Zawodnicy w PGE Ekstralidze niby zaakceptowali nowe, obniżone, regulaminowe stawki, a z drugiej strony ciągle twardo się targują z prezesami, żeby ci coś im dorzucili do punktówki z nie objętych żadnymi obwarowaniami tzw. umów sponsorskich.
Jedni dochodzą do porozumienia ze swoimi pracodawcami szybciej, inni wolniej, a jeszcze kolejni wyznają starą piłkarską maksymę: "nie ma sianka, nie ma granka". I na jazdę za ich zdaniem ochłapy się nie godzą. Dochodzi nawet do buntów, prezesi są wkurzeni, rozkładają ręce, bo koronawirus wziął im z budżetu przynajmniej połowę środków, a żużlowcy i tak swoje: do interesu dokładać nie będą. W każdym razie zegar tyka. Skrócone okno transferowe potrwa jeszcze tydzień.
W klasyfikacji na pazerność nie mają sobie równych tradycyjnie Duńczycy. Nikt tak nie dba o wypchanie swojego portfela, jak zawodnicy z tego kraju. Przykłady pierwsze z brzegu, które przychodzą do głowy od razu, bez namysłu. O przebojach z udziałem Leona Madsena można by napisać opasłą książkę. Kenneth Bjerre też ma swoje za uszami. A Nicki Pedersen? To pytanie retoryczne.
ZOBACZ WIDEO: Koronawirus. Problemy pływaków w trakcie pandemii. Paweł Korzeniowski mówi o sposobach na trening
Jedną z największych gwiazd, która poważnie rozważa rezygnację z jazdy w najlepszej lidze świata, jest właśnie ten ostatni z duńskich muszkieterów - Pedersen. Nicki nie godzi się ponoć na obcięcie mu przez MrGarden GKM Grudziądz poborów o pięćdziesiąt procent. Paru żużlowców faktycznie gra na zwłokę i puszcza w eter sygnał, że jego noga w tym sezonie na polskim torze nie postanie, a summa summarum siódmego maja dojdzie do cudownego pojednania.
Nickiemu wierzę, że on rok bez ligi polskiej "przecierpi" bez uszczerbku w domowym budżecie. Jego najzwyczajniej w świecie stać, żeby zrobić sobie przerwę. Jak nie wyjdzie na solidny plus, to nie kiwnie palcem, żeby sięgnąć po motocykl do garażu. Niedawno, jako redakcja poprosiliśmy go o wywiad. Powiedział, że bardzo chętnie, ale niech klub przeleje mu na konto zaległości. Cały Nicki.
To żużlowy krezus, który na skręcaniu w lewo dorobił się fortuny. Swoje zrobił i zarobił. Luksus, przepych, drogie ciuchy, mieszkanie w Monako, wakacje u szejków. Biedy nie ma, no ale kto bogatemu zabroni? Nicki osiągnął szczyt, zdobył trzy tytuły mistrza świata. Był niekwestionowanym królem speedway'a. Nic zatem dziwnego, że przez całą karierę, góry, doliny, czy łapał dołek formy, czy utrzymywał wysoki poziom, zawsze oczekiwał królewskiej zapłaty. Towar jest ponoć tyle wart, ile jesteś w stanie na niego wydać. A Pedersen z czterdziestoma trzema wiosnami na karku dalej bez kłopotu znajduje zatrudnienie.
Tym razem kasa stoi ponoć w cieniu restrykcyjnego reżimu sanitarnego, który będzie niedługo obowiązywał w PGE Ekstralidze. Pedersen na pierwszym miejscu stawia względy rodzinne i nie uśmiecha mu się skoszarowanie w naszym kraju przez najbliższych pięć miesięcy. A to wymusza na nim regulamin. Każde przekroczenie granicy wiązałoby się nie tylko z uciążliwą dwutygodniową kwarantanną, ale i nieprzyjemnościami ze strony klubu, jeśli zawodnik zdecyduje się np. na dłuższy bądź krótszy powrót do ojczyzny.
Pobudki Pedersena należy uszanować, zwłaszcza że to zawodnik, który nie uznawał półśrodków, a jego jazdę trudno nazwać z gatunku tych na pół gwizdka. Starość nie radość. Ciało nieźle przez ponad dwie dekady w speedway'u dostało w kość. Rany już nie goją się jak na psie. Tylko w przeciągu minionych trzech lat Duńczyk zmagał się z urazami żeber, łopatki, nadgarstka i kręgów szyjnych. Już dawno lekarze sugerowali Duńczykowi, aby ten mając na uwadze swój PESEL i nawarstwiające się kontuzje z przeszłości, przerzucił na żużel w wydaniu kanapowym. Miłość do cyferek i motocykla zawsze jednak brała górę, ale być może los w końcu zawyrokował za Duńczyka. Bo jak się bawić, to za godziwe pieniądze. Albo grubo, albo wcale.
Z Pedersenem nigdy nie było nudno, a nierzadko wręcz straszno. Tomasz Suskiewicz, menedżer aktualnego rosyjskiego brązowego medalisty Grand Prix powiedział niedawno w rozmowie z dziennikarzem Canal Plus Gabrielem Waliszko, że lubi Pedersena cywila, tego który jest już wyluzowany poza bramą stadionu, "po robocie". Zaznaczył natychmiast, że nie chciałby u niego pracować.
Jego park maszyn pozbawiony jest stanów pośrednich, on sam wyrzucił ze słownika słowo półśrodek. Kiedy idzie, silniki działają bez zarzutu, Nicki wygrywa wyścigi i jest sztosie, mechanicy mają z nim "plażę". Gdy jednak coś nie przebiega po myśli teamu potrafi po zjeździe do boksu rozpętać istny armagedon, III wojnę światową. Wtedy w powietrzu lata dosłownie wszystko. Zębatki, klucze, kaski, a głos wydzierającego się zawodnika słyszą daleko za miastem, którego barw akurat broni.
Kalka Pedersena z walki o punkty. Harpagan i zaprogramowany na wygrywanie Robocop, który niejednego rywala posadził na płocie. To znak firmowy "dzika". Na plecach brakowało tylko adnotacji zakaz wyprzedzania. Najlepiej czuł się w ekipach, gdzie był niekwestionowanym liderem, nakrywającym czapką resztę kolegów. Dlatego, gdybym miał go scharakteryzować w kilku słowach: perfekcjonista, nieustępliwy indywidualista, samiec alfa, maszynka do zdobywania punktów.
Jeszcze o majstrach. Ludzie tak samo do niego chętnie pukają, jak i odchodzą. Powód jest prozaiczny. Jest wymagającym szefem, ale sowicie wynagradza członków zespołu Team Pedersen. Bywa również grantem, który swoim zachowaniem doprowadza do rozsadzenia zespołu od środka. I jedni go za tę bez kompromisowość kochają, inni nienawidzą. Bo speedway się zmieniał, ale Nicki na zawsze pozostał ten sam.
CZYTAJ TAKŻE: Jest nowy regulamin. Nawet dwóch "gości" w PGE Ekstralidze
CZYTAJ TAKŻE: Duńska gwiazdy dostały szlaban od swojej federacji