Żużel. Marek Cieślak: Jeśli ktoś jeszcze raz powie, że spadliśmy, to zapierd*** w łeb!

WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Na zdjęciu: Marek Cieślak
WP SportoweFakty / Tomasz Kudala / Na zdjęciu: Marek Cieślak

Marek Cieślak to absolutna legenda polskiego żużla. Szkoleniowiec w swojej najnowszej książce "Marek Cieślak. Rozliczenie" rozlicza się z żużlowym światkiem i dzieli się wieloma anegdotami.

Szczerze opowiada także o tym, który klub jest dla niego domem oraz przywołuje sytuację z dawnych lat, gdy walczył z Włókniarzem Częstochowa o utrzymanie.

Więcej informacji o książce "Marek Cieślak. Rozliczenie" znajdziesz TUTAJ.

Fragment książki "Marek Cieślak. Rozliczenie":

Włókniarz Częstochowa to moja historia i mój dom. Jako dwuletnie dziecko zamieszkałem u dziadków koło stadionu, przy ulicy Wąskiej 4. Dorastałem, słysząc ciągle z ust dziadka i wujka, wielkich kibiców Włókniarza, nazwiska starych mistrzów. Takich jak Jerzy Brendler - gość nie widział na jedno oko, a był bardzo dobrym zawodnikiem - Marian Kaznowski, Waldemar Miechowski, Bernard Kacperak, Zdzisław Jałowiecki, Julian Kuciak, Tadeusz Chwilczyński czy później Stefan Kwoczała i Bronisław Idzikowski. Pamiętam występy Ove Fundina i Petera Cravena. W końcu i ja zacząłem kręcić się w lewo i jeździć w lidze, a karierę zakończyłem z jednym tytułem drużynowego mistrza kraju, dwoma tytułami wicemistrzowskimi oraz dwoma medalami brązowymi zdobytymi z częstochowską drużyną.

W 1996 roku wywalczyłem kolejny tytuł drużynowych mistrzostw Polski już jako trener i w życiu klubowym zaczęły się dla mnie schody. Bo sezon później nastąpiła niespodziewana klęska. Ale po kolei.

Gdy przestałem się ścigać, zrobiłem sobie przerwę od żużla. Zająłem się ogrodnictwem. Założyłem własny mały biznes, miałem szklarnie i hodowałem kwiatki, warzywa, co się dało. W 1993 roku, w połowie sezonu, powstał jednak konflikt między trenerami, Witkiem Jastrzębskim i Andrzejem Jurczyńskim, a klubem. Obaj zrezygnowali z roboty, a mnie poproszono, żebym przejął interes. No i udało się nam awansować do ówczesnej pierwszej ligi, czyli na najwyższy szczebel rozgrywek. Dzięki takim chłopakom jak Sławek Drabik, Dariusz Rachwalik, Antek Skupień czy młody Rafał Osumek.

Prezesem był wówczas Tomasz Chrapoński. Przed sezonem 1994 należało wzmocnić drużynę, no i trafił nam się Janusz Stachyra. Pojechaliśmy go wyrwać z tej Ukrainy, to znaczy - z Rzeszowa. Kiedy uzgodniliśmy szczegóły, Janusz triumfalnie zwrócił się do swoich byłych już szefów ze Stali:

- Co, zadowoleni jesteście teraz? Zadowoleni?

Okazało się, że był to strzał w dziesiątkę, bo Stachyra w Częstochowie się obronił. Aż do wspomnianego tytułu z 1996 roku włącznie jeździł bardzo dobrze, w czym należało mu nieco pomóc. Bo Januszek to był fajny facet, ale trochę dziwny. Nie to, że specjalnej troski, wymagał jednak specjalnego traktowania – żeby wydobyć z niego to, co najlepsze, trzeba było odpowiednio go podejść. Więc gdy przyjeżdżała Polonia Bydgoszcz i staliśmy przy płocie, młody Tomek Gollob mówił, że pierwszy raz widzi, by na jednym torze znajdowały się... trzy tory. Bo przy krawężniku twardo, pośrodku średnio, a pod dechami miękko. Po prostu Stachyra musiał jeździć po tym ubitym przy kredzie, część chłopaków środeczkiem, a Screen z Drabikiem fruwali po orbicie. I tak się z Tomkiem przekomarzaliśmy.

- Ale ty wiesz, Tomek, gdzie masz jechać - mówiłem z uśmiechem.
- Tak, tak, ty się o mnie nie martw - zapewniał Gollob.

