[tag=862]
Zielona-energia.com Włókniarz Częstochowa[/tag] jest jednym z czterech polskich klubów, który nie dał rady spełnić regulaminowego obowiązku posiadania plandeki jeszcze przed pierwszą kolejką. Nie ma w tym jednak żadnej winy działaczy tego klubu, bo na drodze do pełni szczęścia stanęła wojna w Ukrainie.
Okazuje się, że polski producent plandek produkuje materiał...w Kijowie. Tuż przed wojną udało się przygotować i wysłać plandekę dla Moje Bermudy Stali Gorzów, ale w wykonaniu kolejnego zamówienia przeszkodziły pierwsze naloty wojsk rosyjskich. W pierwszych dniach wojny zamieszanie było tak duże, że nikt nie myślał o normalnej pracy, a roboty w zakładzie zupełnie stanęły. Z tego też powodu Polacy muszą się uzbroić w cierpliwość.
- Mam już informację, że prace nad kolejnymi zamówieniami, w tym nad naszą plandeką, już zostały wznowione i niedługo dostaniemy produkt. Oczywiście mogliśmy wycofać zamówienie i znaleźć innego producenta, ale po konsultacjach z PGE Ekstraligą uznaliśmy, że nie możemy wycofywać się w sytuacji, gdy Ukraińcy wciąż walczą i chcą normalnie żyć. W ten sposób ukaralibyśmy normalnych ludzi i być może przyczynili się do zamknięcia zakładu. Nikt tego nie chciał, więc jedyną naszą stratą będzie to, że plandeka nie dojedzie do nas na początek sezonu - mówi prezes częstochowskiego klubu, Michał Świącik.
ZOBACZ WIDEO "Nawierzchnia gubi zawodników". Dominik Kubera o tym, dlaczego przyjezdni nie potrafią wygrywać w Lublinie
Problem jest oczywiście spory, bo toru nie ma obecnie czym przykryć, a prognozy na najbliższe dni nie są optymistyczne. Nawet jeśli nie sprawdziłyby się zapowiedzi obfitych deszczów, to temperatury są na tyle niskie, że trudno będzie doprowadzić tor do odpowiedniego stanu. Gdyby plandeka była już w klubie, to tor pewnie dałoby się przykryć wcześniej, a rozegranie meczu nie byłoby zagrożone. Oczywiście częstochowianie nie zamierzają się poddawać i na razie robią wszystko, by mecz z Fogo Unia Leszno odbył się zgodnie z planem.
Spore problemy z powodu wojny mieli także przedstawiciele Arged Malesa Ostrów, którzy dopiero w poniedziałek dostali ponad 300 opraw oświetleniowych, które były produkowane w Chinach.
- Mieliśmy je dostać dużo wcześniej, ale wszystko opóźniło się przez problemy z transportem. Choć sprzęt miał jechać koleją przez Białoruś, to nagle z ubezpieczenia przesyłki wycofali się wszyscy ubezpieczyciele. Sytuacja na wojnie była na tyle niepewna, że nikt nie chciał wziąć na siebie tak dużego ryzyka finansowego. Na szczęście w końcu udało się załatwić formalności, a teraz martwimy się, by wszystko przygotować do piątku - mówi prezes ostrowskiego klubu, Waldemar Górski.
Czytaj więcej:
Stadion wciąż placem budowy, ale jest postęp
Widok spalonych ciał to dla niego norma