42-letni żużlowiec nieźle rozpoczął poniedziałkowe zawody PGE IMME, ale później było już tylko gorzej. W 11. biegu pojechał zbyt szeroko na drugim łuku i zahaczył o bandę, co w konsekwencji spowodowało groźnie wyglądający upadek. - Wybiło mnie to z rytmu i powiem szczerze, że potem chciałem już tylko bezpiecznie ukończyć turniej - przyznał Piotr Protasiewicz.
Były mistrz świata juniorów, mimo wszystko, był zadowolony z tego, jak skończyły się dla niego zawody. Ryzyko odniesienia kontuzji było naprawdę duże. - W tym jednym przypadku po prostu mnie poniosło, a ten tor też za szeroki nie jest. Banda zbliża się bardzo szybko i niestety o nią zahaczyłem. Szczęście w nieszczęściu, że tak to się skończyło, bo to byłby taki upadek, po którym mógłbym mieć problemy z obojczykiem - zauważył żużlowiec Ekantor.pl Falubazu Zielona Góra.
Protasiewicz w lidze często imponuje wyprzedzając na trasie kolejnych rywali z niebywałą wręcz łatwością. Niejednokrotnie jednak również upada. Tak też było w poniedziałek w Gdańsku. Skąd się to bierze? - Zawodnik, który nie jedzie na pierwszej pozycji, musi czegoś szukać, żeby przejść rywala. Szuka optymalnej drogi, szybszej. Niekiedy trzeba trochę zaryzykować i wychodzą takie sytuacje. Pole manewru nie jest duże i należy naprawdę wiedzieć, co się robi -wytłumaczył.
W PGE IMME nie obserwowaliśmy zbyt wielu akcji na dystansie. Większość biegów rozstrzygała się po starcie lub na pierwszym okrążeniu. Protasiewicz przyznał, że według niego są tory o wiele lepsze do walki niż ten w Gdańsku. - Tor był równy i bez dziur. Wytrzymał 23 wyścigi. Chwała organizatorom za przygotowanie go w ten sposób. Niemniej jednak, jeśli chodzi o ściganie, nie jest to najlepsze miejsce w moim odczuciu - zakończył doświadczony żużlowiec.
ZOBACZ WIDEO Kulisy pracy kierownika drużyny w PGE Ekstralidze