Obroniliśmy się wtedy jako beniaminek, a w sezonie 1995 mieliśmy nietypowe przygody. Po jednym wygranym meczu Drabski stracił prawko za jazdę na podwójnym gazie. Spotkanie było w niedzielę, a dzień później ta szokująca wiadomość dotarła do klubu. Przychodzę w poniedziałek do klubu, a tam Kazik Iwańczak, dyrektor, siedzi cały spocony, choć wcale nie było gorąco. Zapytałem, czy ktoś umarł.

- Nie! Spadliśmy do drugiej ligi!
- Jak to?
- Drabikowi zabrali wczoraj prawo jazdy.

Dostałem strzała w globus i też musiałem ochłonąć. Wyszedłem na dziedziniec. Tam, gdzie Jurek Baszanowski, nasz legendarny toromistrz, że tak powiem, łowił często ryby w ubraniu. Bo gdy Jurek bywał już po meczach "umęczony", to go Drabik wrzucał do tego oczka z wodą. I zrobił się z tego rytuał. Na szybko przemyślałem całą sprawę i po pięciu minutach wróciłem.

- Kazik, jeśli w tym klubie ktoś jeszcze raz powie, że spadliśmy, to będzie miał ze mną do czynienia. To zapierd*** w łeb!

I zaczęła się walka o utrzymanie. Straciliśmy zawodnika, więc wypożyczyliśmy innego, Piotrka Kociembę z Ostrowa, który to ośrodek z jakichś powodów wstrzymał akurat działalność. Jeździli też m.in. Joe Screen, Stachyra, Gienek Skupień i Osumek z Sebastianem Ułamkiem. Myśmy tę ligę uratowali, a był to sezon, gdy Joe popisał się słynnym atakiem na przedostatniej prostej, wchodząc pomiędzy Billy’ego Hamilla i Piotra Śwista, którzy wieźli go w ostatnim wyścigu na 5:1. Tym sposobem wygraliśmy mecz z silnym wtedy Gorzowem stosunkiem 45,5:44,5. Wtedy jeszcze przyznawali połówki, a według sędziego metę przecięli jednocześnie wspomniani Świst i Screen.

To, co się działo wtedy na stadionie po ostatnim biegu, jest nie do opisania. Ludzie zwariowali. Wielu znalazło się nagle na murawie, co dziś jest nie do pomyślenia. A Screen fruwał, podrzucany przez kibiców i nas wszystkich. Zajęliśmy po sezonie ósme miejsce, ostatnie nad kreską, a spadły Wybrzeże-Rafineria Gdańsk i Motor Lublin.

Książka "Marek Cieślak. Rozliczenie" ukaże się 13 kwietnia. W tym samym dniu o godz. 14.00 w Centrum Handlowym "Jagiellończycy" w Częstochowie (ul. Brzozowa 2) okazja do spotkania z Markiem Cieślakiem, który podpisze egzemplarze swojej nowej książki.

O książce:

Szczerze, dowcipnie i bezkompromisowo. Marek Cieślak rozlicza się z żużlowym światkiem.

Kto sięgnął po tytuł IMP na kacu? Który prezes nazywał siebie chu**m? Jakie tajemnice kryje błoto na częstochowskim torze? Jest tylko jeden człowiek w Polsce, który zna wiele podobnych historii.

I nie boi się o nich otwarcie opowiedzieć.

Po sukcesie bestsellera "Pół wieku na czarno" Marek Cieślak powraca, by rozliczyć się z przeszłością i żużlowym środowiskiem. Wyjaśnia, w jakich okolicznościach pojednał się z Tomaszem Gollobem, dlaczego nie został kolegą z Rafałem Dobruckim, kiedy popełnił błąd kosztem Bartosza Zmarzlika, z jakiego powodu Rune Holta wyzwał go od kłamców i co poszło nie tak w kontaktach z Maciejem Janowskim. Nie mogło też zabraknąć kulisów rozstania z reprezentacją Polski.

Książka Rozliczenie to prawdziwe oblicze dyscypliny widzianej oczami człowieka, który od ponad 55 lat znajduje się w jej centrum. Nikt inny w żużlowym środowisku nie ma prawa, by powiedzieć tyle i tak dosadnie. Marek Cieślak zapracował na to sukcesami, charyzmą i bezkompromisowością.

Zobacz także:
Polski zespół bez Rosjanina. "Sprawi nam to trochę problemów"
Żużel. Prezes Stali Gorzów: Na razie w gazie jest tylko Zmarzlik i dwóch zawodników Motoru [WYWIAD]

ZOBACZ WIDEO Żużel. Marek Cieślak: Czas działa na korzyść Włókniarza

Źródło artykułu: