Tai Woffinden - fascynująca droga na szczyt. Druga część opowieści Tomasza Lorka

Druga część fascynującej opowieści pióra Tomasza Lorka o tym, jak Tai Woffinden z chłopaka, który w telewizji przełączał żużel, przeobraził się w mistrza świata.

W tym artykule dowiesz się o:

A jak doszło do debiutu Taia na brytyjskiej ziemi? U Woffindena słowo szablon nie istnieje… Wszystko dzieje się w zwariowanym rytmie. Rob Godfrey, promotor Scunthorpe Scorpions, pamięta jak dziś kiedy podszedł do niego Rob Woffinden i spytał: - Możemy wynająć sobie tor na cały dzień? Mój syn Tai chciałby trochę potrenować i pokręcić parę kółek.

Godfrey odparł: - Nie ma sprawy, róbcie co chcecie, tor jest dla was. O godz. 15.30 Rob z ciekawości zajrzał na tor, bo brytyjscy promotorzy lubią przyglądać się nieznanym zawodnikom. - Zerknąłem na tor. Rob Woffinden naprawiał bandę, Sue biegała wokół Taia, a dopiero co wróciła z pracy w szpitalu. A mały Tai z lekkim grymasem bólu macha do mnie zdrową ręką. Drugą miał już na temblaku… Rob uspokoił mnie: nic takiego się nie stało, po prostu Tai wjechał w bandę - wspomina Godfrey. Przez ciernie do gwiazd…

Wiosna 2006 roku, mecz towarzyski: Scunthorpe podejmuje wesołą trupę wędrowców: American Dream Team. Tai Woffinden zgromadził 9 punktów + bonus w 5 startach, gospodarze wygrali 62:33. Jednak na debiut ligowy Tai musiał chwilę poczekać… Skorpiony zaczynały sezon meczem u siebie z Plymouth. Godfrey chciał być lojalny wobec Scotta Richardsona. Scott przywdział plastron z numerem 6. Kontrkandydatem był Tai. - Przegraliśmy 44:46 z Plymouth. Pamiętam przebieg meczu. Stukałem się w czoło: jak mogłem tak fatalnie zestawić skład? Nie miałem gwarancji, że Tai oczarowałby widzów i zdobył brakujące 2 oczka, ale po pierwszych próbach wiedziałem, że to wyjątkowy chłopak ze smykałką do jazdy na żużlu. Scott Richardson długo czekał na swoją szansę, więc nie chciałem go wystawić do wiatru i postawiłem na niego. Nie był beznadziejny, Scott zrobił swoje, ale przegraliśmy mecz z Plymouth, więc postanowiłem, że w kolejnym meczu u siebie przeciwko Newport wstawię Taia do składu. Cóż to był za debiut! Wygraliśmy 75:15! - wspomina Rob Godfrey.

Gospodarze byli poza zasięgiem Walijczyków. W pewnym momencie Godfrey zaczął się martwić, że kibice będą ziewać z nudów, bo nikogo nie interesują jednostronne widowiska. Podszedł do Taia i poprosił, aby "Woffy" przysnął na starcie, a potem wyprzedził rywali po trasie. Tai wyraził zgodę, ale postawił warunek: płacisz podwójnie za punkt. Godfrey pamięta, że wtedy stawka za punkt wynosiła 10 funtów, więc Tai wyprzedzając przeciwników, zainkasował 3 oczka i 60 funtów. - Było warto. Publiczność z zaciekawieniem patrzyła na slalom Taia. Coś zaczęło dziać się na torze. Powiedziałem wtedy do Roba Woffindena: twój syn stylem jazdy przypomina Leigh Adamsa. Rob odparł: najwyższy czas, żeby sylwetką przypominał Adamsa, bo gdy Tai był małym chłopcem, często pokazywałem mu akcje Adamsa na video! Dziś Tai nie jest już kopią Leigh, ale wtedy, gdy debiutował w Scunthorpe, był miniaturą Adamsa - twierdzi Rob Godfrey.
[nextpage]
Nie wiadomo jak potoczyłaby się kariera Taia Woffindena, gdyby nie inny Adams. Nie Leigh, tylko Peter. Pozornie nie rzucający się w oczy starszy pan, który nie przykłada wielkiej wagi do ubioru, ale nosi w sobie niezbędne pierwiastki: posiada gigantyczną wiedzę o żużlu i ma bystry, przenikliwy umysł. Peter Adams, człowiek, który prowadził przed laty takie sławy jak Ole Olsen, Bruce Penhall, Sam Ermolenko. Pomagał okrzepnąć w Cradley Heath dwóm cudownym dzieciom duńskiego speedwaya: Erikowi Gundersenowi i Janowi Osvaldowi Pedersenowi. Peter Adams zjadł zęby na żużlu. - Peter jest dla mnie jak ojciec. Jestem szczęściarzem, bo Peter zna na wylot świat speedwaya, czuje ten sport, dysponuje ogromnym doświadczeniem. To wspaniały człowiek. Mogę na nim całkowicie polegać - wyznaje Tai Woffinden.

Peter Adams… Legenda wśród menedżerów. Urodzony 15 września 1949 roku w Dudley w środkowej Anglii. Zdobył osiem tytułów drużynowego mistrza Wielkiej Brytanii. Dwukrotnie z Coventry Bees (1978, 1979), dwa razy z Cradley Heath (1981, 1983) i cztery razy z Wolverhampton Wolves (1991, 1996, 2002,2009). - Chciałbym odejść ze speedwaya mając w kolekcji 10 tytułów. Zawarłem porozumienie z Taiem Woffindenem u progu sezonu 2013. Ja pomogę mu zdobyć tytuł indywidualnego mistrza świata, a Tai będzie wspierał Wilki aż do momentu kiedy sięgnę po dziesiąty tytuł mistrza na Wyspach w roli menedżera. Spełniłem marzenie Taia, teraz czekam aż "Woffy" wypełni swoje zobowiązania - uśmiecha się Peter Adams.

Menedżer Wolverhampton Wolves po raz pierwszy zachwycił się Taiem podczas Finału Brytyjskiego w 2007 roku. "Woffy" zaliczył dzwona w swoim pierwszym podejściu. Adams spodziewał się, że młokos wpadnie w furię. Stał w parku maszyn i spokojnie czekał na powrót Taia. Tymczasem Woffinden był w doskonałym humorze pomimo bliskich spotkań trzeciego stopnia z nawierzchnią na Monmore Green. - Byłem pozytywnie zaskoczony. Przeważnie młodzi żużlowcy rzucają tonę przekleństw, złorzeczą, odechciewa im się jeździć. Tai utrzymał nerwy na wodzy, dostrzegł element humoru w swojej kraksie. Pomyślałem wtedy: ten gość ma szansę zawędrować wysoko - wspomina Adams.

Peter przeszukuje skrzynkę w głowie i usiłuje sobie przypomnieć choćby jeden moment kiedy Tai wpadł w furię. - W 2009 roku kiedy sięgaliśmy po tytuł mistrza Elite League, Tai nie wytrzymał nerwowo podczas wyjazdowego spotkania z Lakeside Hammers. Wtedy doszło do nieprzyjemnej wymiany poglądów z Lee Richardsonem. Poza tym jednym zdarzeniem, nigdy nie byłem świadkiem sytuacji w której Tai nie potrafił okiełznać swojego temperamentu - twierdzi.

Peter Adams w licznych rozmowach z Taiem uczulał młodego żużlowca, że kluczem do sukcesu w sporcie jest umiejętność założenia odpowiedniej maski. - Temperament jest bardzo istotny w zawodowym sporcie. Najistotniejsze, aby nigdy nie pozwolić rywalowi odgadnąć swoich myśli. Nie wolno dać po sobie poznać, że coś ci dolega, nie wolno wyjawiać strategii swojemu przeciwnikowi. Zawodnicy, którzy ciskają kaskiem o boks, kopią motocykl czy rzucają goglami, odkrywają swoje wnętrze przed rywalem i pokazują jak bardzo są sfrustrowani. Tai potrafi nad sobą zapanować. To wielki atut - wyznaje Peter. Mądre słowa, ale są i wyjątki od tej reguły. Nicki Pedersen lubi zdemontować świat i namalować obraz pt. wściekłość zodiakalnego Barana wedle własnego uznania. Czasami aż grunt drży, a mimo to Duńczyk ma na koncie 3 tytuły indywidualnego mistrza świata… I żeby było weselej, Nicki ścigał się w barwach Wolves za kadencji Petera Adamsa.
[nextpage]
Kiedy tylko pojawiły się plotki o tym, że Tai może otrzymać stałą kartę na występy w GP 2013, Woffinden spytał Petera Adamsa o opinię. Kwestia, która nurtowała Woffindena: czy warto przyjąć zaproszenie do cyklu i czy Peter będzie w stanie pomóc mu podczas walki o tytuł mistrza świata? Adams jest człowiekiem, który nie rzuca słów na wiatr, chciał dogłębnej analizy, więc zaproponował rzeczową dyskusję w pubie. - Nie buduję muru wokół naszej rozmowy. Nie traktuję tego jako sekretu. Powiedziałem Taiowi, że jeśli chce być mistrzem świata, musi zadbać o sprzęt i mechaników. Niezawodność sprzętu to podstawa w walce o najwyższe laury. W tym departamencie Tai jest wyjątkowo poukładany. Moim zdaniem "Jacko" (Jacek Trojanowski) jest najlepszy w tej branży. Znam "Jacko" od lat, bo on pracował przed laty dla Pikeja (Petera Karlssona), a potem znalazł angaż u Freddie Lindgrena. Był taki okres kiedy żona Jacka tęskniła za Polską, chciała opuścić Wyspy, więc "Jacko" wrócił do ojczyzny, choć w Anglii wypracował sobie markę świetnego mechanika. Pracował dla polskich zawodników, ale kiedy tylko wyczułem, że można skusić Jacka do szerszej współpracy, szepnąłem o tym na ucho Taiowi – wyznaje Peter.

Któregoś pięknego dnia Adams i Woffinden jechali na zawody ligowe do Ipswich. Adams wiedział, że "Jacko" poszukuje stabilnej posady, więc zaproponował "Woffy’emu", aby zadzwonił do Polaka z trasy. - Tai chwycił za telefon. Przedstawił ofertę Jackowi, a "Jacko" powiedział, że przemyśli temat i da znać. Daliśmy mu przestrzeń, miał dłuższą chwilę do namysłu, po czym zgodził się na pracę z Woffindenem. "Jacko" jest fenomenalnym mechanikiem. Pamiętasz kiedy Tai miał defekt w GP? Nie przypominam sobie takiej sytuacji. "Jacko" dba o sprzęt jak o największy skarb. To perfekcjonista. Poza tym, Tai zawsze dysponował dobrymi silnikami, więc tą sekcję mieliśmy świetnie rozrysowaną – twierdzi menedżer Wolverhampton.

Pozostawała kwestia przygotowania kondycyjnego. Tai wiedział, że musi zapomnieć o przypadkowej konsumpcji w przydrożnym barze. Obiecał, że będzie przestrzegał reżimu, dieta wkroczyła na scenę jako pierwszoplanowy aktor. - Sprzęt i właściwe przygotowanie fizyczne to około 30-40 proc. sukcesu. Reszta tkwi w głowie żużlowca. Tą sferę zarezerwowałem dla siebie. Uczyłem Taia co ma mówić mediom, kiedy otwierać usta, jak ma podróżować jego umysł, o czym ma myśleć przed zawodami, o czym w trakcie i jak relaksować się po GP. Wytłumaczyłem mu, że ma niezbyt otwierać się przed rywalami, bo Tai to szczera dusza, otwarty chłopak, łaknący kontaktu. Przyznał mi rację, że będzie lepiej jeśli przeciwnicy będą mniej wiedzieli o przygotowaniach Taia do sezonu. Powiedział, że będzie mi posłuszny, nauczy się mówić właściwe rzeczy w odpowiednim momencie, więc mając zawarte porozumienie, ruszyliśmy z kopyta do boju – rzekł Peter.

Krąży opinia, że Tai bardzo zmienił się odkąd pieczę nad nim zaczął sprawować Peter. - To nieprawda. Jesteśmy w bliskiej komitywie. Nie zauważyłem drastycznej zmiany w podejściu Taia do życia. To wciąż pogodny, wesoły, bystry chłopak. Może stał się dojrzały, bo często ze mną rozmawia, a ja już nie należę do świata młodzieży. Taki stary piernik ze mnie, więc może i Tai trochę wydoroślał przy mnie! - śmieje się Adams.
[nextpage]
Wyjazdowe mecze Wolves, wspólne podróże, wspólne posiłki, rozmowy o speedwayu i świecie - to elementy, które zbliżają. Adams przylatuje dzień później na miejsce, w którym odbywa się turniej GP. Tai melduje się już w czwartek, a Peter zjawia się w piątek. - Kiedy pojawię się w parku maszyn w piątek, nie ma mowy, abyśmy tracili ze sobą kontakt wzrokowy. Gdy tylko skończy się piątkowy trening przed GP, przejmuję stery. Nie opuszczam Taia niemalże na krok, a zwracam mu wolność dopiero po ostatnim wywiadzie jakiego udzieli po sobotnim GP. Dopiero wówczas jestem spokojny i wiem, że Tai może wskoczyć do busa i przemieścić się na ligowy mecz w Polsce. Ważne, żeby magazynować energię na zawody, a nie trwonić jej na niepotrzebne zajęcia - zauważa Peter Adams.

Tai bardzo poważnie traktuje swoje zawodowe obowiązki, ale Adams twierdzi, że jest jeszcze sporo elementów, które można poprawić. - Tai umie słuchać. Wie, że nie pozjadał wszystkich rozumów. Ma w sobie ziarno pokory. Jednak "Woffy" musi pamiętać, że w sezonie 2014 nikt nie będzie go traktował z domieszką lekceważenia. Już nie jest kimś na dokładkę kto miał uzupełniać stawkę GP. Jest mistrzem świata, więc począwszy od pierwszego turnieju każdy będzie chciał go pokonać. Nie ma już elementu zaskoczenia i niespodzianki. Niestety, ale podejrzewam, że na niekorzyść Taia będzie działał jego angaż w szwedzkiej Elitserien. Przed sezonem 2013 udało mi się przekonać Taia, aby nie brał sobie dodatkowego bagażu na barki. W tym roku skusił się i podpisał kontrakt z Elit Vetlanda. Wolałbym, aby odpoczął od Szwecji, ale cóż, Tai postanowił inaczej. Pamiętać należy o jednym: w angielskiej Elite League zwiększono liczbę spotkań w sezonie zasadniczym. Zamiast 28 pojedynków, trzeba będzie odjechać 36 imprez ligowych. To kolejny argument przemawiający za tym, aby odrzucić ofertę ze Szwecji – uważa Peter.

Jednocześnie Adams jest przekonany, że Woffinden posiada gen zwycięzcy. Dowodem na to są heroiczne pojedynki jakie Tai stoczył po kontuzji obojczyka. - To co Tai pokazał w Gorzowie podczas GP przechodzi ludzkie wyobrażenie. Dwa tygodnie wcześniej złamał obojczyk w Cardiff. Spytaj kogokolwiek kto miał złamany obojczyk. Każdy powie ci, że to potworny ból. W Gorzowie oglądałem doskonałą wersję Woffindena. Zacisnął zęby i zajął trzecie miejsce w finale. Przegrał tylko z Jarkiem Hampelem i Chrisem Holderem. Czapki z głów przed Woffym - twierdzi Peter Adams.

Z kolei w Sztokholmie lekarze nalegali, aby natychmiast udał się do szpitala. Nic z tego. W stolicy Szwecji Brytyjczyk zdobył 7 bezcennych punktów. - W Sztokholmie Tai pokazał, że ma charakter. To był jeden z najbardziej bohaterskich występów Woffindena. Musiałbym cofnąć się do odległej historii i przypomnieć sobie genialną jazdę Petera Collinsa w finale światowym. Collins jechał wtedy ze złamaną nogą, a mimo to został wicemistrzem świata. 13 punktów w finale na Ullevi w Goeteborgu w 1977 roku. Pamiętam jak sadzałem na motocykl ledwo żywego, poobijanego Kenny’ego Cartera podczas Finału Brytyjskiego w Coventry. Tai był uroczo krnąbrny w Sztokholmie. To też cecha prawdziwego mistrza - kończy Peter Adams.

Tomasz Lorek

***

Na trzecią część tekstu "Tai Woffinden - fascynująca droga na szczyt" zapraszamy w niedzielę.

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Źródło artykułu: