Z drugiej strony ekranu to felieton Gabriela Waliszki, dziennikarza nSport+.
***
Zobaczcie na weekendowe dni. Australijski żółtodziób Brady Kurtz debiutuje na betonie w Grudziądzu, oglądając w pięciu startach tylko jeden raz plecy najtwardszego gospodarza. Fredrik Lindgren po najdotkliwszej kontuzji w karierze, śmiga po torach najlepszej ligi świata jakby bawił się z kolegami w berka lub chowanego: dotknięty przez rywala łapie go momentalnie, a najczęściej ucieka w takie miejsca, że trudno go dostrzec. Nierozpieszczany przez media Adrian Miedziński jedzie na torze w Zielonej Górze jakby narodził się na nowo przy W69. Nicki Pedersen skreślony jesienią piórami i ustami wielu dziennikarzy (sam biję się w piersi, bo nie wierzyłem) wraca do ścigania w kapitalny sposób. Niedoceniany w Sparcie Szymon Woźniak przyjeżdża na znajomy Olimpijski i niedowiarkom pokazuje, że w Stali będą jeszcze na niego klaskali. Albo zraniony przez Byki Krzysztof Buczkowski - podnosi odważnie głowę i w programie na żywo twardo broni honoru grudziądzkiego żużla. Wielu innych schowałoby się pod ziemię, a dzielny Buczek bierze na klatę postawę drużyny.
To tylko współcześnie najbliższe przykłady charakteru, zadziorności czy męstwa żużlowych zawadiaków. Speedway się zmienia w sprawach sprzętowych, torowych, stadionowych, marketingowych, ale w kwestii odwagi i nieobliczalności zawodników nie. Przykładów mamy mnóstwo, acz jeden nasuwa się przy okazji niedawnego odejścia żużlowej legendy. Oto sześciokrotny indywidualny czempion globu i wielokrotny medalista w drużynie Ivan Mauger żegnał się z polskimi kibiciami w 1985 roku turniejami w Gnieźnie i Lesznie. Już w pierwszym swym wyścigu w pierwszej stolicy Polski jubilat zakończył jazdę po pościgu Andrzeja Huszczy. - Nie chcę o tym za wiele opowiadać. Tak wyszło, bo taki już jest ten żużel - śmiał się w ostatnią niedzielę przy W69 legendarny reprezentant Falubazu. Nowozelandzki mistrz był wzorem dla pana Andrzeja, ale na torze nie było sentymentów. - Mauger był niedościgniony. Wtedy nie było takich tunerów jak dzisiaj. On był jeźdźcem fabrycznym Jawy, więc miał pierwszeństwo wyboru sprzętu - zielonogórski mistrz tłumaczył w skrócie fenomen Nowozelandczyka, trzymając w ręce kilkanaście zdjęć idola.
Wizyta nad Wisłą najlepszego żużlowca świata była na tamte czasy wielkim wydarzeniem dla speedwayowej Polski, bo miała charakter pożegnania Nowozelandczyka z torem. - Związek pokrywał czarterowy przelot Maugera oraz jego gości z i do Londynu. Sportowa część tej wizyty szybko się skończyła, bo po 6 sekundach od startu Mauger zakończył udział w gnieźnieńskich zawodach. Był połamany, ale na szczęście udało się go wyciągnąć ze szpitala i następnego dnia w Lesznie chociaż obwieźliśmy go dookoła stadionu - wspomina były przedstawiciel PZMot Marek Kraskiewicz.
Te złote, najbardziej pamiętne przeżycia z torowej walki ma Jerzy Szczakiel, który w pamiętnym finale IMŚ na Stadionie Śląskim ograł faworyzowanego Nowozelandczyka. - Od początku zawodów Mauger bardzo się mi przyglądał, bo na sobotnim treningu byłem od niego lepszy. Mój mechanik twierdził, że on mnie w ten sposób podpuścił, ale okazało się, że jestem w stanie z nim wygrać też turniej. Po swoim upadku w tym dodatkowym biegu był trochę smutny, ale nie miał do mnie pretensji - opowiadał w "Czarnym Charakterze" polski mistrz świata z 1973 roku. Na chwilę przed startem cyklu Grand Prix 2018 warto powracać do tych historii. I dziś 23 kwietnia pamiętać o tym, co zrobił dla Polski 37 lat później Tomasz Gollob. Mistrzowski podziw.
Gabriel Waliszko, dziennikarz nc+
ZOBACZ WIDEO Oficjalne promo finału MPPK w Ostrowie Wlkp.