Grupa Azoty Unia Tarnów miała do odrobienia osiem punktów z pierwszego meczu nad morzem. Sugerując się wynikiem spotkania z fazy zasadniczej, zapowiadało się, że będzie to bułka masłem. Tymczasem Jaskółki nieprawdopodobnie się mordowały. Przyjezdnym wynik trzymał duet Gomólski - Thomsen. W sumie zdobyli 26 z 40 "oczek" zespołu. Zabrakło skutecznego Troya Batchelora, czy Mikkeal Becha, który w Tarnowie nie błyszczał już tak jak u siebie. Na Huberta Łęgowika nikt raczej nie liczył.
- Lubimy sobie czasem po gdybać więc wydaje mi się, że gdyby był Oskar Fajfer to my cieszylibyśmy się z awansu. A tak musimy myśleć o barażach. Wolałbym zdobyć dwa punkty, a wracać do domu z pucharem za wygranie rozgrywek Nice PLŻ. Tak na osłodę zostaje mi pierwsza "dwucyfrówka" na obiekcie w Tarnowie. Wcześniej udało mi się tu najwięcej zdobyć 9+3 w czterech biegach, a teraz jest jedenaście - mówił Kacper Gomólski.
- Nie straciliśmy definitywnych szans na awans. Droga do Ekstraligi wiedzie nas przez baraż. Postaramy się zrobić wszystko żeby Gdańsk w przyszłym sezonie w niej występował - dodawał nieco podłamany.
Takiego Kacpra Gomólskiego jak w pierwszych trzech wyścigach, kibice w Tarnowie nie oglądali zapewne przez trzy lata, jakie spędził w barwach Jaskółek. Sam trener Grupy Azoty Unii, Paweł Baran, nie spodziewał się tak świetnej postawy "Gingera". - Myślałem, że pojedzie gorzej - zdradził. I choć wizualnie wydawało się, że silniki Gomólskiego nie mogą pracować lepiej, to żużlowiec wyjawił, że cały mecz zmagał się ze swoim motocyklem.
ZOBACZ WIDEO Budowa motocykla żużlowego
- Od początku zawodów miałem z nim kłopoty. Dziwnie falował na starcie. Do czwartego mojego biegu jeszcze jakoś to szło, ale później czułem, że zaczynają siadać sprężyny. Z okrążenia na okrążenie sprzęt zwalniał aż na kresce trzynastego wyścigu wyprzedził mnie Anders Thomsen. Wcześniej nie mogłem dogonić Artura Mroczki, który jechał na dziurawej oponie. Już samo to zdarzenie wiele mówi. Na ostatnie dwie odsłony musiałem przesiąść się na drugi motocykl. Ten nie był już tak szybki - komunikował.
Przed biegami nominowanymi przewaga tarnowian wynosiła dwanaście punktów. Trener Mirosław Kowalik zagrał va banque. Choć była do tego sposobność wcześniej, do ostatniej chwili wstrzymywał się z wypuszczeniem z rezerwy taktycznej Gomólskiego i Thomsena. Postanowił, że swój plan wdroży na ostatnie dwa wyścigi. W jednym i drugim desygnuje swoich liderów, którzy byli prawie nieomylni. Decyzja o tyle ciekawa, że w trzynastej gonitwie, po zmianach par Kacper i Anders jechali ze sobą. Gdańszczanie liczyli więc na potrójne uderzenie. - To było przemyślane działanie. Chcieliśmy w ten sposób trochę nadgonić i wbić gwóźdź do trumny - wyjaśnił menedżer gości. Pomysł to jedno, a wykonanie go to drugie. Cały misterny plan runął, a w roli głównej wystąpił znów Gomólski. Z tym, że tym razem jako bohater negatywny.
- W czternastym biegu zdecydowałem się na ścieżkę przy krawężniku. Tam porobiły się koleiny, skontrowałem motocykl, sponiewierało mnie straszliwie, przez co straciłem pozycję. W ostatniej odsłonie zauważyłem, że Kuba się wysuwa na zewnątrz. Zdecydowałem się więc przyciąć do wewnętrznej części toru. Wiedziałem, że zawodnik z Tarnowa "zawróci" i chciałem wjechać pod niego. No i doszło do kolizji. Z tym, że w mojej opinii to Jamróg powinien zostać wykluczony. Byłem już z przodu i dyktowałem warunki. Nie zmieniłem jakoś gwałtownie trajektorii jazdy. Sędzia podjął jednak decyzję w drugą stronę. Z tym się nie dyskutuje. Widocznie miał rację. Chciałem zobaczyć całe zdarzenie na powtórkach, ale w parkingu nie było dostępu do monitorów. Ale to nie chodzi tylko o tę konkretną sytuację, ponieważ po każdym biegu chciałem sprawdzić, czy dobrze jadę, jakie ścieżki obierają rywale. Niestety telewizja w tym przypadku się nie popisała - przedstawiał swój punkt widzenia.
- Zaryzykowałem. Gdybym wyprzedził Kubę, a później Kennetha, który nie był jakoś szałowo szybki, zostałbym bohaterem. A tak jestem antybohaterem. Dramat -zakończył.