"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książki "Pół wieku na czarno", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Myślicie, że taki prezes klubu żużlowego to ma w życiu klawo, bo jest prezesem? Guzik prawda. Kto tylko poczuje, że coś mu w życiu wyszło, zaraz puka do jego drzwi, a na czole ma napisane "zasługuję na więcej". Więc taki prezes musi być postacią niezwykle uniwersalną - raz ojcem, innym razem psychologiem, wychowawcą czy biznesmenem. Niekiedy lawirantem, a czasem też zwykłym skur... nem. By okiełznać całość towarzystwa. Niewątpliwie trzeba mieć do tego pewne wrodzone predyspozycje. Ktoś, kto chce być przyjacielem wszystkich, niech lepiej zostanie gracarzem lub znajdzie swoje królestwo w obrębie bramy parku maszyn, którą ileś razy w trakcie meczu trzeba jednak zatrzasnąć i otworzyć.
A więc ci prezesi są niezwykle różni. Gdy chodzi o PGE Ekstraligę, najbardziej rzucają się w oczy dwaj częstochowianie: Michał Świącik i Marek Grzyb. Na co rzetelnie pracują aktywnością w wirtualnej przestrzeni mediów społecznościowych. Szef Włókniarza zwrócił ostatnio moją uwagę postem przypominającym złoty sezon 2003. Wspomnienia zamieścił następujące:
ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: jak przygotować sprzęgło
"Finał 2003 !!! Oj to był pracowity i piękny dzień. Wspólnie cały zarząd i komisja rewizyjna zapieprzaliśmy jak to się mówi "na wysokości lamperii" Na stadionie byliśmy już o 5.30 rano. Pracy przy zawodach było masę. Pamiętam, że wieczorem świętując we Wrzosowej, nie mogłem chodzić, bo z lewej stopy ciekła mi krew od obtarcia. Zrobiłem na stadionie z 50 kilometrów :) Szczęście jednak było takie, że ten ból był niczym w stosunku do radości :) Naprawdę szczęśliwy dzień po którym oczywiście do dziś mam pamiątkę"
A więc prezes Michał już blisko dwie dekady temu ofiarnie przelewał krew za Włókniarza. Ta heroiczna postawa jako żywo przypomina mi najbardziej bohaterskie postawy torowych gladiatorów, że wspomnę ś.p. Zenka Plecha. Bo i jemu zdarzało się po zawodach wylać z buta pół litra krwi. Tyle że nie w obronie Lwa, lecz Orzełka. Albo taki Peter Collins - po tytuł indywidualnego wicemistrza świata sięgał z nogą w gipsie (1977). Czy wreszcie Jason Doyle, który w walce o marzenia musiał się wspierać kulami.
Jednym z bohaterów minionego sezonu okazał się też prezes Stali Gorzów, zresztą przy niemałym wsparciu Włókniarza. Wejście w rozgrywki miał stresujące. Jako biznesmen nie mógł zrozumieć, dlaczego chłopaki przegrywają, skoro im płaci. No bo skoro płaci, zadanie mają pracownicy wykonać. Tyle że sportem rządzą nieco inne prawidła. Nie zawsze trafione w punkt reakcje, pod wpływem emocji, sprawiły, że Bartek Zmarzlik czuł się już mentalnie zawodnikiem Motoru Lublin. Jednak czas goi rany i tu akurat świat sportu wyjątkiem nie jest. A jeśli cyferki na przyłożonym do rany opatrunku się zgadzają, to po co ruszać w świat daleki i nabijać niepotrzebnie kilometry. Mimo zawsze pełnego baku i darmowych hot-dogów na Orlenie.
Z czasem prezes ochłonął, w czym, rzecz jasna, dopomogły niekończące się zwycięstwa. Choć nim skończyła się bessa, jakaś złośliwość rzeczy martwych, bo przecież nie złośliwość ludzka, zgasiła na Jancarzu światło. Czytałem, że naprawa szkód miała pochłonąć i pół miliona złotych, ale najwyraźniej i z tym sobie w dobie pandemii świetnie poradzono. Bo później już nikt nigdy o tak wielkich kwotach nie wspominał. Lub mnie to ominęło.
