Wszystko rozpoczęło się 20 maja 1995 roku we Wrocławiu. W sobotę w szwedzkiej Malilli zobaczy na żywo 250. turniej Grand Prix na żużlu. Jerzy Kanclerz z Bydgoszczy jest prawdopodobnie jedynym człowiekiem, który był na wszystkich zawodach tego cyklu. Nic więc dziwnego, że szykuje się jubileuszowa impreza.
- 250. turniej przypadł na Grand Prix Szwecji w Malilli. Planowałem tam dotrzeć promem Gdańsk - Nynashamn. Okazało się jednak, że nie ma już wolnych kabin, a prom płynie 19 godzin. Zmieniłem plany i lecimy samolotem z Gdańska na lotnisko Skavsta - tłumaczy logistykę wyprawy Jerzy Kanclerz.
Ćwierć tysiąca rund Grand Prix
Dla bydgoszczanina, który od ponad ćwierć wieku jeździ na zawody Grand Prix, to wyjątkowe wydarzenie. Celebrować je będzie wraz z przyjaciółmi.
ZOBACZ WIDEO Czy Hampel i Lampart mieli pretensje do Kubery?
- W Szwecji będziemy w piątek wieczorem i tam w hotelu mamy zarezerwowaną salę konferencyjną. Powspominamy sobie trochę turnieje od 20 maja 1995 roku. Przygotowaliśmy nawet okazjonalne koszulki na tę okoliczność - podkreśla.
Przemierzył setki tysięcy kilometrów po Europie, ale nie tylko. Kilka turniejów Grand Prix odbywało się w Australii czy Nowej Zelandii.
- Wspomnień jest wiele. Odwiedziłem 41 obiektów, na których rozgrywano Grand Prix oraz 40 miast, bo Sztokholm miał dwa stadiony, gdzie odbywały się turnieje. Togliatti będzie 42 stadionem Grand Prix. Cieszę się, że udało się doczekać kolejnego jubileuszu, który będę spędzał ze swoimi najbliższymi i przyjaciółmi w Malilli - dodaje.
Życie podporządkowane pod terminarz
Zaczęło się niewinnie - od pierwszego turnieju Grand Prix, a w zasadzie, jak mówi, jeszcze nieco wcześniej.
- Jest to przygoda, którą rozpocząłem 20 maja 1995 roku. De facto jednak moje podróże zainicjowałem w 1990 roku od jednodniowego finału IMŚ w Bradford i zwycięstwa Pera Jonssona. Później był Goeteborg i tytuł Jana O. Pedersena.
Następnie Wrocław i Gary Havelock, a kolejny triumf Sama Ermolenki w Pocking. Wielu jest zaskoczonych, że potrafię tak z pamięci wymienić miejsce i zwycięzcę, ale jak się było tam na żywo, to zostaje w głowie - tłumaczy Kanclerz.
Wyjątkowość bydgoszczanina polega na tym, że widział on wszystkie 250 rund Grand Prix na przestrzeni ponad ćwierć wieku. Nikt nie prowadzi takich statystyk, ale w środowisku żużlowym nie słyszano o drugiej tak pozytywnie zakręconej osobie na świecie.
- Prawdopodobnie nie ma drugiej takiej osoby jak ja. Drugi w kolejności liczby Grand Prix, na których był na żywo jest fotoreporter Jarosław Pabijan. On ma na koncie 247 turniejów i Malilla będzie 248. Nie było go w Abensbergu w 1997 roku i Sydney 2000 roku - wylicza Kanclerz.
Niesamowite jest to, że przez tyle lat przyjaciel Tomasza Golloba tak podporządkował swoje życie pod kalendarz cyklu Grand Prix, by nie opuścić żadnego turnieju.
- Były nawet przekładane uroczystości rodzinne, kiedy okazało się, że koliduje to z Grand Prix - śmieje się. - Zdarzyło się także, że przebywałem w szpitalu na badaniach i na własne żądanie wypisałem się, byleby tylko zdążyć na zawody - dodaje.
Sport i podróże
Kanclerz wraz ze swoją ekipą zawsze łączył wyjazdy na Grand Prix ze zwiedzaniem wielu pięknych zakątków świata.
- Zwiedziliśmy nie tylko Europę, ale Nową Zelandię, jak i Australię. Ci, którzy ze mną podróżowali na Grand Prix, a na liście jest 1618 nazwisk, mają co wspominać. Kiedyś jeździliśmy autokarami czy busami, a teraz coraz częściej samolotami docieramy w niektóre lokalizacje. Bywałem nawet na weselach par, które poznały się przy okazji naszych wyjazdów - zaznacza.
Problemy zaczynały się, gdy z uwagi na warunki atmosferyczne albo złe przygotowanie toru zawody były przekładane. Z reguły na dzień następny, ale nie zawsze.
- Pod względem logistycznym trudno było ogarnąć te odwoływane turnieje. Począwszy od Landshut 1996 roku, turnieju w Goeteborgu, gdzie po pięciu wyścigach w 2003 roku zawody przerwano i trzeba było przyjechać tydzień później. Z Rygi musieliśmy jechać do Daugavpils, bo tor w stolicy Łotwy nie nadawał się do jazdy. Zawody w Gelsenkirchen w 2008 roku zostały przełożone do Bydgoszczy. Były niespodzianki - wylicza Kanclerz.
Rozleciała się skrzynia biegów
Zdarzały się trudne sytuacje, z których wydawało się, że nie ma wyjścia, a jednak Kanclerz zawsze jakoś sobie poradził, by zdążyć na czas.
- W drodze na Grand Prix Włoch w Terenzano, pod Grazem w Austrii zepsuł nam się bus. Padła skrzynia biegów i musieliśmy szukać nieplanowanego noclegu. Po drodze mieliśmy zwiedzać Wenecję i Padwę. Próbowaliśmy ściągnąć z Bydgoszczy rezerwowego busa. Okazało się, że zostaliśmy - brzydko mówiąc - wystawieni. I kierowca nie dojechał. Zadzwoniłem do swoich przyjaciół ze Słowenii. Nie zawiodłem się. Na rano mieliśmy w Grazu podstawionego słoweńskiego busa, którym zgodnie z planem przez Wenecję i Padwę, dotarliśmy do Terenzano - wspomina podróż z perturbacjami.
W 2020 roku na zawody z Gorzowie Jerzy Kanclerz musiał dotrzeć samolotem. Jego zespół tego samego dnia rozgrywał zawody w Gdańsku.
- W zeszłym roku prowadziłem jeszcze drużynę i innego środka lokomocji niż samolot nie mogło być, abym zdążył do Gorzowa. Lądowaliśmy awionetką na miniaturowym lotnisku przed Gorzowem. Stamtąd taksówką dotarliśmy na stadion im. Edwarda Jancarza. Emocje i adrenalina były. Zdążyliśmy, bo byliśmy na obiekcie dziesięć minut przed startem zawodów. Miło się wspomina po czasie te wszystkie przygody - dodaje.
Żużel w telewizji i żużel na żywo to prawie dwie różne dyscypliny sportu. Jerzy Kanclerz jeździ na zawody Grand Prix z pasji, ale i dla wspaniałych przeżyć, które można poczuć tylko jak się jest na stadionie.
- Mam piękne wspomnienia, których nikt mi nie odbierze. Nie chcę się z nikim licytować. Jest to moją pasją i hobby. Dopóki sił i zdrowia starczy będę dalej jeździł - deklaruje.
Emocje nie te jak za Golloba
Ktoś, kto widział Grand Prix z udziałem wielkich legend światowego żużla jak Hans Nielsen, Tony Rickardsson, Greg Hancock, Jason Crump czy Tomasz Gollob, może kręcić nosem na aspekt sportowy obecnej rywalizacji.
- Adrenalina nie jest na pewno taka, jaka była w końcu lat 90. ubiegłego wieku czy początku XXI wieku. Nie ma przede wszystkim już Tomasza Golloba. Oczywiście Polacy odgrywają teraz znaczącą rolę, ale w Grand Prix obecnie wiele spraw mi się nie podobna. Chociażby punktacja, która jest kompletnie nielogiczna i niezrozumiała. Nie może być tak, że z siedmioma punktami zawodnik wchodzi do półfinału, a później wygrywa turniej, a ten, który zdobył w serii zasadniczej komplet, przepada w półfinale i ma mniej punktów - zaznacza Kanclerz.
Jubileuszowe zawody Grand Prix odbędą się w tę sobotę w Malilii. Kolejny turniej planowany jest na 28 sierpnia w rosyjskim Togliatti. To pierwsze w historii Grand Prix na rosyjskiej ziemi. W związku z pandemią podróż tam nie jest wcale łatwa i może okazać się wręcz niemożliwa.
- Czy będę kontynuował swoją przygodę? Nie wiem. Już jest komplikacja z turniejem numer 251 czyli Togliatti w Rosji. Nie jest łatwo bowiem w tych czasach załatwienie wszelkich niezbędnych formalności, żeby polecieć na zawody Grand Prix w tym kraju - wyjaśnia.
Może się okazać, że licznik Jerzego Kanclerza zatrzyma się na okrągłych 250 turniejach. Bydgoszczanin jednak łatwo się nie poddaje.
- Czynię starania, żeby to wszystko dopiąć, ale nie wiadomo, czy w ogóle kibice będą mogli wejść na stadion w Togliatti. Nie ukrywam, że chciałbym tam być. Formalności trwają odnośnie mojego wyjazdu na ten turniej, ale nie jest to łatwo załatwić w obecnych czasach - kończy Jerzy Kanclerz.
Zobacz także:
Zmarzlik i Łaguta na pole position do tytułu
Moje Bermudy Stal Gorzów buduje skład na sezon 2022