że Red Bull pomylił się z ilością paliwa i chciał uniknąć potencjalnego przesunięcia na starcie na koniec stawki. Dawno tak elementarnych potknięć Red Bull nie prezentował.
Verstappen jak najbardziej był w stanie uzyskać pole position i to ze sporą przewagą. Rozumiem, że warunki były mocno nietypowe. W Q3 "czerwone byki" zatankowały bolid Holendra na pięć okrążeń, a to, z którego Max musiał zrezygnować było szóstym. Według przepisów co najmniej litr paliwa musi pozostawać w zbiorniku po sesji. Zatem okoliczności trochę tłumaczą zespół, ale mimo wszystko, moim zdaniem było to niedopuszczalne i w pełni rozumiem zdenerwowanie 25-latka. Szczególnie, że taka sytuacja przytrafiła się Red Bullowi akurat w Singapurze. Gorzej w sensie potencjału wyprzedzania mogło być jedynie w Monako.
Frustrujący dzień mistrza świata
Verstappen ze startów z odległych miejsc zrobił w tym sezonie tradycję. W zasadzie zawsze kończyły się one zwycięstwem. Czy w Singapurze tradycja została podtrzymana?
Nie, ale szanse na to były bardzo niewielkie. Tym razem nie obyło się bez błędów Verstappena, z pierwszym już na starcie, ale moim zdaniem i tak bilans utraconych punktów pomiędzy Maxem a Red Bullem wypada w tym sezonie zdecydowanie gorzej dla zespołu.
Mam wrażenie, że zaprzepaszczone szanse na niemal pewne pole position wytrąciły psychicznie z równowagi Verstappena. Nie chodzi o to, żeby za wszelką cenę bronić Holendra, ale na przesychającym asfalcie miał wyjątkowo trudne zadanie, szczególnie po słabym starcie. Kombinacja bardzo krętego toru, z niezwykle częstymi hamowaniami z przesychającą nawierzchnią sprawiały, że bez wyraźnego błędu konkurenta wyprzedzanie było w zasadzie nie możliwe.
Dodatkowym problemem było wyjątkowo wolne przesychanie asfaltu. Przy niewyraźnie tworzącej się tzw. suchej linii każda modyfikacja optymalnego toru jazdy, chociażby przy wyprzedzaniu, oznaczała drastycznie niższą przyczepność. Problem stał się jeszcze bardziej ekstremalny w momencie, gdy zmieniono ogumienie na gładkie. Każdy zjazd na mokrą część toru oznaczał w takiej sytuacji niemal pewny błąd i właśnie tak wykreowany błąd przytrafił się Verstappenowi podczas walki z Norrisem.
Błędy strategów
Takie warunki to też duże wyzwanie dla strategów. Nie można bowiem z góry założyć jaki powinien być przewidywany moment pit-stopu. Pod tym względem byłem mocno zaskoczony zarówno poziomem przypadkowości, jak i swoistym efektem stadnym strategów F1, na zasadzie jak inni, to i my.
Trochę usprawiedliwiając odpowiedzialne osoby trzeba przyznać, że kuszących okazji do zmiany z opon przejściowych na gładkie było sporo, co oczywiście nie dziwi, ponieważ Marina Bay w takich warunkach ma duży potencjał wypadkowy. Mieliśmy więc kilka neutralizacji, zarówno w formie wirtualnego samochodu bezpieczeństwa, jak i fizycznego. Trzeba tylko pamiętać, że konsekwencje nawet drobnej pomyłki w takiej właśnie sytuacji mogą wielokrotnie przewyższać owe pozorne okazje.
W mojej ocenie większość teamów zdecydowała się na opony gładkie nieco za wcześnie, co oczywiście sprowokowało całą serię błędów, w tym Verstappena. Dla Maxa był to bardzo frustrujący wyścig, wymagający wyjątkowej cierpliwości i w tym sensie błąd nie dziwi tym bardziej, że kierowca, którego Verstappen wyprzedzał - Lando Norris - nie grał moim zdaniem czysto. Zatem jestem w stanie zrozumieć nieco wczesne przejście na opony gładkie, ale nie rozumiem decyzji co do mieszanki.
Niemal wszyscy zdecydowali się na wersję średnią. To ewidentny błąd, w takich warunkach ciężko było w oponach pośrednich utrzymać choćby optymalną temperaturę. Dopiero Verstappenowi przy ponownym, nieplanowanym pit-stopie założono miękkie ogumienie. Trafnie podsumował to pod koniec wyścigu Hamilton mówiąc przez radio, że w tej sytuacji mieszanka średnia to nieporozumienie. Trafnie, ale niestety trochę za późno.
Z kolei perfekcyjny wyścig zaliczył Sergio Perez. To wiele mówi o kierowcy, że oba zwycięstwa w aktualnym sezonie uzyskał na jednych z najbardziej wymagających torów w kalendarzu, a w Singapurze dodatkowo w bardzo specyficznych warunkach i pod trwającą od startu do mety presją ze strony Leclerca. Do ostatnich metrów musiał prezentować bardzo szybkie tempo. I nie poddał się presji.
Czytaj także:
Nie pojadą w Dakarze. Są za to gotowi na wojnę
Przyszłość Lewisa Hamiltona w F1. Decyzja już zapadła?