Prezesów podzieliłbym jeszcze wedle innego klucza - mianowicie jedni robią w klubie przelewy przychodzące, a inni - wychodzące. Wierzcie mi, to znacząca różnica. A więc niektórzy forsę do klubu sprowadzają, a inni ją wyprowadzają. Do pierwszej grupy trzeba zaliczyć prezesa Rusieckiego, o którym wielu myśli, że jest groźny jak Byk. A wystarczy wykręcić numer, by zrewidować poglądy. Facet stoi za pięcioma złotymi medalami i jednym srebrnym, które Unia wywalczyła w ciągu siedmiu tłustych lat. Zatem musi mieć nosa, którego brakuje nieco w ostatnim czasie Andrzejowi Rusko. Na początku lat 90. wszedł do żużla z drzwiami, choć to już odległa historia. Niemniej klub jest topowy, wystarczy wspomnieć, że w latach 2015-2020 tylko raz nie stanął na pudle DMP. A jednak więcej było w tym czasie zawodu, niż euforii przy tych najwyższych ambicjach. Bo ani razu nie okazało się to pudło szczytowe. No a w sporcie drugi to pierwszy przegrany.
Z racji miejsca zamieszkania obserwowałem ten klub z bliska i jedno muszę przyznać - po renowacji Skansenu Olimpijskiego ma się w ostatnich latach wybornie. Jak nigdy wcześniej. Otóż przed remontem stadionu Sparta, po każdym sezonie, jakby przestawała istnieć. Na okres jesienno-zimowy wyprowadzała się ze zmurszałego obiektu do biur Solpolu. Gdy w Gorzowie, Zielonej Górze czy Lesznie non stop pracowało po kilka osób, we Wrocławiu siedzibą klubu stawał się gabinet na zapleczu domu handlowego. Teraz jest inaczej. Siedziba klubu mieści się w koronie stadionu, a w samym tylko dziale marketingu zajęcie non stop znajduje kilka osób. Kilka, czyli bliżej dziesięciu, a nie dwóch. Jest co robić i kogo obsługiwać. Ja również mam dziś z prezesem bardzo fajny, zdrowy układ. On nie dzwoni do mnie, a ja do niego. Za to jestem w kontakcie z jego partnerem deblowym i byłem dyrektorem klubu, Mirkiem Buszem. Często pytam, jak im poszło, a więc ciepło o sobie myślimy.
Przed nami ciekawy sezon, bo zachodzimy w głowę, czy trzech muszkieterów (Woffinden, Janowski, Łaguta) złoży się na wymarzony prezent dla prezesa na jego 70. urodziny. I czy chłopcy zainspirują panią Krysię do jakiegoś nowego układu tanecznego w loży VIP.
Tak czy siak, prezes trzyma się świetnie, o czym świadczy m.in. wspomniana tenisowa aktywność. Choć jeszcze większym kozakiem jest w tym względzie senator Komarnicki, rocznik 45, który swój eliksir młodości znajduje najczęściej w nadmorskim klimacie Międzyzdrojów. Musi tam mieć jakąś swoją ambrozję, jakiś napój bogów. Nawet swego czasu zapraszał na piwo, co sobie niezwykle cenię. Pozdrowienia, Panie Senatorze!
O arbitrach piłkarskich - zresztą w żużlu działa to podobnie - zwykło się mawiać, że jeśli po meczu nie wiemy, kto sędziował, znaczy to, że swoją robotę wykonali należycie. Wśród prezesów też mamy mniej rzucających się w oczy. I tym, którzy niespecjalnie się spowiadają na facebooku z każdej wykonanej na rzecz klubu czynności, również życzę powodzenia, a może nawet przede wszystkim. Bo to w dzisiejszych czasach, zdominowanych przez marketing, niestety, mało opłacalna postawa. Choć od zawsze wychodzę z założenia, że dobra praca obroni się sama i zostanie w końcu zauważona. Choć po prostu nieco dłużej to potrwa.
Dziś generalnie łatwiej jest zaistnieć w zbiorowej wyobraźni. Kiedyś, by ktoś o tobie napisał, trzeba było sobie na to zapracować. Dziś niekoniecznie, bo można napisać o sobie samemu. Stąd właśnie tylu, tak zwykłem ich określać, bohaterów własnej opowieści.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Andrzej Witkowski chce powiększenia PGE Ekstraligi do 10 drużyn. Konkretne rozmowy w styczniu
- Rafał Wilk obchodzi 46. urodziny. Wierzy, że kiedyś stanie na nogi. Prowadzi szczęśliwe życie