Maj rodzi się w sierpniu

WP SportoweFakty / Młody Joachim Maj w drodze na trening do Rybnika - miasta swojego przeznaczenia. Fot. archiwum Stefana Smołki
WP SportoweFakty / Młody Joachim Maj w drodze na trening do Rybnika - miasta swojego przeznaczenia. Fot. archiwum Stefana Smołki

W tę niedzielę, 21 sierpnia, swoje osiemdziesiąte czwarte urodziny obchodzi Joachim Maj, jeden z niewielu żyjących nestorów polskiego sportu żużlowego, pamiętający jeszcze niczym nieograniczony grzmot przedwojennych huczących jednośladów.

W tym artykule dowiesz się o:

Druga wojna światowa wybuchła na oczach siedmioletniego malca i napiętnowała jego dzieciństwo. Chimek, wychowując się w ośmioosobowej rodzinie, przechodził ciężką szkołę życia również po wojnie. Nie wystarczyło być pracowitym na kawałku roli i w górniczym fachu. Żeby żyć godnie i dzieci na ludzi wyprowadzić, senior rodu musiał dodatkowo być, jak to się na Śląsku mawiało: "przed sia", czyli, innymi słowy, wykazać się przedsiębiorczością. Halemba, do której należała osada zwana Borową Wsią (dziś część Mikołowa), słynęła z wyrobów skórzanych, a raczej z galanterii produkowanej z materiałów skóropodobnych. Majowie od pokoleń nauczyli się liczyć przede wszystkim na siebie. Ojciec wciągał do interesu synów, w tym Joachima. Zmysł do biznesu pozostał w rodzinie jako jej kod genetyczny. Potwierdzali to bracia, z których jeden, Hubert, pomimo ran odniesionych na wojnie, rozwinął świetnie prosperującą firmę w Zachodnich Niemczech. Z młodszych trzeba wymienić syna pana Joachima, Mariusza, także żużlowca w latach 80. ubiegłego wieku, który świetnie sobie radzi we własnym biznesie, związanym notabene z motoryzacją.

Joachima Maja do żużla namówił, również legendą owiany Alfred Spyra, a wpływ przemożny na tę parę zaprzyjaźnionych sąsiadów wywarł inny motocyklista, krótko żużlowiec w Rybniku, a potem świetny mechanik Robert Grymel - z tej samej Borowej Wsi pod Mikołowem.

Po wojnie Rybnik szybko zepchnął inne motocyklowe ośrodki w regionie i stał się żużlową "Mekką". Wystarczy wspomnieć szereg nazwisk: Zdzisław Bysiek, Eryk Pierchała, Jan Sanecznik, Ludwik Fajkis, Ludwik Draga, Wacław Andrzejewski, Paweł Dziura, Robert Nawrocki, Józef Wieczorek, Marian Philipp, Jan Ciszewski, Jan Paluch. Do nich to właśnie dołączyli Alfred Spyra i zaraz za nim Joachim Maj. Gdy obaj już weszli do składu górniczej drużyny, to stali się jej liderami na lata. Oprócz skali talentów decydowała determinacja i pracowitość. Fredowi Spyrze przeszkodziły poważne kontuzje, więc karierę zakończyć musiał dość prędko. Próbując jeść chleb z różnych pieców, w końcu jako milicjant poszedł na wcześniejszą emeryturę.

Joachim Maj odważnie i na serio wszedł w wyczynową karierę i osiągnął szczyty. Wielokrotnie stał na podium IMP (nigdy jednak w blasku złota - co już stawało się nudne), zdobył Złoty Kask, śrubował średnie biegowe w ekstraklasie żużlowej, kilka razy meldując się na czele tej szczególnej prestiżowej klasyfikacji. Jako członek kadry przez dwadzieścia lat godnie reprezentował Polskę, wygrywał rundy kwalifikacyjne IMŚ, zdobył wreszcie medal drużynowych mistrzostw świata. Wielki sportowiec, zawsze jeżdżący fair, lider o nienagannych manierach i rzadko spotykanej elegancji na co dzień. Wzór do naśladowania - wychowawca młodzieży.

Tak ścigano się po wojnie na przesławnym stadionie SKRA w Warszawie. Fot. archiwum Stefana Smołki
Tak ścigano się po wojnie na przesławnym stadionie SKRA w Warszawie. Fot. archiwum Stefana Smołki

Właśnie ukazała się biografia Joachima Maja, wydana w cyklu "Asy żużlowych torów". Oto fragment wypowiedzi jednego z uczniów trenera Maja, Romana Cichonia, również wywodzącego się z Borowej Wsi: "Za moich czasów trynowali my w Rybniku na starych JAP-ach, czasym jakiś FIS sie trefioł. Kufaja sie oblykało - i na motor. Antek Fojcik i Bolek Fizia to był rocznik przed nami. Jedyn rok w klubie se odpuścili z naborym, bo za dużo by nas było, a potym już my sie załapali. Kiedyś, pamiyntom, jedyn z młodych, co z nami trynowali chce siodać na zic [siodełko - s], ale tak patrzi na tyn swój motorcykel i cojś mu niy pasuje. Podchodzi do mechanika Konrada Kuśki i godo: - Panie majster, ale tam w przednim kole wcale luftu [powietrza - s] ni ma. To mu sie wtedy rychtyk [naprawdę - s] niy opłaciyło. Kuśka go objechoł równo. Godo mu tak: - A po kigo pierona ci je, synek, luft w przednim kółku potrzebny? Ty mosz tak jechać i tak gaz na fol trzimać odkryncony, żeby przedni kółko było sztyjc [bez przerwy - s] w lufcie - pamiyntej o tym! Te motory do młodych to były taki niby stare charczki, ale odejście to miało taki, że gowa boli.

W innym miejscu książki mowa jest o bliskim końcu kariery dojrzałego, w czwartej dekadzie życia, żużlowca: "Widać było, że Maj niczego nie robi za wszelką cenę. Wiedział bowiem, że apogeum kariery ma za sobą, a wyszkoleni następcy czynią oczekiwane postępy. Powoli zbliżał się czas na wygaszenie rozgrzanego silnika - definitywne pożegnanie z żużlowym torem. Z podobnymi myślami nigdy wcześniej Maj się jeszcze nie zmagał. Tej opcji sprzyjała natomiast zatroskana o zdrowie męża ukochana małżonka Chimka - Maria… Joachim, jak prawie każdy normalny facet wobec dylematu: baba czy mecz? - wybrał oczywiście sport. W konsekwencji na kolejny sezon pozostał w Rybniku czołowym zawodnikiem i zarazem cenionym trenerem".

Tę piękną karierę zakończył niestety ciężki wypadek na torze w Bydgoszczy 1 maja (nomen omen) 1969 roku. Ten wątek wyczerpująco potraktowany jest na stronach książki. Oto fragment: "Wersji, co tak naprawdę się stało na ostatnich metrach ostatniego biegu meczu Polonia Bydgoszcz - ROW, jest co najmniej kilka… Wraz z upadkiem wielkiego Joachima Maja w Bydgoszczy coś się na polskich stadionach żużlowych skończyło, coś bezpowrotnie minęło - owa jedyna w swoim rodzaju elegancja, kindersztuba, no i ten schowany za błękitnym dymkiem nieodłącznej fajki mistrza uśmiech pewnego swej klasy idola. Pustki Majowej wypełnić nie zdołał nikt - po dziś dzień".

Zasłużony żużlowiec ponad miesiąc umierał, a raczej z pomocą czuwającej przy łóżku małżonki, walczył o życie, by po pięciu tygodniach otworzyć oczy i powoli, miesiącami, wracać do świata żywych. Do ukochanej żony, do córki, do syna, do rodziców, sióstr i braci. Wielką pomocą pani Marii służył młodszy brat Joachima Erwin Maj, który zapatrzony w brata również próbował twardej sztuki żużlowego wyczynu. Po kilku sezonach w Rybniku przeniósł się do Świętochłowic, by tam zakończyć sportowy rozdział. W życiu zawodowym zaszedł bardzo daleko, do grona cenionych specjalistów od jakości w firmie Mercedes. O perypetiach sportowych i życiowych syna i brata Joachima również możemy przeczytać w książce o naszym sędziwym jubilacie.

Joachim Maj z bratem - przyjacielem Erwinem Majem (z prawej), także byłym żużlowcem. Fot. archiwum Stefana Smołki
Joachim Maj z bratem - przyjacielem Erwinem Majem (z prawej), także byłym żużlowcem. Fot. archiwum Stefana Smołki

Pan Joachim od kilku lat jest już niestety wdowcem. Choć nie jest mu łatwo, nie narzeka i nie przestaje się uśmiechać. Ma trudności w samodzielnym poruszaniu się. "Ta jedna noga niy chce mie słuchać" mawia, po czym wsiada na swój wózek, który żartobliwie nazywa "pendolino", i zasuwa niczym żużlowiec jasnymi, przestronnymi korytarzami domu seniora w ustronnym Skrzyszowie. Tam niczego mu nie brakuje, zwłaszcza towarzystwa drugiego człowieka. Niech Ci będą błogosławione kolejne długie lata w zdrowiu, Mistrzu!

Stefan Smołka

Zobacz więcej felietonów Stefana Smołki -> 
[color=#000000][b]ZOBACZ WIDEO Żużlowa prognoza pogody dla PGE Ekstraligi

[/color]
[/b]

Źródło artykułu: