[b]Natalia Zawodna: W spotkaniu z Arged Malesa TŻ Ostrovią zapisał pan na swoim koncie osiem punktów. Czy jest pan zadowolony ze swojego występu czy czuje pewien niedosyt?
[/b]
Mirosław Jabłoński, żużlowiec Car Gwarant Start Gniezno: Były to jedne z najlepszych zawodów w ostatnim czasie na tym torze. Wcześniej próg powyżej siedmiu punktów był poza moim zasięgiem. Jest, więc progres. Na początku chcieliśmy wyprzedzić rzeczywistość z ustawieniami. To było błędne. Obraliśmy zły kierunek. Pogoda również pomieszała nam w torze. Taki jest sport. Trzeba takie rzeczy brać pod uwagę. Przykro mi, że zremisowaliśmy. Na szczęście nie rzutuje to na nasz awans do play offów.
W tym miejscu chciałby, również przeprosić Juricę Pavlica. W jednym z biegów na wyjściu z łuku spojrzałem w prawo. ścieżką tą podążał Grzegorz Walasek. Chciałem go wywieźć, ale on zrobił przycinkę do małej i na te moje widły zabrał się Jura. Byłem bardzo wściekły na siebie po tym biegu. Głupio mi, że tak zrobiłem, choć wiem, że takie rzeczy są wkalkulowane w ten sport.
To już druga taka sytuacja w ostatnim czasie z pana udziałem, kiedy to nie znalazł pan nici porozumienia z kolegą z zespołu. Nawiązuję tu do biegu piętnastego, kiedy to podczas meczu w Rybniku z tamtejszym PGGE ROW-em poprzeszkadzaliście sobie z Andriejem Kudriaszowem.
To była podobna sytuacja. Nie wiem kogo Andriej wtedy widział, bo jechał trzeci i nie miał żadnego przeciwnika za sobą. Byłem pewny, że mam na widelcu Grzegorza Walaska. Można to prześledzić na powtórkach telewizyjnych, gdzie on był na wejściu w łuk przede mną, a ja zacząłem go wywodzić. Gdybym wiedział, że to Jura pojechałabym inaczej. Moje niedopatrzenie, mój błąd.
ZOBACZ WIDEO: Magazyn Bez Hamulców: Ireneusz Maciej Zmora i Jakub Kępa gośćmi Jarosława Galewskiego [cały odcinek]
Obserwując jazdę pana i reszty zespołu Car Gwarant Start można było odnieść wrażenie, że byliście nieco zagubieni na własnym torze. Z czego to wynikało?
Kolejny raz tor przygotowała nam pogoda. Warunki mieliśmy takie a nie inne. Wszyscy kuleliśmy, oprócz Oskara Fajfera, który od początku trafił z ustawieniami. Cała reszta, łącznie z Adrianem Gałą, który fruwa przeważnie na tym torze, miała delikatne bądź większe problemy.
Czytaj także: Żużel. Andriej Kudriaszow traci kolejny sezon. Chce, by skończył się jak najszybciej
Kilka dni przed spotkaniem z ostrowską drużyną odebrał pan nowy silnik. Czy ta jednostka napędowa była używana przez pana?
Tak, aczkolwiek ten silnik był trochę zbyt narowisty. Podczas spotkania porobiło się na torze sporo kolei i wyrw, więc nie chciałem ryzykować z moją nogą. Nie ujechałbym na tej jednostce. Przypominam sobie, że taki tor mieliśmy tutaj po raz ostatni podczas przedsezonowych sparingów ze Stalą Gorzów. Wtedy też jechaliśmy po deszczu.
Z tego, co pan mówi, wynika, że ta kontuzjowana noga doskwiera podczas jazdy.
Zależy, o którą pytasz (śmiech), bo nie wiem która doskwiera mi bardziej. Podczas meczu z Gdańskiem zerwałem więzadło tylne-krzyżowe w lewej nodze i z tym cały czas jadę. Natomiast w Daugavpils zwichnąłem prawe biodro. Biodro bardziej doskwiera, zwłaszcza na dziurawej nawierzchni. Wystawia się ono i czuję niestabilność. Nie jadę może zachowawczo, ale gdzieś z tyłu mam to w głowie, że muszę uważać na nie, kontrolować je, żeby nie wyskoczyło. Powoduje to, że jadę zbyt spięty. Po zawodach ból doskwiera natomiast bardzo.
Odłóżmy na bok tematykę ligową. W ubiegłym tygodniu miał pan okazję pierwszy raz wystartować ze swoim synem, Mateuszem spod taśmy. Stres był większy teraz czy kilkanaście lat temu, kiedy sam pan zaczynał?
To jest niedoopisania. Moje pierwsze starty i nawet liga to jest pikuś w porównaniu do tego co czuję jak mój syn startuje. To jest nieporównywalny stres oraz doznania. Nie poczuje tego nikt kto nie występuje ze swoim dzieckiem. Teraz dopiero zrozumiałem moją mamę, która nie może patrzeć jak jeździmy z bratem. Długo musiałem oswajać się z tą sytuację, że mój syn potrafi kontrolować motocykl i się nie przewrócić. Przed nami wiele rzeczy różnych, dziwnych i niebezpiecznych, ale staram się podchodzić do tego na spokojnie. W najgorszych snach nie przypuszczałem, że pójdzie w moje ślady. Robiłem co mogłem, aby go zniechęcić do tego.
Kibicom nie pozostaje zatem nic innego jak oczekiwać chwili, kiedy dwaj Jabłońscy, ojciec i syn, pojawią się pod taśmą startową w meczu ligowym. Najlepiej oczywiście w barwach czerwono-czarnych.
I do tego w Ekstralidze, dodałbym. Wtedy byłby usatysfakcjonowany w pełni. Trzy lata brakują Mateuszowi, aby mógł podejść do licencji i wystąpić w lidze, Do tego czasu musimy postarać się o awans do najwyższej klasy rozgrywkowej, a ja muszę zrobić wszystko, aby wrócić na poziom ekstraligowy (śmiech). Chciałbym doczekać tej chwili. Nie wiem tylko czy wtedy będę mógł się skupić na sobie czy zakończę karierę, ale ten jeden raz chciałbym z nim wystąpić.
Czytaj także: Tomasz Gapiński przekombinował. "Kto popełnia mniej błędów cieszy się smakiem zwycięstwa"
W ostatnim czasie miało miejsce ważne wydarzenie w pana życiu sportowym, bowiem jako trener doczekał się pan pierwszego wychowanka.
Jest to dla mnie budujące. Praca, którą wykonuje w szkółce nie idzie na marne. Wszystko sprawnie funkcjonuje, a ja robię to dobrze. Kolejni adepci czekają w kolejce do licencji. Myślę, że jeżeli zachowamy intensywność treningów to uda mi się wypuścić kolejnych 3-4 wychowanków w tym sezonie. Mamy modę na żużel. Sporo chętnych chłopaków. Treningi żużlowe to kawał ciężkiej roboty. Cieszę się, że chłopacy sumienie przychodzą i przykładają się do zajęć. Zawsze mogłoby być lepiej, ale i tak jestem zadowolony z tego co mamy.