Szwed w Polsce miewał koszmarne wypadki. Kochał żużel i do niego wracał. Teraz prowadzi firmę budowlaną

WP SportoweFakty / Jakub Janecki / Na zdjęciu: David Ruud w kasku niebieskim
WP SportoweFakty / Jakub Janecki / Na zdjęciu: David Ruud w kasku niebieskim

- Żużel mnie mocno doświadczył. Sporo się wycierpiałem, ale tak bardzo kochałem ten sport, że po żmudnej rehabilitacji po kontuzjach, ponownie wsiadałem na motocykl - mówi David Ruud, który właśnie kończy 41 lat. Szwed obecnie prowadzi własny biznes.

[tag=2914]

David Ruud[/tag], szwedzki żużlowiec, który w Polsce startował przez ponad dekadę na przestrzeni sezonów 2003 - 2014 obchodzi właśnie 41. urodziny. Kiedy dzwonimy do niego z życzeniami z tej okazji, jest bardzo zaskoczony. - Bardzo dziękuję za pamięć. To naprawdę miłe - mówi Ruud.

Pochodzący z Gislaved zawodnik podczas startów w lidze polskiej spotkał swoją przyszłą małżonkę, z którą obecnie mieszka w Szwecji. - Mam wspaniałe wspomnienia ze startów w waszym kraju. Czasami naprawdę tęsknię za kibicami, za atmosferą podczas meczów w polskiej lidze. Tak samo tęsknię za ściganiem się na żużlu. W Polsce bywam, bo moja żona jest Polką. Pochodzi z Gorzowa. Poznałem ją oczywiście przy okazji startów w Polsce, więc wasz kraj jest mi szczególnie bliski - mówi Ruud.

Zawiesił karierę i skupił się na swojej firmie

Szwed zawiesił karierę w 2014 roku. Nie mówił wtedy, że oficjalnie kończy ściganie na żużlu, ale tak naprawdę nigdy już na tor nie wrócił. - Ciężko powiedzieć, dlaczego zdecydowałem się tak nagle skończyć z żużlem. Jeszcze kiedy uprawiałem sport, prowadziłem własny biznes, którym nadal się zajmuję. Absorbowało mnie to coraz bardziej. Firma się rozrastała i musiałem jej poświęcać dużo czasu. Poza tym żużel w pewnym momencie przestał sprawiać mi taką satysfakcję jak kiedyś. Skupiłem się zatem na rozwoju firmy, a od żużla postanowiłem odpocząć - wyjaśnia.

ZOBACZ WIDEO Żużel. Gollob i Hancock byli ikonami, w które wcielał się gdy grał na komputerze

Po czterech latach od zawieszenia kariery, Ruud podpisał kontrakt w Elitserien, ale nie wystartował w żadnym meczu Lejonen Gislaved. - Skończyło się tylko na podpisaniu kontraktu - wspomina. - W Lejonen Gislaved była sytuacja, że kontuzję leczyło kilku szwedzkich zawodników, a przepisy wymagały, by mieć określoną liczbę krajowych żużlowców. Tak naprawdę poszedłem na rękę mojemu klubowi i podpisałem umowę, ale na tor nie wróciłem. Ostatni raz siedziałem na motocyklu w 2014 roku - dodaje David Ruud.

Obecnie, kończący 41 lat były żużlowiec jest na sportowej emeryturze i ma się na niej bardzo dobrze. - U mnie wszystko w porządku. Po zakończeniu kariery sportowej żyje mi się całkiem dobrze. Obecnie prowadzę własną firmę, działającą w sektorze budowlanym. Oczywiście, staram się oglądać żużel w telewizji. Mieszkam blisko klubu Lejonen Gislaved, więc zaglądam na stadion i jestem na bieżąco z tym, co dzieje się w szwedzkim żużlu. W telewizji oglądam zawody Grand Prix czy nawet polską ligę - wyjaśnia sympatyczny były żużlowiec.

Najmilej wspomina derby Lubuskie

W Polsce Ruud występował w Częstochowie, Pile, Gorzowie, Grudziądzu i Ostrowie. - Gorzów wspominam chyba najlepiej. Jeździliśmy wówczas w najwyższej klasie rozgrywkowej. Zapamiętałem szczególnie pojedynki derbowe pomiędzy Stalą Gorzów a Falubazem Zielona Góra. To były mecze pod większą presją, zawsze przy stadionie wypełnionym do ostatniego miejsca. Derby Lubuskie to mecze, które wspominam najlepiej - podkreśla Szwed.

W 2003 roku z Włókniarzem Częstochowa zdobył Drużynowe Mistrzostwo Polski. - Wskoczyłem w trakcie sezonu za któregoś z kontuzjowanych kolegów. Nie pamiętam, czy za Ryana Sullivana, czy Andreasa Jonsosona. Włókniarz w tym sezonie zdobył złoty medal. To również miłe wspomnienie - dodaje.

Miewał koszmarne wypadki i groźne kontuzje

Niestety, ze startów w lidze polskiej Szwed ma także koszmarne przeżycia, związane z groźnymi upadkami i ciężkimi kontuzjami, jakie odnosił. W 2006 roku w Gorzowie zanotował wypadek z Łukaszem Jankowskim. Skutki karambolu były opłakane. Szwed doznał m.in. pęknięcia miednicy, silnego wstrząśnienia mózgu. - To najgroźniejsza kontuzja w mojej karierze. Bardzo ciężko było wrócić do żużla o urazie miednicy i innych obrażeniach. Zajęło mi to praktycznie rok. Przeszedłem żmudną rehabilitację. Udało mi się jednak z całkiem niezłym skutkiem wrócić na tor i do wysokiej formy - wspomina po 15 latach od tego wydarzenia David Ruud.

Filigranowego Szweda nie załamywały urazy i kontuzje. Przez żużel sporo przeszedł, ale wracał do niego po każdej kolejnej przerwie. - Oczywiście, że bardzo kochałem żużel. Wracałem do niego, choć mocno mnie doświadczał i wiele przez niego wycierpiałem. W Gorzowie w 2006 roku miałem najgorszy wypadek w swojej karierze i najpoważniejszy uraz, który leczyłem ponad rok. Ciężko było wrócić do speedwaya po takiej kraksie. Miłość do żużla była jedynym powodem, że zbierałem się po tym wszystkim i wracałem na tor. Ciężko pracowałem, przechodziłem rehabilitacje tylko po to, by móc znów wsiąść na motocykl - podkreśla nasz rozmówca.

Nie tylko w Częstochowie, gdzie zaczynał swoją przygodę z ligą polską, występował w roli "strażaka" i wskakiwał do składu, gdy klub był w potrzebie. Również powrót do Ostrowa w 2013 roku był trochę niespodziewany. - To był trudny sezon dla ŻKS Ostrovia. Kontuzja Władimira Borodulina, obniżka formy i problemy sprzętowe innych zawodników sprawiły, że na decydujący o utrzymaniu mecz z GKM-em Grudziądz, zaczęliśmy rozglądać się za wzmocnieniami. Wybór padł na Davida Ruuda, który miał kontrakt w Gdańsku, ale nie przekroczył określonej liczby punktów i mógł zostać do nas wypożyczony - wspomina Andrzej Mizera, ówczesny menedżer ostrowskiego klubu.

Bywał królem parkietu

- Rozmowy z Wybrzeżem i zawodnikiem potoczyły się błyskawicznie. David stawił się na dwudniowym zgrupowaniu w Ostrowie. W meczu poradził sobie świetnie, ale nie wystarczyło to do zwycięstwa taką przewagą, by ŻKS Ostrovia utrzymała się w I lidze. Co ciekawe, team Szweda tworzyli starsi panowie ze Szwecji, których żartobliwie określaliśmy mianem emerytów. Choć emocje w meczu sięgały zenitu, a w innych boksach kipiało energią, to u Davida Ruuda widać było niesamowity spokój i opanowanie, na co wpływ mieli z pewnością starsi mechanicy ze Szwecji - wspomina Mizera.

Później Ruud został zaproszony na Turniej o Łańcuch Herbowy Miasta Ostrowa Wielkopolskiego. - Zaprezentował się na tyle dobrze, że 15 minut po zakończeniu zawodów parafował list intencyjny na starty w Ostrowie w 2014 roku. Pamiętam, że w styczniu 2014 roku David wraz żoną, która jest Polką, przyjechał do nas na Bal Żużlowca. Zawsze spokojny i zdystansowany Szwed z upływem czasu bawił się coraz lepiej, by wreszcie w ogóle nie schodzić z tanecznego parkietu. Wciągał w zabawę innych zawodników na tyle, że Timo Lahti rano musiał zamawiać taksówkę do Warszawy, by zdążyć na samolot do Finlandii - wspomina Mizera.

Były menedżer klubu podkreśla, że m.in. wtedy rodziła się atmosfera, która była podstawą do awansu. - David wówczas pojechał tylko dwa razy, a wynikało to z faktu, że inni obcokrajowcy Ostrovii zanotowali bardzo dobry sezon. Szwed wystąpił w meczu finałowym i dołożył swoją cegiełkę do awansu - dodaje Mizera.

Zdobył Puchar Świata ze Szwecją

David Ruud nie był może wielką gwiazdą szwedzkiego żużla, ale ma na koncie sukcesy z reprezentacją Trzech Koron. W 2003 roku wraz z kolegami zdobył Drużynowy Puchar Świata. - Ciężko jest wartościować swoje sukcesy, bo uważam, że każdy złoty medal czy to wywalczony w Elitserien z klubem, czy w polskiej lidze, czy w drużynie narodowej, to wielkie wydarzenie dla sportowca. W 2003 roku zdobyłem złoto w lidze szwedzkiej, co było dla mnie wspaniałą sprawą. Oczywiście, jak spojrzy się na sukcesy pod kątem ich prestiżu, to Drużynowy Puchar Świata bez dwóch zdań jest największym osiągnięciem w mojej karierze. Uczucia, które towarzyszyły tym zwycięstwom, są porównywalne. Każde złoto wspominam bardzo miło - podkreśla Szwed, który na koncie ma także brązowy medal DPŚ.

Ruud po zakończeniu kariery nie został trenerem, menedżerem czy telewizyjnym ekspertem. Interesuje się żużlem, ale spełnia się w zupełnie innej branży, prowadząc swój biznes. Całkiem kontaktu ze speedwayem jednak nie zerwał. - Trochę pomagałem Filipowi Hjelmlandowi, zawodnikowi Vetlandy, który podpisał w zeszłym roku kontrakt w klubie z Poznania. Pomagałem również młodemu chłopakowi z Gislaved, który nazywa się Casper Henriksson. Staram się przekazywać mu swoją wiedzę i doświadczenie - kończy były żużlowiec.

Zobacz także: Zawodnik Wybrzeża pracuje jako spawacz
Zobacz także: Karolina Jędrzejak wspomina męża

Komentarze (0)