Żużel. Rafał Wilk obchodzi 46. urodziny. Wierzy, że kiedyś stanie na nogi. Prowadzi szczęśliwe życie [WYWIAD]

WP SportoweFakty / Karol Słomka / Rafał Wilk po tym jak utracił czucie w nogach znalazł nową pasję.
WP SportoweFakty / Karol Słomka / Rafał Wilk po tym jak utracił czucie w nogach znalazł nową pasję.

- Wiem, w którym miejscu jest medycyna jeśli chodzi o urazy rdzenia kręgowego. Cierpliwie czekam jak grzechotnik. Pewnie nie będę już nigdy biegał, ale wierzę, że parę kroków jeszcze przed końcem mojego życia uda mi się zrobić - mówi Rafał Wilk.

W tym artykule dowiesz się o:

[tag=6070]

Rafał Wilk[/tag] 3 maja 2006 roku w wyniku wypadku na torze żużlowym w Krośnie doznał złamania kręgosłupa i uszkodzenia rdzenia kręgowego. Wrócił do żużla jako trener. Największe sukcesy zaczął odnosić w kolarstwie ręcznym tzw. handbike’u. Na Igrzyskach Paraolimpijskich w Londynie w 2012 roku zdobył dwa złote medale. Cztery lata później w Rio de Janeiro wywalczył złoto i srebro. Jest także pięciokrotnym mistrzem świata. 9 grudnia obchodzi 46. urodziny.

Maciej Kmiecik, WP SportoweFakty: Proszę przyjąć najlepsze życzenia z okazji 46 urodzin. To prawda, że od czasu wypadku obchodzi pan je dwa razy w roku?

Rafał Wilk, były żużlowiec, czterokrotny medalista paraolimpijski: Dziękuję bardzo. Formalnie urodziny świętuję dwa razy w roku. W dniu faktycznych urodzin 9 grudnia oraz drugi raz w każdą rocznicę wypadku 3 maja.

ZOBACZ WIDEO Żużel. PGE Ekstraliga 2020: "giętki Duzers" - żużlowa nauka jazdy

Narodził się pan wtedy na nowo? Stąd ta tradycja?

Dokładnie. Tego dnia zaczęło się dla mnie nowe życie. Urodziny świętuję zatem dwa razy w roku.

W czternastą rocznicę wypadku 3 maja 2020 roku wrócił pan na miejsce swojego wypadku, a później stanął pan na głowie. Co to miało symbolizować?

Pojechałem na stadion do Krosna w ramach treningu. Po dotarciu na miejsce, a później powrocie do domu, miałem jeszcze na tyle energii, że dodatkowo stanąłem na głowie. Czy była w tym jakąś dodatkowa symbolika? Po prostu miałem dłuższy trening i wybrałem się do Krosna. Dzień był szczególny, stąd taki gest. W końcu wtedy życie wywróciło mi się do góry nogami.

Żyjemy w dobie pandemii. Obostrzenia utrudniają jakoś panu normalne życie?

Nie. Generalnie jestem człowiekiem, który nie narzeka. Wiadomo, że jak są obostrzenia, to staram się do nich dostosowywać, ale też normalnie żyć. Trenuję zgodnie z planem pod kątem przełożonych o rok Igrzysk Paraolimpijskich. Pandemia kiedyś się skończy i trzeba żyć normalnie.

Co sprawia panu największą trudność w codziennym funkcjonowaniu jako osobie niepełnosprawnej?

Nie ma takich rzeczy. Jestem człowiekiem, który szybko dostosowuje się do danej sytuacji. Im szybciej zaadoptujemy się do tych okoliczności, tym lepiej.

Pan szybko pogodził się z losem i nowymi okolicznościami?

Nie miałem wyjścia. Można było odgrywać wielką tragedię, ale po co? Nie służyłoby to ani mnie, ani moim bliskim.

Jak pan sobie z tym wszystkim poradził?

Trzeba było poprzestawiać to sobie w głowie. Przewartościować pewne sprawy. Życie toczy się dalej. Nie zatrzymało się dla mnie absolutnie. Można żyć pełnią życia, cieszyć się nim, pomimo tego, że człowiek jest na wózku.

Piękne słowa, które mogą być dla wielu osób drogowskazem…

Do wszystkiego potrzeba czasu. Inaczej było na początku. Wszystkiego się uczyłem i doskonaliłem. Kiedyś wychodzenie z domu po schodach zajmowało mi 20 minut, teraz może minutę, półtorej. Do pewnych rzeczy trzeba było przywyknąć, nauczyć się technik, choćby składania i wyciągania wózka. Człowiek musiał się tego nauczyć, jak małe dziecko. Po wypadku stałem się bezbronny jak dziecko, ale nauczyłem się żyć na nowo, a przede wszystkim poznałem swój organizm, bo ciało się zmieniło.

W 2017 roku testował pan tzw. egzoszkielet, dzięki któremu został pan spionizowany i zrobił pan kilka kroków. Czy były jeszcze kolejne próby wykorzystania tego urządzenia w życiu codziennym?

Nie. To była jednorazowa akcja. Kolega, który jest dyrektorem ośrodka rehabilitacji poprosił mnie, żebym przetestował to urządzenie.

I?

Założyliśmy to, wstałem i poszedłem.

Brzmi wręcz niewiarygodnie…

Trudno mi jednak powiedzieć, czy taki egzoszkielet sprawdza się w życiu codziennym. Gdybym miał okazję testować to przez tydzień czy dłużej, przekonałbym się czy faktycznie się to sprawdza.

Cena takiego urządzenia chyba zwalała z nóg, bo oscylowała w granicach 100 tysięcy euro…

Dokładnie. W przeliczeniu na złotówki wychodziło jakieś 450 tysięcy.

Wierzy pan, że kiedyś stanie na nogach bez takich specjalnych urządzeń?

Nie robię sobie nadziei, że to będzie jutro czy w najbliższej przyszłości. Zdaję sobie sprawę, że to nierealne, bo wiem, w którym miejscu jest medycyna jeśli chodzi o urazy rdzenia kręgowego. Cierpliwie czekam jak grzechotnik. Myślę, że taki moment nastąpi. Pewnie nie będę biegał, ale wierzę, że parę kroków jeszcze przed końcem mojego życia uda mi się zrobić.

Powiedział pan kiedyś "3 maja 2006 roku zamknąłem jedną księgę mojego życia i otworzyłem drugą". Jak ciężko było przewartościować w jednej chwili życie człowiekowi, który dotąd był aktywnym sportowcem, a nagle stał się osobą niepełnosprawną?

Nie było to oczywiście łatwe. W jednej chwili wszystko to, co sprawiało mi radość, czyli aktywność i ruch, zostało mi zabrane. Trzeba było tą jedną księgę z tym rozdziałem życia zamknąć i otworzyć drugą. Wszystkiego uczyłem się na nowo. Nie było mi łatwo. Były lepsze i gorsze momenty. Wiele razy spadłem z wózka, bo nie wszystko wychodziło na początku. Po każdym upadku starałem się podnosić i stawać się jeszcze mocniejszym.

"Nie ważne jak upadasz, ważne aby wstać i być silniejszym" - to również pana cytat. To takie życiowe pana motto?

Tak. Dalej się tego trzymam i nawet, jak mi coś nie wyjdzie, to podnoszę się i idę dalej. Z każdej porażki staram się wyciągać właściwe wnioski. Nie wyjdzie raz, to próbuję drugi. I tak do skutku. Potrzeba do tego cierpliwości.

Najpierw próbował pan w nowym życiu odnaleźć się jako trener żużlowy. To był taki substytut tego, co robił pan przed wypadkiem?

Dalej nie wyobrażam sobie życia bez żużla, ale priorytety się zmieniają. Można żyć bez tego sportu, choć nadal jest on mi bliski. Oglądam go jednak głównie w telewizji, bo na stadionie rzadko bywam. Musiałem znaleźć sobie inne zajęcie w życiu i myślę, że robię to z powodzeniem. Śmieję się, że wychodzi mi to lepiej niż kiedyś na żużlu. Sukcesy na pewno odnoszę większe niż podczas kariery żużlowej.

Skąd pomysł na uprawianie handbike’u?

Wcześniej uprawiałem kolarstwo, więc to nie jest przypadek. Nie wymyśliłem sobie tego bez powodu. Zaraz na początku po wypadku uprawiałem narciarstwo zjazdowe na nartach jednośladowych. Wcześniej byłem przecież instruktorem narciarskim. Przyszedł jednak moment, że przesiadłem się na rowery. Ta dyscyplina sportu zaczęła się rozwijać tak na poważnie dopiero po moim wypadku. Pożyczyłem rower od kolegi i od razu wiedziałem, że był to strzał w dziesiątkę.

Dlaczego?

Poczułem, że to jest to. Nie interesował mnie rower do rehabilitacji, tylko do ścigania. Wiedziałem, że są organizowane zawody w kolarstwie ręcznym i od razu byłem pewny, że będę chciał w nich startować.

Przeszło wówczas panu przez myśl, że pojedzie pan na Igrzyska Paraolimpijskie? Ba, że zdobędzie pan trzy złote medale?

Najpierw brutalnie zszedłem na ziemię, bo po treningach pojechałem na pierwsze zawody i zostałem mocno zweryfikowany. Dowiedziałem się, w którym jestem miejscu i jak wiele czeka mnie pracy, by dogonić światową czołówkę, którą wówczas stanowili Polacy.

Kiedy przyszły pierwsze sukcesy?

Dosyć szybko, bo po dwóch latach treningów. Pewnie złożyło się na to moje doświadczenie wyniesione ze sportu. Na rowerze jeździłem jeszcze przed wypadkiem. Wystarczyło nomen omen obudzić wilka i przyszły sukcesy.

Igrzyska Paraolimpijskie zostały przełożone na rok 2021. Mocno to zaburzyło pana cykl przygotowań?

Bardziej rytm startowy w tym sezonie. W normalnych okolicznościach miałem w granicach czterdziestu zawodów w roku, tak w tym udało się odjechać około piętnastu. Zmieniliśmy trochę przygotowania. Zbudowaliśmy tzw. bazę i patrzymy już w przyszły rok. Z tego co się orientuję, Igrzyska mają na 99 procent się odbyć.

Jak wygląda pana trening?

Średnio w skali roku wychodzi, że trenuję trzy godziny dziennie. Tygodniowo przejeżdżam około 300 kilometrów. Rower to nie wszystko. Do tego dochodzą treningi na siłowni oraz fizjoterapia, jeśli jest taka potrzeba. Tak wygląda życie każdego sportowca. To jest normalny sport. To, że ktoś startuje na paraolimpiadzie nie oznacza, że robi coś na pięćdziesiąt procent. To jest ciężka praca, w którą trzeba włożyć mnóstwo serca i poświęcić sporo czasu. Paraolimpijczykom nikt medali za darmo nie daje.

Da się z tego wyżyć?

Tak. Jeżeli są wyniki, to jest i stypendium sportowe z ministerstwa. Mam też sponsorów, jak również pracuję na Uniwersytecie Rzeszowskim, gdzie jestem wykładowcą. Jakoś to wszystko udaje się godzić. Rektor wyraził zgodę na to, że moje zajęcia odbywają się, kiedy jestem po sezonie.

Praca na uczelni jest dla pana swego rodzaju odskocznią?

Przede wszystkim okazją do pracy ze studentami, którzy mają okazję zobaczyć, na czym polega ten sport, że on wcale nie jest gorszy, że trzeba się tak samo namęczyć. Mogą spróbować przejechać się na moim rowerze, usiąść na wózku i przekonać się, że wszelkie ograniczenia są tylko i wyłącznie w naszych głowach.

Ma pan trzy złote i jeden srebrny medal Igrzysk Paraolimpijskich. Czy taki spełniony sportowiec, jak pan ma jeszcze na horyzoncie kolejne cele?

Pewnie, że tak. Zawsze można powiększyć kolekcję złotych medali. Cały czas jest we mnie motywacja, by trenować ciężko i do Tokio lecieć po obronę tego, co wywalczyłem w Rio de Janeiro.

Za rok będzie miał pan już 47 lat. W kolarstwie ręcznym jest jakieś ograniczenie wiekowe czy optymalny wiek do osiągania sukcesów?

Upływ czasu w niczym mi nie przeszkadza. Jestem ponoć jak wino. W handbike’u bariera wiekowa jest przesunięta. Sport ten uprawiają osoby dużo starsze ode mnie, które zdobywały i zdobywają nadal medale olimpijskie. Kiedy ostatnio robiłem badania wydolnościowe, wyniki wychodzą mi coraz lepsze.

Jakie życzenia urodzinowe chciałby pan, aby się spełniły? Stanąć na własnych nogach to cel numer jeden czy ma pan inne życiowe marzenia?

Owszem, ale to nie jest jakiś chory, ambitny cel, który musi koniecznie się spełnić. Cierpliwie czekam. Jeśli medycyna zrobi taki postęp, to pewnie spróbuję nowych rozwiązań, by stanąć na nogi. Jeśli nie, to nadal będę prowadził szczęśliwe i pełne radości życie.

Zobacz także: Nicki Pedersen ma pomysł na żużlową emeryturę
Zobacz także: Zażartwa walka telewizji o PGE Ekstraligę

Źródło artykułu: