Tomasz Dryła. Tylko Motor: Grand Prix niczym fatamorgana. Ostatnia runda pojawia się i znika (felieton)

WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / GP Australii i ostra walka na torze. Antonio Lindbaeck na prowadzeniu.
WP SportoweFakty / Jarosław Pabijan / GP Australii i ostra walka na torze. Antonio Lindbaeck na prowadzeniu.

Cykl Grand Prix 2018 wystartuje za nieco ponad 50 dni, a my wciąż nie wiemy, kiedy odbędzie się ostatnia eliminacja. Nie wiemy też, gdzie się odbędzie. Ba! Nie wiemy, czy w ogóle się odbędzie. To kuriozum - pisze Tomasz Dryła.

W tym artykule dowiesz się o:

Tylko Motor, to cykl felietonów Tomasza Dryły, żużlowego komentatora nSport+.

***

W żadnej innej poważnej serii mistrzowskiej nie ma podobnego przypadku jak w Grand Prix. Jak można przygotowywać się do sezonu, planować logistykę i zaczynać rywalizację nie wiedząc, jak ma ona wyglądać. Takie rzeczy, panie, to tylko w żużlu.

W najbardziej aktualnym oficjalnym dokumencie FIM na ten temat, przy ostatniej rundzie widzimy adnotację "to be confirmed", co znaczy, że miejsce i data zawodów zostaną wkrótce potwierdzone. Ten sam zapis widnieje na oficjalnej stronie BSI. Tymczasem, w kalendarzu na witrynie FIM jedenastej rundy… już nie ma i wg niego cykl skończy się 6 października w Toruniu. Ciekawe… Pojawiająca się i znikająca runda GP. Fatamorgana normalnie.

Po co w ogóle runda w Australii? Jest na rękę zawodnikom, teamom, dziennikarzom? Chyba nie. Może kibicom, szczególnie tym australijskim? Jak pokazały turnieje na Etihad Stadium Melbourne, też raczej nie bardzo. Swego czasu międzynarodowa federacja motocyklowa miała ciśnienie na to, że w przypadku rozgrywek o tytuł mistrza świata przynajmniej jedna z eliminacji musi być rozgrywana poza Europą.

W końcu mistrz świata to mistrz świata, a nie Niemiec i okolic. MotoGP, czy World Superbike nie miały z tym problemów, ale inne dyscypliny już tak. I radzono sobie w różny sposób. Promotor MŚ SuperEnduro przerzucił dwie rundy do Ameryki Południowej i zmagania najlepszych mogli obejrzeć na żywo kibice w argentyńskim Pinamar, meksykańskiej Guadalajarze (to tam Tadeusz Błażusiak zabezpieczał kontuzjowany palec… prezerwatywą!) i Belo Horizonte. Inna sprawa, że pierwszy raz w historii cykl halowych mistrzostw został rozegrany na świeżym powietrzu. Ale co tam, ciepło było!

Sprytnie z kłopotem poradzili sobie organizatorzy MŚ Enduro. Otworzyli cykl w… Maroku. Logistyka banalna, a jednak już Afryka. I nikt się nie przejmował, że temu krajowi Enduro GP było obce, jak Lindgrenowi uśmiech. FIM zadowolony? Zadowolony. No i zdjęcia z wyścigów na plaży w Agadirze genialne.

M.in. dlatego speedway trafił na Antypody. FIM nie jest już jednak tak zawzięty na "światowość" mistrzostw świata i Enduro GP, oraz SuperEnduro znów odbywają się wyłącznie w Europie. A w cyklu mistrzostw świata Freestyle Motocross sześć z ośmiu rund odbywa się w tym sezonie w Niemczech! To ciekawostka dla tych, którym przeszkadzają trzy turnieje GP w Polsce. Niemcy to uwielbiają, Niemcy się tym jarają, Niemcy płacą – to niech mają.

Gdyby jednak w przypadku żużla FIM się uparł i żądał przynajmniej jednej rundy poza Europą, to też, wzorem innych, można pewnie coś wykombinować. W 2012 roku władze serii wyścigowej World Superbike postulowały zakwalifikowanie wyścigów w Rosji jako rundy światowej. Można? Wszystko można.

A można jeszcze bardziej radykalnie. KTM, potężny gracz rynku motocyklowego, rozczarowany brakiem zdecydowanych promocyjnych i rozwojowych działań FIM, zawinął zabawki i powiedział "bye, bye". Austriacy wycofali fabrykę z mistrzostw świata Enduro i przyłączyli się do projektu World Enduro Super Series. Czysto komercyjnego, bez żadnych fimów, jury i praw do nazw.

Jasne – pokłosiem tej decyzji jest brak możliwości uzyskania oficjalnego tytułu mistrza świata FIM. Tylko, że o nazwę tym ludziom chodzi akurat najmniej. WESS zapowiada się genialnie, będzie to seria łącząca imprezy klasycznego enduro, cross country, motocrossu, beach racingu i extreme enduro. W zamyśle ma po prostu wyłonić najlepszego, najbardziej wszechstronnego i najtwardszego specjalistę od offroadu na świecie. Tylko bez tytułu mistrza świata, do którego nadawania ma prawo wiadomo jaka instytucja z siedzibą w Genewie. No straszne. A efekt jest taki, że udział w serii już zgłosili najlepsi Amerykanie, których FIM przez lata nie był w stanie nakłonić do startów w zawodach pod swoją egidą.

Może motorsport idzie w tę stronę? Zobaczymy. Na pewno nie jest tak, że znakomite zawody można zorganizować wyłącznie pod patronatem FIM, z delegowanymi przez tę organizację sędziami i po wykupieniu odpowiednich licencji. Można bez tego. W dużym skrócie wystarczą determinacja, wizja i dobry prawnik. Do rebelii absolutnie nie namawiam. Przeciwnie, to FIM powinien się raczej przyglądać rynkowi i właściwie odczytywać trendy. Żeby nie było za późno.

Czy FIM swoimi siłami wydostanie z zapaści żużel, niczym legendarny baron Munhausen, który sam za włosy wyciągnął się z bagna? Na razie wygląda to średnio, a kwiatki takie jak ten z ostatnią "rundą widmo" nie napawają optymizmem. A może wyniki tej rundy uzna się za nieważne?

Swoją drogą może to byłby ciekawy przepis na cykl GP. W Wyścigowych Motocyklowych Mistrzostwach Polski i jeszcze kilku innych seriach motocyklowych funkcjonuje ciekawa regulacja. Otóż z punktacji w klasyfikacji generalnej wyłącza się najgorszy występ każdego zawodnika (albo dwa).

Wiadomo – to sport obarczony dużym ryzykiem kontuzji lub awarii sprzętu i organizatorzy wychodzą z założenia, że jedna runda może "pójść na straty”" przyznając jak gdyby zawodnikom prawo do pecha. Chodzi też o bezpieczeństwo – by nie do końca zdrowy zawodnik po świeżym urazie nie musiał podejmować zbyt dużego ryzyka (dla siebie i innych!) i mógł po prostu jedną rundę w kalendarzu odpuścić. Jak wybuchnie mu silnik, to też nie przekreśla to szans na tytuł. Pod warunkiem, że ten silnik nie wybucha co chwilę i że rajder nie jest pogruchotany przez cały sezon. Ciekawe, jak sprawdziłoby się to w żużlu?

Zastępowanie Etihad Kurri Kurri traktuję raczej anegdotycznie. To odrębna dyskusja - w którą stronę dzielnie zmierza cykl GP. Bo gdzie tu konsekwencja? Przy wyprawach na wały ziemne, eskapadach do błotnego królestwa w Teterowie, gdzie organizator nie jest w stanie zapewnić podstawowego komfortu zawodnikom, czy pozbawionego klimatu i zainteresowania Krsko, podróż na ogromny stadion w Melbourne wygląda, jak przysłowiowa truskawka, tyle, że na porcji kaszanki z cebulą. Ale ok, niech będzie.

Tylko w tym sęk - żebyśmy wiedzieli, czy będzie. Jak najszybciej. Jeden z australijskich żużlowców powiedział mi ostatnio, że na miejscu nikt przytomny nie szykuje się na GP Australii w tym roku. Ale przecież speedway poważny nie jest, więc może turniej się odbędzie?

A słyszę, że mówią, że robią, to, co chcą - śpiewa Kazik. A ja czytam, że mówią, że zrobią to, co zechcą. I że jesienią czekają nas wybory w FIM – na prezydenta organizacji i szefów komisji. Armando Castagna będzie się ubiegał o reelekcję, a jednym z kontrkandydatów ma być Anthony Steele, który właśnie zaczął trzyletnią kadencję w komisji wyścigów torowych ACU.

Ja wiem, że to nie takie proste - kandydat musi znać angielski, mieć kontakty, siłę przebicia i - przede wszystkim - szerokie poparcie. I jeszcze musi mu się chcieć. Ale chyba nie stać nas na to, żeby nie wystawić w tych wyborach polskiej propozycji. Na razie nic nie wiem o takiej kandydaturze. Gdyby tak miało pozostać, to chyba czas już kończyć ten felieton…

ZOBACZ WIDEO Gorące ambasadorki One Sport, czyli SEC Girls

Źródło artykułu: