Przemiany z szalikowca w dziennikarza nie da się zapomnieć (tak minął mi rok)

WP SportoweFakty / Jakub Janecki / Na zdjęciu: Matic Ivacic
WP SportoweFakty / Jakub Janecki / Na zdjęciu: Matic Ivacic

W polskim żużlu zgodnie z tradycją kończy się kolejny kontrowersyjny rok. Wielka w tym zasługa Ireneusza Nawrockiego. Imponował za to Chris Harris, a największych bohaterów wcale nie należało szukać na najwyższych stopniach podium

KOMENTARZ

Sezon 2018 był dla mnie pierwszym w redakcji WP SportoweFakty. Wcześniej pisywałem co prawda dla mniejszych, hobbystycznych portali i udzielałem się na łamach kibicowskich blogów (część bywalców tutejszego forum wciąż pewnie pamięta wpisy użytkownika o wdzięcznym nicku Pempuś), ale to tutaj zasmakowałem prawdziwego dziennikarstwa, dostałem pierwszą akredytację. Trudno sobie wyobrazić jak wielkim przeżyciem dla niespełna siedemnastolatka było zetknięcie ze światem, który jak dotąd widział tylko na ekranie telewizora. Co prawda, gdy byłem małym chłopcem miałem czasem okazję wraz z należącym do obsługi zawodów wujkiem przekroczyć bramy bydgoskiego parku maszyn, jednak wejście tam do pracy było zupełnie nowym doświadczeniem.

Pamiętam swoje zawstydzenie podczas debiutanckiej konferencji prasowej (na którą na dodatek przyszedłem spóźniony). Wciąż słyszę swój jąkający się głos, gdy wykonywałem pierwsze w życiu telefony do żużlowych działaczy. Pamiętam też szok, który przeżył chyba każdy początkujący dziennikarz. Młody człowiek dowiaduje się bowiem, że jeden z jego dziecięcych idoli to na przykład analfabeta, drugi bije swoją kobietę, trzeci sprawia wrażenie chorego psychicznie, a czwarty to alkoholik. W międzyczasie poznaje on Żużlowca X, na którego rokrocznie buczał i gwizdał z wysokości trybun, a ten okazuje się naprawdę sympatycznym facetem. Gdy X stanie pod taśmą między alkoholikiem, a damskim bokserem nastolatek na trybunie prasowej przejdzie błyskawiczną przemianę mentalną z szalikowca w dziennikarza. Takich rzeczy się po prostu nie zapomina.

BOHATER

Nieco wyłamię się z grona moich redakcyjnych kolegów, bo z wielkiego grona ludzi, którzy zaimponowali mi przez miniony rok wybrałem nie jednego, a dwóch, najbardziej zasługujących na wyróżnienie z mojej strony. Pierwszy z nich to Matic Ivacic, dwudziestopięciolatek ze Słowenii reprezentujący bydgoską Polonię. Co weekend wyruszał busem w czternastogodzinną podróż ze Słowenii do Polski. Miał ze sobą tylko jeden motocykl na którym mógł z powodzeniem startować w polskiej lidze, przygotowany zazwyczaj przez jego tatę. Po spotkaniu wsiadał do busa, wracał do Słowenii. Poniedziałkowym rankiem czekała go praca przy produkcji okien. Harował ciężko do piątku, po czym wsadzał motocykl do busa i powtarzał cały cykl. Jeśli chciał przyjechać w środku tygodnia na trening, brał urlop w zakładzie pracy. Mimo to, nigdy po zawodach nie odmówił zdjęcia, ani chwili rozmowy. Gdy usłyszał o WOŚP bez wahania oddał na licytację wszystkie zebrane w czasie kariery pamiątki, a kiedy dowiedział się o turnieju "Gramy dla Tomka" wziął wolne w Słowenii i przyjechał do Bydgoszczy grać w piłkę (a przy okazji załatwić sprawy sprzętowe).

Po jednym z ligowych spotkań wraz z dwoma znajomymi usiedliśmy w drzwiach jego samochodu. On poczęstował nas paczką czipsów i blisko godzinę rozmawialiśmy nie o żużlu, a o życiu, jedzeniu, dziewczynach i innych błahych tematach. Pokazał, że jest po prostu fajnym gościem, zupełnym zaprzeczeniem "typowego Jugola". To właśnie od tego czasu coraz częściej w mej głowie pojawia się myśl jak piękny byłby świat (albo chociaż żużlowy światek) gdyby wypełniali go w większości tacy ludzie jak Matic.

