Witold Skrzydlewski to prezes i główny sponsor Orła Łódź. Słynie z kontrowersyjnych wypowiedzi, ale uchodzi również za jednego z najbardziej wiarygodnych działaczy w środowisku żużlowym. Jego klub rozlicza się z zawodnikami zawsze co do złotówki i nigdy nie ma problemów finansowych.
Skrzydlewski zajmuje się na co dzień prowadzeniem kwiaciarni i biznesem pogrzebowym. W ostatnich dniach musiał zmierzyć z druzgocącą informacją. Prezes Orła dowiedział się, że przez pięć lat był okradany przez pracowników swojej firmy. Z jego zakładu zniknęło w tym czasie około 190 trumien i 62 urny. - Co roku brakowało ich kilka lub kilkanaście. Wychodziłem z założenia, że to pomyłka. W pewnym momencie ta liczba zrobiła się zbyt duża, więc nakazałem powtórzenie remanentu. Robiliśmy go aż cztery razy i za każdym wynik był taki sam. Wiedziałem, że coś jest nie tak - mówi w rozmowie z portalem WP SportoweFakty Witold Skrzydlewski. - Cenię złodziei, zwłaszcza tych inteligentnych. W tym przypadku właśnie tacy byli. Przechodziłem obok tego i nie byłem w stanie się zorientować, co jest grane. To zresztą moja wina, bo zabrakło kontroli z mojej strony. Raz, że miałem zaufanie, a po drugie myślałem, że ukraść i sprzedać trumnę to jak polecieć w kosmos - dodaje sponsor łódzkiego klubu.
Sprawa wyszła na jaw, bo produkty oferowane przez firmę Skrzydlewskiego zaczęły pojawiać się w ofercie innych podmiotów. - Takich wyrobów jak ja nie ma nikt w Polsce. Trumny i urny są robione na specjalne zamówienie mojej firmy. Mają po prostu znak szczególny. We wszystkim zorientowałem się, kiedy do Łodzi przyjechała moja "brygada" z Głowna. Mieli zorganizować pogrzeb. Wtedy dowiedziałem się, że inna firma korzystała z naszej trumny podczas pochówku. Poszedłem do tego zakładu wyjaśnić sprawę, ale był zamknięty. Odwiedziłem ich stronę internetową i zobaczyłem trumny naszej firmy. W końcu dostałem się do jednego zakładu i na 12 produktów 10 było moich. W drugim było sześć, a w trzecim dwie. Wszystko było kupowane od pracowników mojej firmy po zaniżonych cenach, a później sprzedawane w normalnych - tłumaczy Skrzydlewski.
Prezes Orła bardzo szybko zgłosił sprawę na policję. W swojej firmie zorganizował także spotkanie z pracownikami. Nie minęło wiele czasu i w całej sprawie pojawiły się nowe okoliczności. - W firmie zorganizowałem spotkanie z załogą i wyznaczyłem nagrodę dla kogoś, kto zdecyduje się opowiedzieć mi o całym procederze. Zapewniłem też anonimowość. Zgłosiła się do mnie jedna osoba, która o wszystkim opowiedziała. Pieniądze oczywiście wypłaciłem i wtedy wszystko ułożyło się w logiczną całość. Wiedziałem już wszystko, czyli kto ma trumny i w jaki sposób one tam trafiały. Moi pracownicy byli naprawdę pięknie zorganizowani. To ludzie, którzy pracowali tu 20, 15 i 5 lat - opowiada zdruzgotany sponsor łódzkiej ekipy. - Tragedia polega na tym, że wielu moich pracowników na pewno widziało, że w naszych trumnach ludzi chowają inne firmy pogrzebowe. Nikt się nie odezwał. Pytałem, dlaczego tak postępowali. Tłumaczyli, że nie chcieli być kapusiami. To bardzo głupie podejście do sprawy - dodaje.
Skrzydlewski nie ukrywa, że cała sprawa mocno nim wstrząsnęła, bo był oszukiwany przez ludzi, do których miał zaufanie przez wiele lat. Zawiodła go także reakcja niektórych internautów. - W internetowych wpisach niektórzy jeszcze twierdzą, że mi się należało, bo pewnie musiałem za mało płacić. Jestem załamany, że naród jest taki zawistny - kończy Skrzydlewski.