Jakub Czosnyka, WP SportoweFakty: Orzeł Łódź zakończył już sezon i zajął czwarte miejsce w Nice 1. LŻ. W półfinale z Grupą Azoty Unią Tarnów walczyliście dzielnie, ale niespodzianki ostatecznie nie było. Pozostaje niedosyt, czy po prostu na nic więcej w tym roku nie było was stać?
Robert Miśkowiak, zawodnik Orła Łódź: Byliśmy mocną drużyną, ale dopadały nas w trakcie sezonu problemy sprzętowe. Ja jestem dobrym tego przykładem. W ostatnim meczu półfinałowym w Tarnowie po pierwszych nieudanych biegach przesiadłem się na silnik od nowego tunera i zacząłem punktować. Szkoda jednak, że wszystko zagrało tak późno. To był trudny sezon.
Prezes Witold Skrzydlewski mówił przed rewanżem w Tarnowie, że nie ma sensu wystawiać pełnego składu, bo i tak zbierzecie lanie. Ostatecznie zmienił zdanie, a wy pokazaliście, że może zbyt wcześnie was skreślano.
Na półfinał do Tarnowa nie jechaliśmy tylko po to, żeby objechać zawody. Liczyliśmy po cichu, że uda się sprawić niespodziankę. Trener Ślączka stanął na wysokości zadania w tym meczu. Rotował zmianami taktycznymi, dzięki czemu udało się trochę podciągnąć wynik. Niespodzianka była blisko. Możemy z tego spotkania wyciągnąć jakieś pozytywy na przyszłość, bo bardzo dobrze pojechali przecież nasi juniorzy.
Może gdybyście trafili na Wybrzeże a nie na Unię, to wtedy byłoby łatwiej. Ta rywalizacja z drużyną z Tarnowa z góry była skazana na niepowodzenie?
Sądzę, że o wszystkim zadecydował pierwszy mecz. Gdybyśmy wygrali dziesięcioma, albo dwunastoma punktami, to w Tarnowie moglibyśmy z powodzeniem bronić tej przewagi. A trzeba powiedzieć szczerze, że byliśmy w stanie to zrobić. Mimo wszystko wydaje mi się, że wstydu nie ma, bo walczyliśmy dzielnie. Tym bardziej mając w składzie tak niedoświadczonych juniorów. Dla mojego siostrzeńca Kuby jest to w zasadzie sezon licencyjny, gdzie powinien się objeżdżać, a zdobywał już w lidze mnóstwo punktów.
Mówi pan o swoim siostrzeńcu, który rzeczywiście zanotował piorunujące wejście w dorosły żużel. Ale co z panem? Tak słabego Roberta Miśkowiaka nie pamiętam od dawna.
Dla mnie ten rok jest dziwny. Rok temu, gdy idzie o średnią, byłem w czubie klasyfikacji. W tym sezonie już tak nie jest. A szczerze mówiąc, zimą zainwestowałem znacznie więcej pieniędzy w sprzęt. Jak widać, nie zawsze idzie to w parze z wynikami. Większość meczów przecież się męczyłem. Dla przykładu, Kuba ma stare, czteroletnie silniki i jedzie bardzo dobrze. Ja kupiłem nowe i prezentuję się poniżej swoich możliwości. Na wyniki składa się wiele czynników.
ZOBACZ WIDEO Upadek Drabika i piękne zwycięstwo Smektały. Zobacz skrót 2. finału IMŚJ w Guestrow [ZDJĘCIA ELEVEN EXTRA]
Sprzęt był jedynym problemem?
Jak zawodnik ma kłopoty sprzętowe, to później zaczyna kombinować, jak wyjść z tego dołka. A problem w efekcie się powiększa. Nie wystarczy, że tuner idealnie odwzoruje silnik, który kiedyś jechał dobrze, bo to się często po prostu nie sprawdza. Umiejętności oczywiście są bardzo ważne, ale niestety technologia robi swoje w obecnym żużlu.
To może czas poszukać innego tunera? Tai Woffinden długo się w tym roku męczył, aż wreszcie odstawił w kąt silniki Petera Johnsa i znowu jest w grze o medale w Grand Prix.
Nie planuję żadnych zmian tunera. Współpracuję z zaufaną osobą od kilku lat i zawsze byłem zadowolony. Nie tędy droga. Wiem natomiast, że warto mieć jakąś alternatywę i nie zamykać się jedynie na jednego mechanika. Biorę przykład choćby nawet z Jarka Hampela, z którym często rozmawiam. Dobrze jest mieć silniki z różnych źródeł, bo wtedy zawodnik ma jakiś punkt odniesienia i jeśli jedno nie idzie, to można spróbować czegoś innego i wtedy to działa. Żużel generalnie jest jednym z trudniejszych sportów. Człowiek w tej dyscyplinie jest ważny, ale technologia odgrywa coraz większą rolę.
Co z przyszłym sezonem? Zostaje pan w Łodzi?
Za wcześnie na takie pytanie. W Łodzi czuję się dobrze, mimo tego że miałem trudny okres w tym roku. Czułem jednak wsparcie od trenera Ślączki, który dawał mi biegi, bo wiedział, że potrzebuję jazdy. Muszę się teraz spotkać z prezesem Skrzydlewskim i porozmawiać, jak on to widzi. Nie będę na razie niczego deklarował.
Rozmawiając o przyszłym sezonie, będzie miał pan poważną kartę przetargową w postaci swojego siostrzeńca. Połowa klubów z PGE Ekstraligi widziałaby go w swoich klubach. Czy wchodzi w ogóle w grę rozdzielenie teamu Miśkowiaków?
Chciałbym, żeby Kuba wkrótce zaczął jeździć w PGE Ekstralidze. Na razie jednak uważam, że potrzebuje roku na spokojne objeżdżenie się w Nice 1. LŻ. Jeśli zostaniemy w Łodzi, to może uda nam się wspólnie wywalczyć awans i wtedy bez przeszkód obaj moglibyśmy w barwach Orła ścigać się w elicie. Pamiętajmy, że Kuba to zawodnik, który wciąż potrzebuje zdobywać nowe doświadczenia. Jego przygoda z żużlem zaczęła się fajnie, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni. On musi być pod moim skrzydłem. Muszę się nim zaopiekować, pewne rzeczy wytłumaczyć.
Stawia pan sprawę jasno. W grę wchodzi tylko pakiet.
My z Kubą jesteśmy zawsze razem od jego urodzenia. Ciągle spędzamy ze sobą czas, mieszkamy razem. Tak naprawdę jesteśmy mocno związani emocjonalnie. Teraz zresztą przed nami wyzwanie. Musimy zbudować dwa oddzielne teamy. Kupić drugiego busa, zatrudnić kolejnych mechaników, aby to wszystko dobrze działało. To jest taki rok przejściowy, bo w przyszłym sezonie czeka nas jeszcze więcej pracy.
Ciągnie pana jeszcze do PGE Ekstraligi? Na jej zapleczu też można przecież nieźle zarobić, a ryzyko niepowodzenia jest znacznie mniejsze.
Być może będzie taka możliwość, abym w przyszłym roku wspólnie z Orłem wywalczył awans i już w tej Ekstralidze został. W Łodzi jestem parę lat i byłaby to super sprawa. To taki mój szczyt marzeń. Tak naprawdę teraz w żużlu mamy loterię. Zawodnicy, którzy nie jeżdżą dłuższy czas w najwyższej klasie rozgrywkowej, podpisują tam kontrakt, trafiają ze sprzętem i walczą jak równy z równym. Na przykład rok temu w finale IMP-u bez większych problemów pokonywałem zawodników ekstraligowych. Po prostu trafiłem ze sprzętem, a wtedy o wyniki jest znacznie prościej. Jak sprzęt nie jedzie, to można przegrywać nawet w II lidze.
Gdyby pojawiła się już tej zimy oferta z PGE Ekstraligi, to rozważyłby ją pan w ogóle?
Nie wykluczam tego. Jestem związany z Łodzią, ale nie deklaruję, że zostanę tam na pewno. Nie wiem na razie, jaką prezes Skrzydlewski ma wizję na nowy zespół. Przyznam szczerze, że jestem w tym klubie szanowany i dobrze się w nim czuję, ale nie wszystko zależy ode mnie.
Po tym co pokazał w tych kilku meczach uważam, że poradziłby sobie w EL, bo jest na pewno dużo ambitniejszy jak jego wujek