Drugi bohater to jeszcze bardziej nietypowy wybór. Michał Konarski w momencie publikacji tego tekstu jest już byłym korespondentem naszego działu. Gdyby nie jego pomoc, ja również byłbym teraz pewnie u schyłku mojej  dziennikarskiej przygody. Gdy wpadłem spóźniony na wspomnianą wyżej konferencję, uratował mi tyłek spisując z pamięci wszystkie wypowiedzi. To on wiosną doradzał nieco onieśmielonemu nastolatkowi: "Podejdź do tego zawodnika, na pewno będzie miał coś do powiedzenia" albo "Słyszysz? Dźwięk torby żużlowca! Wyjmuj dyktafon!". Poznałem go wiosną i od tego czasu ani razu się na nim nie zawiodłem (choć na jego miejscu pogoniłbym w cztery wiatry gówniarza, który o pierwszej w nocy zawraca gitarę pytaniami jaki nadać tytuł artykułowi). Myślę, że zasłużył na tę krótką wzmiankę.

KONTROWERSJA

Kontrowersji było w tym roku co nie miara, jak zwykle z resztą w polskim żużlu. Jeśli muszę wybrać jedną, decyzja może być tylko jedna - cała działalność Ireneusza Nawrockiego. Nie ma sensu pisać nic więcej, wszyscy wiemy tyle samo i kolejne wiadro pomyj (jak najbardziej zasłużenie) wylane na rzeszowskiego "filantropa" nic nie wniesie. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że Stal szybko wróci na należne jej miejsce w krajobrazie żużlowej Polski, a Nawrockiego będziemy za kilkanaście lat wspominać podobnie jak teraz środowisko piłkarskie Antoniego Ptaka, czyli z uśmiechem na ustach mówiąc: "A pamiętacie te cyrki w Rzeszowie po odejściu Marty Półtorak? Te niespłacone samochody, zagubione faktury i Hancocka w 2 lidze? Haha! To dopiero były jaja!"

AKCJA ROKU

Na całe szczęście, wspominając miniony sezon możemy przebierać nie tylko w kontrowersjach, ale również w pięknych akcjach. Tu jednak wybór był dla mnie oczywisty. Koledzy związani z Awangardą Żużlową nie wybaczyliby mi, gdybym nie wspomniał tu o piętnastej gonitwie półfinału Premiership między Somerset Rebels , a Poole Pirates . Od startu pewnie prowadził Jason Doyle  wioząc wynik 3: 3, który dałby jego Rebelsom bieg dodatkowy o awans do finału. Przed oczami miał już pewnie ten upragniony baraż. Zapomniał jednak, że za sobą ma nie byle kogo, a samego Chrisa Harrisa! Nie z nim takie numery, o nie! Choć "Bomber"  przez chwilę był nawet ostatni, to odkręcił gaz do maksimum i odbijając się od band rozpoczął szaleńczą pogoń. Był to jeden z najcudowniejszych widoków jaki miałem okazję oglądać na żużlu. Wyprzedzenie na kresce ówczesnego mistrza świata w wykonaniu legendy brytyjskiego żużla wyglądało prosto niczym dziecinna igraszka, chyba tylko sam on wie, ile kosztowało to nerwów i wysiłku.

CYTAT

Gdy na początku grudnia Szymon Woźniak spotkał się z bydgoskimi kibicami, ci zasypali go prawdziwą lawiną pytań. Wiele z nich dotyczyło sierpniowej rundy Grand Prix na torze w Gorzowie. Kibiców ciekawiło między innymi to, dlaczego wychowanek Polonii nie położył się na torze po ostrym ataku Patryka Dudka . Doszłoby wtedy do powtórki w której tucholanin mógł walczyć o zwycięstwo, a w konsekwencji awans do półfinałów - Nie położyłem się, bo jestem żużlowcem, a nie jakąś ciotą - skwitował lakonicznie Woźniak. Szkoda, że w dzisiejszych czasach tak niewielu zawodników kieruje się podobnym tokiem rozumowania.

LICZBA

3 - tylu polskich seniorów przywiózł na mecz ligowy do Bydgoszczy klub z Rawicza. O jednego mniej niż wymaga regulamin. Walkower przyznany Polonii za to spotkanie oznaczał trzecie zwycięstwo klubu w tegorocznych rozgrywkach drugiej ligi. Nikt nie powiedział kibicom, co się stało. Czy powodem tego wydarzenia było niedopatrzenie sztabu, wypadek na autostradzie, nagłe rozwolnienie drugiego juniora, czy jeszcze co innego. Według mnie, takie pozostawienie kibiców bez żadnej informacji to niehonorowa zagrywka

Źródło artykułu: