Jego ojciec to najwybitniejszy włoski żużlowiec w historii. 12-krotny indywidualny mistrz kraju i 6-krotny finalista indywidualnych mistrzostw świata. Od lat w Italii nie widać zawodników, którzy mogliby chociaż częściowo nawiązać do jego sukcesów. Jest co prawda Nicolas Covatti, ale on wychował się i uczył żużla w Argentynie.
Gdy karierę zaczynał syn Castagni - od razu przykuł uwagę żużlowego środowiska. Jak to często w sporcie bywa, gdy pojawia się syn utytułowanego zawodnika, oczekiwania względem niego bywają wysokie. Przy bardzo mizernej kondycji włoskiego żużla, tak było i w tym przypadku. Wielu liczyło, że jego kariera może być lekiem na problemy włoskiego speedwaya. Tymczasem Paco Castagna nie okazał się talentem czystej wody. Ponadto, w związku z obecną pozycją ojca, który jest dyrektorem Komisji Wyścigów Torowych FIM, często rykoszetem obrywa hejtem. Choćby za to, że dostawał "dzikie karty" na wszelkie turnieje eliminacyjne we Włoszech, nawet jeśli wśród miejscowych zawodników nie było widać lepszych kandydatów.
- Kiedy osiągasz wysoką pozycję, zawsze musisz radzić sobie z zazdrosnymi ludźmi, którzy sieją nienawiść - niezależnie gdzie jesteś i bez względu na to, jaki sport lub zawód wykonujesz. To normalne - mówi Castagna junior, który twierdzi, że nie mógłby być bardziej dumny ze swojego nazwiska. - Z hejtem spotykam się nawet we Włoszech. Nie mam z tego względu na sobie żadnej dodatkowej presji. Wszystko co chcę robić, to po prostu jeździć na żużlu i stać się tak dobrym zawodnikiem, jak to tylko jest możliwe. Skupiam się wyłącznie na tym. Naprawdę nie przejmuję się tym, co mówią ludzie, chyba że próbują mnie wspierać w dobrych i złych chwilach, tak jak robią to prawdziwi fani - opowiada najlepszy obecnie włoski żużlowiec, który w połowie października zdobył drugi z rzędu tytuł indywidualnego mistrza kraju.
Mylą się ci, którzy myślą, że Paco ma ojca "z pozycją", więc o nic nie musi się martwić i może bawić się w żużel. Nie jest topowym zawodnikiem, nie jeździ w żadnej liczącej się lidze, a jego przygody ze sportem nie finansuje rodzina. Robi to sam. Castagna przez pięć dni w tygodniu pracuje i odkłada pieniądze na marzenie, jakim jest bycie żużlowcem.
- Pracuję na pełny etat w restauracji, a w weekendy jeżdżę na żużlu. Mam to szczęście, że właścicielem jest mój wujek, więc mogę dostać kilka dni wolnego jeśli czeka mnie daleka podróż. Pracuję normalnie, więc jestem w stanie sfinansować wyjazdy i motocykle. Gotuję, zmywam, czyszczę toalety. Nie jest łatwo, ale tak to wygląda od dwóch lat. Cieszę się, że mam sponsorów, którzy są w stanie mi pomóc. Jestem im bardzo wdzięczny - mówi.
Z jednej strony, przebicie się w kraju, w którym wszystkich żużlowców można zliczyć na palcach dwóch rąk, jest dość łatwe. Można dzięki temu zaprezentować się szerszemu gronu w eliminacjach do Grand Prix, SEC, czy choćby podczas święta żużla, jakim jest Zlata Prilba w Pardubicach. Ale to tylko jeden pozytywny aspekt.
- Pomyśl, że podchodzę do tych zawodów będąc na motocyklu raz czy dwa razy w miesiącu. W czerwcu i lipcu tego roku w sumie jeździłem trzy razy. Możesz sobie wyobrazić, jak trudno jest ścigać się na wysokim poziomie przy takiej częstotliwości jazdy. Cały czas jednak ciężko pracuję i jestem w stanie pojechać dobre biegi. Jest trudno, ale nie chcę o tym myśleć. Staram się po prostu robić co mogę i wygrywać kolejne wyścigi - tłumaczy.
Włoch na swojej stronie internetowej pisze, że jego celem jest zostanie mistrzem świata. I choć z każdym sezonem widać delikatny progres w jego wynikach, to jednak droga do tego celu nadal jest bardzo daleka. W tym roku błysnął niezłą postawą m.in. w zawodach SEC Challenge czy podczas Zlatej Prilby w Pardubicach, ale to ciągle za mało, żeby myśleć o Grand Prix.
- Wyniki w tym roku były trochę lepsze, więc dopóki widać progres wiem, że zmierzam w prawidłowym kierunku. Czuję, że jeżdżę lepiej. Moim celem jest bycie możliwie jak najlepszym zawodnikiem. Mam nadzieję, że progres będzie wystarczający, aby zostać mistrzem świata. Nie wiem, czy to się wydarzy, ale wiem, że bardzo ciężko na to będę pracował - mówi.
astagna wie co musi zmienić, żeby utrzymać postęp i przynajmniej zbliżyć się do swojego wielkiego celu. - Zawsze dużo analizuję swoją jazdę. Myślę, że największe problemy mogę rozwiązać jedynie jeżdżąc bardzo często, najlepiej od dwóch do czterech razy w tygodniu. W ten sposób można wskoczyć na wyższy poziom. Można poprawić technikę i popełniać mniej błędów na torze. Żużel to tylko jedna minuta. To czyste szaleństwo, w którym wytrzymałość psychiczna jest naprawdę testowana i nad tym także pracuję. Potrzeba czasu i doświadczenia, żeby dobrze jeździć, a nawet kiedy je masz, nadal popełniasz błędy.
Dobrym rozwiązaniem dla Castagni byłyby starty w ligach zagranicznych. W 2016 roku miał epizod w brytyjskim Ipswich Witches. Teraz kontaktują się z nim nawet polskie kluby, ale Włoch nie jest przekonany do podpisania kontraktu.
- Jestem w kontakcie z polskimi klubami, ale aby jeździć w waszej lidze, trzeba być na to gotowym. To nie jest łatwe wyzwanie. Trzeba mieć świetny sprzęt, formę, przygotowanie mentalne i wtedy można wykonać dobrą pracę. Łatwo jest przyjechać na mecz i podczas pierwszej okazji zrujnować sobie szansę na kolejne powołania. Zastanawiamy się z teamem co zrobić. Trzeba jeździć we wszystkich liczących się ligach, żeby zostać dobrym zawodnikiem, ale na początek może dobra byłaby dla mnie liga angielska. Zobaczę co się wydarzy przez zimę i spróbuje obrać poprawne kierunki w mojej karierze - dodaje na zakończenie.
ZOBACZ WIDEO Janusz Kołodziej był na granicy wyczerpania. Krok od anoreksji