Najpierw 13 punktów w Toruniu w meczu ligowym, dzień później zwycięstwo w 2. finale SEC na torze w Güstrow. Piotr Pawlicki wreszcie może żużlowy weekend w swoim wykonaniu zapisać do udanych. Odetchnąć mógł szczególnie po spotkaniu na toruńskiej Motoarenie, gdzie był ojcem wygranej Fogo Unii Leszno nad eWinner Apatorem 49:41.
Na tym Pawlickiemu chyba najbardziej zależało - aby wreszcie przełamać swoją niemoc w zawodach PGE Ekstraligi. Dotąd przecież wygrywał i zdobywał dużo punktów w lidze szwedzkiej, stanął na podium podczas 1. finału SEC w Bydgoszczy i został liderem cyklu, zgodnie z planem przebrnął przez półfinał Indywidualnych Mistrzostw Polski. Udany występ w rywalizacji ligowej byłby postawieniem kropki nad "i" w temacie powrotu do dobrej formy. To jednak nie nadchodziło.
Zawodnik mocno irytował się, gdy choćby przeciwko Eltrox Włókniarzowi Częstochowa na swoim domowym leszczyńskim torze nie jechał wedle własnych oczekiwań. A że bardzo chciał najlepiej pokazuje pierwszy bieg z tamtej konfrontacji, gdy chcąc dobrze wystartować wjechał w taśmę. Później popełniał błędy na dystansie. - Co ja robię?! - krzyczał sfrustrowany sam do siebie w parku maszyn, co widzieliśmy na obrazkach z "Kuchni meczu" w nSport+.
ZOBACZ WIDEO Nicki Pedersen wie już co zrobi, jeśli GKM spadnie z PGE Ekstraligi
Kłopoty Pawlickiego wynikały głównie z problemów ze sprzętem. Nie mógł się on dopasować na silnikach Ashleya Hollowaya. Choć chwalił jednostki napędowe ze stajni brytyjskiego tunera, to przyznał, że sytuacja zmusiła go do tego, by spróbować czegoś nowego, bo w tak kiepskiej sytuacji nie był od pięciu lat. Z pomocą przyszedł mu prezes leszczyńskiej Unii Piotr Rusiecki. - To jego zasługa, że miałem czym się odepchnąć - mówił Piotr Pawlicki (przeczytaj całość ->>).
Kapitan Fogo Unii Leszno spróbował sprzętu spod ręki duńskiego fachowca Flemminga Graversena i to zagrało. W Toruniu od swojego drugiego startu był absolutnie poza zasięgiem rywali. Nie jest jednak tak, że Pawlicki zmienił silniki i od razu wszystko zaczęło się układać. Wspomnieliśmy przecież, że był moment, iż wszędzie jechał wedle oczekiwań, a w lidze cały czas miał pod górę.
- Mam nadzieję, że to droga do lepszych wyników, bo naprawdę ciężko było mi poukładać sobie to wszystko w głowie, kiedy w meczach ligowych robiłem po trzy punkty. Jeszcze nigdy w życiu tak kiepski czas mi się nie przytrafił. Dlatego duża praca nad głową też była, bo duże obciążenie sam sobie nałożyłem, może niepotrzebnie - przyznał sam zainteresowany.
Gdy już zatem doszedł do ładu ze sprzętem, zapanował nad emocjami i uspokoił myśli, to wszystko złożyło się w jedną całość, której efekt obserwowaliśmy w miniony weekend. Z tak jeżdżącym Pawlickim w Lesznie mogą być spokojniejsi o awans do fazy play-off, w której ich celem będzie oczywiście kolejna obrona mistrzowskiego tytułu.
Zobacz także:
-> "Zamknij r*j!". Kapitan ostro zareagował na zaczepki kibica!