Żużel. Nie ma rywalizacji między prezesem Polonii Bydgoszcz a fotoreporterem. Jarosław Pabijan zdradza pewną zasadę

WP SportoweFakty / Łukasz Łagoda / Na zdjęciu: Jarosław Pabijan w rozmowie z Antonio Lindbaeckiem
WP SportoweFakty / Łukasz Łagoda / Na zdjęciu: Jarosław Pabijan w rozmowie z Antonio Lindbaeckiem

- Z Jerzym Kanclerzem jesteśmy na innych półkulach, jeśli chodzi o funkcjonowanie podczas turniejów GP. Ja pracuję, chociaż nie biorę tego na chłodno, natomiast Jurek w tym momencie jest VIP-em - mówił Jarosław Pabijan w programie "Trzeci wiraż".

Gościem Marcina Majewskiego w programie "Trzeci wiraż" był Jarosław Pabijan. Ceniony fotoreporter na żywo widział niemalże wszystkie turnieje SGP w historii. Opuścił tylko dwie rundy cyklu. Jedynym człowiekiem, który z perspektywy trybun lub parkingu obejrzał wszystkie dotychczasowe zawody GP od 1995 roku, jest Jerzy Kanclerz. Prezes Abramczyk Polonii Bydgoszcz na swoim koncie ma 243 turnieje mistrzowskiego cyklu. Jak przyznaje Pabijan, w tej sytuacji nie ma mowy o żadnej "walce" na liczbę obejrzanych na żywo rund.

- To się jakoś tak wykreowało, że jak z tej "rywalizacji" wypadł Greg Hancock, to ktoś kiedyś napisał, że my (z Jerzym Kanclerzem, dop. SM) ścigamy się. To nie jest tak. Bardzo szanuję podejście Jurka, który jest miłośnikiem. Jurek jeździ na te zawody od początku, od 1995 roku, jako kibic żużla. Ja staram się pracować, a te nasze zbliżone statystyki wynikają z tego, że Jurek bardzo to lubi, a ja lubię robić rzeczy porządnie - mówił Pabijan na antenie nSport+.

- Gdy podejmuję się "obsługi" całego sezonu Grand Prix, to po prostu jestem na wszystkich turniejach. Jeśli mam być poważnym partnerem dla kogoś, kto z moich zdjęć będzie chciał skorzystać, to ten partner musi mieć pewność, że te zdjęcia będą - kontynuował.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Gollob i Hancock byli ikonami, w które wcielał się gdy grał na komputerze

- My z Jurkiem jesteśmy na innych półkulach, jeśli chodzi o funkcjonowanie podczas turnieju Grand Prix. Ja pracuję, chociaż nie biorę tego na chłodno, natomiast Jurek w tym momencie jest VIP-em. W tych samych momentach obgryzamy paznokcie, zaciskamy kciuki i krzyczymy z entuzjazmu bądź przerażenia, ale to jest bez sensu. To tak, jakby ktoś zaczął liczyć jakiemuś innemu dziennikarzowi, na ilu turniejach był i czy to jest jakaś rywalizacja. Nie znajduję wspólnego mianownika tych sytuacji - dodawał rozmówca Marcina Majewskiego.

Jeden z najbardziej znanych fotoreporterów sportowych ma jednak pewien zwyczaj. - Jako zasadę, kończę robić zdjęcia, w momencie jak się kończy upadek. Nie robię zdjęć leżącemu zawodnikowi, nie robię zdjęć na noszach czy w karetce. Nikt mnie nie namówi, żebym wstawił aparat do karetki, jak zawodnik leży na noszach. Moja rola, jako fotografa sportowego, kończy się wtedy, jak kończy się akcja torowa, a dalej już nie chcę wchodzić z butami zawodnikom w ich cierpienie - mówił.

- Staram się nie wchodzić w prywatną przestrzeń zawodników, kiedy nie jestem pewien, czy to jest w porządku i czy oni się dobrze z tym czują. Niektórzy zawodnicy, z którymi mam przyjemność współpracować, traktują mnie jako element teamu i do pewnego stopnia jestem w parkingu, w pewnych sytuacjach, niewidzialny. Jestem, to jestem, ale oni robią swoje - podsumował.

Zobacz także:
Żużel. Henrik Gustafsson o swojej karierze i paleniu papierosów: "Kiedy byłem młodszy, używałem szwedzkiej tabaki"
Żużel. Zmiana w regulaminie - nazwy drużyn z eWinner 1. Ligi i 2. Ligi będą krótsze. GKSŻ tłumaczy dlaczego

Źródło artykułu: