Żużel. Niezapomniane zawody. Wizytówka mistrza. Boniek na kolanach, kibice w ekstazie

WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Tomasz Gollob
WP SportoweFakty / Łukasz Trzeszczkowski / Na zdjęciu: Tomasz Gollob

W przypadku Tomasza Golloba katalog "niezapomniany" to niekończąca się historia. Oddajemy więc głos mistrzowi, a ten stawia na: - 1999 rok, 3 lipca i Grand Prix we Wrocławiu. Ze względu na bieg z Jimmym Nilsenem, bo to moja wizytówka - przekonuje.

W tym artykule dowiesz się o:

- To wtedy Zbigniew Boniek padł przede mną na kolana. Ludzie to zapamiętali, to była jedna z tych symbolicznych chwil. Przyznam, że do tego turnieju chętnie wracam i zawsze się nim chwalę, bo wtedy zrobiłem jedną z najlepszych akcji w karierze. Finałowy wyścig, w którym na ostatniej prostej wyprzedzam Jimmy'ego Nilsena, nie był gestem rozpaczy - wspomina Tomasz Gollob pamiętne dla siebie Grand Prix i bieg, który przeszedł do historii żużla.

- Wszystko było zaplanowane, rozrysowane. Jazda we Wrocławiu wymagała wówczas od zawodnika myślenia, mądrości. Przed startem wszystko sobie poukładałem w głowie. Jimmy mi pomógł, jadąc na jednym z wiraży po twardym odcinku toru, ale i tak musiałem dołożyć od siebie szczyptę szaleństwa. Bez tego bym nie wygrał - komentuje.

Wystartowali w miarę równo, ale w pierwszy łuk Jimmy Nilsen wjechał przed rywalami, Tomasz był drugi. Wtedy Szwed dysponował piekielnie szybkim sprzętem. Motocykl praktycznie sam wiózł go po kolejne zwycięstwa. Gollob nadrabiał jednak fenomenalnymi umiejętnościami. - Byłem też mocny mentalnie. Do tego wyścigu podszedłem z myślą, że nie ma innego rozwiązania, jak moje zwycięstwo - stwierdza.

ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Jason Crump

- Musiałem wygrać, ale musiałem zrobić to z głową, zaplanować, gdzie i w jaką ścieżkę wjechać, żeby na samym końcu wpaść pierwszy na metę. Ten atak na ostatnim wirażu, wjechanie w usypany materiał pod bandą był częścią planu. Wiedziałem, że da mi prędkość, że wyprzedzę Szweda. To było ryzyko, bo w jednej chwili poczułem się, jakbym miał przelecieć przez bandę, ale udało się - opowiada Tomasz.

- Pokazałem kawałek dobrego żużla, chcę zostać mistrzem świata - powiedział Gollob zaraz po zawodach w rozmowie z Tomaszem Lorkiem, ale akurat ta część planu nie wypaliła. Po GP Polski miał 24 punkty przewagi nad Tonym Rickardssonem, późniejszym mistrzem, ale następne rundy nie były już tak udane.

W zawodach o GP Wielkiej Brytanii Rickardsson odrobił 15 punktów, potem dołożył 5 w GP Polski w Bydgoszczy (w biegu ze Szwedem Polak doznał kontuzji uda i walczył z bólem), a na ostatnią rundę w Vojens Tomasz pojechał rozbity po kontuzji. Wszystko przez wypadek w finale Złotego Kasku we Wrocławiu, gdzie przeleciał przez bandę i ledwo uszedł z życiem. O tej kraksie Tomasz lubił swego czasu opowiadać równie dużo, jak o wyścigu z Nilsenem. Siedziało mu to w głowie.

Mistrzem świata Gollob ostatecznie został w 2010 roku. Przed ostatnią rundą też doznał kontuzji, jak w 1999 roku, ale wtedy miał już bezpieczną przewagę nad drugim Jarosławem Hampelem. Bieg z Nilsenem jest jednak dla Tomasza równie ważny, jak złoto. - Bo pokazuje, że żużel to cztery okrążenia, a nie tylko start i jeden wiraż. Wtedy we Wrocławiu wygrałem, bo przez cztery kółka dobierałem optymalnie tor jazdy, dołożyłem atak z odbiciem się od bandy i poszło - kończy Gollob.

Czytaj także:
Dlaczego prezes mistrza Polski zapakował nas do worka
Ostafiński: Janowski nie wiedział, że mecz kadry jest ważny

Źródło artykułu: