Jarosław Galewski, WP SportoweFakty: Mieszka pan w Ostrowie, gdzie żużel to coś więcej niż dyscyplina sportu. Czy uważa pan, że Arged Malesa TŻ Ostrovia przetrwa trudne czasy? Prezes Radosław Strzelczyk nie owija w bawełnę. Nie jest kolorowo...
Jacek Jędrzejak, muzyk, członek zespołów Big Cyc i Czarno Czarni, kibic żużla: Ostrów bez żużla jest jak spaghetti bez makaronu, jak Barcelona bez Messiego czy Coldplay bez Chrisa Martina. Wiem, że klub potrzebuje teraz pomocy i ja jej na pewno z wielką przyjemnością udzielę. Żużel kocham. Jestem wielkim fanem od lat. Ostrów jest kojarzony ze sportem, a żużel to trampolina medialna, dzięki której raz w tygodniu mówi się o nas w całej Polsce. Poza tym lubię rywalizację. Teraz wszyscy musimy wesprzeć ten klub. Namawiam kibiców, żeby sięgnąć do kieszeni. Przecież mamy z tego wielką przyjemność.
Tęskni pan za sportem?
Ogromnie. Jestem już tak zdesperowany, że wybrałbym się nawet na judo lub zapasy.
Sportowcy i artyści mogą podać sobie teraz ręce?
W sumie jedziemy na jednym wózku. Nie ma koncertów, nagrań, a w branży filmowej nie kręci się seriali ani większych produkcji. Jest ciężko, bo wbrew temu, co sądzi wiele osób, artyści nie odkładają wielkich pieniędzy.
ZOBACZ WIDEO: Kto następcą Jerzego Brzęczka? Piotr Stokowiec mówi o swoich marzeniach i chwali selekcjonera
Na pewno? Krzysztof Skiba, a więc pana kolega z zespołu, powiedział niedawno coś zupełnie innego. Cytuję: "Już nie mogę czytać tego utyskiwania moich koleżanek i kolegów z branży artystycznej. Jęczą jak stare baby u lekarza, że odwołano im koncerty czy spektakle. Stękają jak dziady kościelne, że stracą pieniądze [...]. Polskie gwiazdy cierpią i skarżą się, że nie będą miały za co płacić rachunków. Gdyby to byli jeszcze jacyś młodzi wykonawcy na dorobku, debiutanci, artyści niszowi. Nie! Do chóru narzekających zapisali się wykonawcy, którzy za jeden koncert biorą po 60 tys. zł i więcej".
Będę go bronić. Problem polega na tym, że "Skiba" nie został właściwie zrozumiany. Akurat ja doskonale wiem, o co mu chodziło. Mówił o megagwiazdach, które biorą wielkie pieniądze za jeden koncert. I to wszystko się zgadza. Oni nie powinni narzekać, ale oni to nie cała nasza branża. Na pewno nie chodziło o takie zespoły jak my, a już tym bardziej nie o oświetleniowców, ludzi od oświetlania czy tych pracujących w studiach. Szkoda, że "Skiba" nie powiedział precyzyjnie, do kogo mówi, bo wtedy nie byłoby niedomówień. Mnóstwo osób odebrało to jako atak na naszą branżę, a zapewniam pana, że nie taki był zamiar. Ten wpis dotyczył wąskiej grupy ludzi, którzy występują w telewizji i grają na wielkich festiwalach. Oni kilka dni po ogłoszeniu kwarantanny jako pierwsi zaczęli wylewać swoje żale, że nie mają z czego żyć. To było słabe.
Skoro nie jest kolorowo, to może trzeba ustawić się w kolejce po rządową tarczę?
Ona niespecjalnie pomaga. Wielu muzyków prowadzi wprawdzie jednoosobową działalność i oni składają te wnioski, ale gdzie w tym wszystkim Big Cyc? Wyobraża pan sobie mój wniosek do rządu?
Chyba wiem, do czego pan zmierza.
Nagraliśmy album "Czarne słońce narodu", który ma bardzo jasny przekaz. A pan sugeruje, żebym pisał podanie do ministra Glińskiego. Na pewno od razu krzyknąłby, że na to czekał i uruchomiłby dla nas zasilanie. A tak całkowicie poważnie, to reakcja byłaby raczej odwrotna. Specjalnie bym się zatem nie łudził, ale bez stresu. Damy sobie radę. Można grać online, chociaż sam nie wiem, co o tym myśleć.
Dlaczego?
Niby to fajne, ale jednak człowiek oddaje się za darmo. Wszystko trafia przecież na YouTube. Chyba nie chcemy się w to bawić. To musiałoby rządzić się takimi prawami jak boks czy inne sporty walki. Z drugiej strony mam wątpliwości, czy pey-per-view to dobry pomysł. Nie wiem, czy ktoś zapłaci za taki koncert. Montowane występy są ciekawe, bo coś się dzieje, ale te na żywo odzierają sztukę z magii. Ludzie przecież zobaczą, że goście siedzą na kanapach z pudłami.
Ostatnio widziałem koncert, który organizowała Lady Gaga. Akurat ona dobrze to sobie wymyśliła. Każdy śpiewał po dwa utwory. Dużo się działo, żeby nie było nudy. Gdyby Elton John grał przez półtora godziny na fortepianie, to taka transmisja raczej nie utrzymałaby ludzi przed ekranami. Wracając jednak do pytania, to mamy jakieś propozycje, nawet w poniedziałek ktoś dzwonił, ale dla nas to duży kłopot. Jesteśmy z różnych miast. Jeden musiałby przyjechać z Gdańska, drugi z Inowrocławia, a trzeci z Lublina. Jeden nie ma prawa jazdy, a nie wiem, czy pociągi teraz jeżdżą. Trudne tematy, ale jak będziemy zdrowi, to przyszłość widzę przed nami świetlaną.
Jakie plany miał w tym roku Big Cyc?
Wielkie. Przede wszystkim całe mnóstwo koncertów. Cieszę się, że część z nich udało się przełożyć na przyszły rok. Od października do lutego planowaliśmy serię występów "Zadzwońcie po milicję". Być może to jeszcze wypali. Na razie pogodziliśmy się, że nie będzie wielkich imprez plenerowych w maju. W sumie nie wiemy, kiedy wrócimy. Warto też dodać, że w tym roku przypadła 30. rocznica wydania naszej pierwszej płyty, więc ruszyliśmy z trasą "Z partyjnym pozdrowieniem 30 lat później". Zagraliśmy nawet trzy koncerty. Był plan, żeby nagrać specjalne DVD w studio w Katowicach. Chcieliśmy to połączyć z wywiadami i stworzyć coś wyjątkowego. Wszystkie nowe nagrania zostały jednak zawieszone na czas nieokreślony. Bawimy się teraz w home office.
Czyli?
Nagrywamy piosenki z naszych domów po łączach. Big Cyc i Czarno Czarni stworzyli już w ten sposób po jednym utworze. Teraz nagrywamy następny. Na czas pandemii postanowiliśmy odejść od tematów smętnych i politycznych. Chcemy dać ludziom trochę radości.
To nie pogadamy o polityce?
Pogadać możemy, ale od razu mówię, że sytuacja związana z wyborami naprawdę mnie drażni. Wszystko jest tak zagmatwane, że sam nie wiem, co myśleć. Wrzuciłem już nawet kilka wpisów na Facebooka i napisałem, że te wybory nie będą ani demokratyczne, ani jawne, tajne czy nawet powszechne. Myślę sobie, że trzeba by się trochę mocniej liczyć z naszą konstytucją i jej przestrzegać. Nie dość, że za chwilę możemy się rozchorować, to do tego dojdzie jeszcze kac moralny, że wzięliśmy w czymś takim udział.
Czyli pan nie idzie ani nie wrzuca nic do skrzynki?
Cały czas się waham. Są dwie opcje, ale myślę sobie, że doskonale pasuje tu stwierdzenie "tak źle, tak niedobrze". Można skreślić swojego faworyta albo tej kartki nie oddawać czy ją tak pokreślić, żeby była uznana za nieważną. Poza tym do wyborów niecały tydzień, a tu nie ma żadnych decyzji. To niesmaczne. Zamiast zajmować się swoim zdrowiem, uruchomieniem gospodarki, my gadamy o wyborach, które powinny odbyć się w innym terminie, żeby wszyscy kandydaci mieli równe szanse prowadzenia kampanii. Poza tym system pocztowy powoduje, że trudno ten proceder nazywać wyborami. To raczej podchody harcerskie niż poważne zabiegi konstytucyjne.
Napiszecie o tym jakiś utwór?
Już mamy coś przygotowane, ale na razie temat musi się trochę rozejść. Tak na świeżo nie chcemy. Zastanawiam się jednak, o czym my będziemy śpiewać po tej pandemii i kwarantannie. Utwory, o które pan pyta, już są, ale na razie poleżą w szufladzie. Dwa nowe zostały nagrane, ale są tak śmieszne, że nie pasuje ich teraz puszczać w świat. Ktoś mógłby się obrazić. Musimy wyhamować.
A będziecie mieć dla kogo śpiewać po koronawirusie? Ludzie pójdą na koncerty?
Od razu nie, ale spokojnie. Po roku czy dwóch każdy otrzepie spodnie z tej trawy, wstanie i pójdzie na koncert. Wrócimy do normy. O to jestem spokojny. Nie liczę jednak na nagły boom, bo będzie w nas strach. Nie wystarczy, że pani w telewizji powie, że pandemia minęła. Stres będzie w nas siedzieć. Trzeba cierpliwości. Po katastrofach i wojnach było tak samo, ale zawsze chcieliśmy się znowu bawić. Przecież po II wojnie światowej Mieczysław Fogg miał lokal, w którym sam śpiewał i tańczył. Ludzie z całą pewnością będą musieli to wszystko odreagować, a wtedy do akcji wkroczymy my i damy im to, czego chcą. Jestem w sumie spokojny, że przetrwamy. Mamy duży zasób przebojów, które kojarzą się z konkretnymi czasami. Poza tym nasi fani to nie dinozaury, które wymarły. Jeszcze się trzymają i będą chcieli wspominać.
Zobacz także:
Rafael Wojciechowski: Mogę stracić to, co budowałem 20 lat
Menedżer Wiktora Lamparta mówi, że jeden mechanik na zawodnika to za mało