Śmiało można powiedzieć, że żużlowcy dzielą się na kilka grup. Ten najbardziej pożądany, wręcz modelowy typ zawodnika to profesjonalista w każdym calu. Często obdarzony bardzo dużym talentem. Lecz taki, który pomimo tego nigdy nie spoczął na laurach. Taki zawodnik od początku postawił wszystko na jedną kartę: chce być mistrzem świata. W tym celu całe swoje życie podporządkował swojej dyscyplinie sportu. Takiego zawodnika nie trzeba zmuszać do treningów, sam po zimie szuka szansy do szybkiego wyjazdu na tor. W sezonie również można zauważyć jego ciężką pracę. To właśnie dzięki takim zawodnikom kibice mają gęsią skórkę, gdy podczas swoich biegów wjeżdża tam, gdzie wydaję się nie być miejsca. Ściganie się sprawia mu frajdę. Otacza się najlepszymi specjalistami, od których czerpie ponadczasową wiedzę. Taki zawodnik nie szuka wymówek, by odpuścić trening. Nie tłumaczy się brakiem sprzętu, czy problemami osobistymi. Życie prywatne zostawia za bramą stadionu. Jest skoncentrowany i zmotywowany. Ważną cechą takich zawodników jest cierpliwość, bo sukces nie przychodzi na zawołanie. Nie dramatyzuje po porażce, lecz wyciąga z niej jak najwięcej przydatnych wniosków, to upór daje mu "kopa" do ciągłego samodoskonalenia. Jest pewny siebie i wie co chce osiągnąć. Nie szuka winy ewentualnych niepowodzeń w innych, lecz w sobie. Nie robi niepotrzebnych zmian w swoim teamie. Taki zawodnik cechuje się bardzo dużą motywacją wewnętrzną, czyli ściga się dla siebie, bo sprawia mu to przyjemność. Ewentualne zyski finansowe są miłym efektem a nie celem samym w sobie. Do takich zawodników bez wątpienia zaliczali się Hans Nielsen i Tony Rickardsson. Pomimo upływu lat od zakończenia kariery przez wspomnianych Panów nadal są stawiani za wzór.
Kolejną grupę stanowią zawodnicy, którzy rozpoczęli swoją przygodę z żużlem bardziej pod wpływem rodziców lub osób ze swojego otoczenia i nie do końca wiedzieli z czym ten sport się wiążę. Co ich charakteryzuje? Przede wszystkim ogromny strach. Nie tylko przed kontuzją, ale również strach przed rywalizacją. Dreszczyk emocji pojawiający się przed zawodami nie pobudza takiego zawodnika lecz przeraża. Objawia się to na wiele sposobów. Najłatwiejszy do zdiagnozowania? Zimne dłonie. Dlaczego? Ewolucyjnie nasz układ krwionośny jest tak zbudowany, że w momencie napotkania bodźca wywołującego lęk (w tej sytuacji zawody żużlowe) krew odprowadzana jest do nóg, by dać sygnał: uciekaj! Do tego dochodzą objawy somatyczne (bóle brzucha, bezsenność itp.). Tacy żużlowcy często stosują porównania społeczne w górę, czyli czują się już na wstępie gorsi od innych. Przyczyn swojej gorszej jazdy upatrują najpierw w czynnikach zewnętrznych: gorszy sprzęt, niesprawiedliwy sędzia, zły numer startowy. I nawet podarowanie takiemu zawodnikowi sprzętu od najlepszego tunera nie poprawi na długo jego pewności siebie. Z takim obciążeniem psychofizycznym ciężko jest rywalizować. Jednak i tacy zawodnicy mogą pracować nad sobą, by pokonać strach i wewnętrzne frustracje (bardzo często finansowe), by stać się lepszymi zawodnikami. Sposobów jest bardzo wiele i naprawdę działają, wystarczy tylko odnaleźć w sobie tę radość i ekscytację, która towarzyszyła zawodnikowi podczas pierwszego treningu, podczas pierwszego wygranego biegu, czy turnieju. Od tego zaczyna się wielka zmiana.
Oczywiście są też zawodnicy, którzy zdecydowali się na uprawianie sportu żużlowego dla pieniędzy, popularności i innych mało sportowych czynników. To "gwiazdeczki", których przygoda z żużlem (choć woleliby żeby nazywać to raczej karierą) skończyła się szybciej niż zaczęła. W rozmowie z takim zawodnikiem widać, że najważniejsze jest dla niego to co namacalne. Czyli najlepszy kevlar, najładniejsze osłony, kolor, części do sprzętu. Ważniejsze są imprezy niż treningi, zimą rzadko kiedy można spotkać takiego zawodnika trenującego, a w sezonie znajduje niezliczoną liczbę wymówek swojego gorszego występu. Żadnej przyczyny, nigdy nie znajdzie w sobie. To najgorsze co może robić sportowiec - nie być szczerym w stosunku do samego siebie. Kręcenie się po parkingu, bo może akurat ktoś zrobi zdjęcie, jeżdżenie wszędzie w ubraniach z logo klubu, bądź indywidualnym, by każdy go poznał. Wszystko byłoby akceptowalne, gdyby szły za tym wyniki sportowe. Jednak bez wyniku to tylko lans. Co dziwne, bardzo duża pewność siebie takiego zawodnika uchroni go przed frustracją, lecz nigdy nie zaspokoi jego aspiracji sportowych. Dlaczego? Bo kieruje nim tylko motywacja zewnętrzna, czyli ważne są dla niego profity towarzyszące uprawianiu sportu. Chce być najlepszy już teraz, bez pracy i treningów. Pieniądze, nagrody, sława to cel do którego dąży. Nawet czasem wyjdzie mu bieg, czy mecz. I co gorsza, to utwierdza go w przekonaniu, że droga którą obrał jest właściwa, bo przecież nie posłucha nikogo innego, tylko samego siebie.
Jedno jest pewne, nie ważne jaki profil psychologiczny ma żużlowiec, zawsze może odbić mu popularna "sodówka". Jak to się dzieje? W zależności jakie zawodnik ma cele, czy oczekiwania względem swoich wyników sportowych, wraz z ich realizacją rośnie jego pewność siebie oraz czuje się bardziej wartościowym zawodnikiem. Jest bardzo cienka granica pomiędzy pewnością siebie, a cwaniactwem. Ciężko wyeliminować "sodówkę" u zawodnika, który pnie się szybko po szczeblach swojej kariery. Ale dzięki wsparciu mądrych rodziców, jego teamu oraz psychologa można zminimalizować ją w skutkach. Na pewno nie można takiego zawodnika karać za inne niż dotychczas zachowanie, bo odniesie się odwrotny skutek. Ale można "ściągać go na ziemię". To osoby pozostające w otoczeniu zawodnika po zawodach mają na niego największy wpływ i muszą zapomnieć o jego sukcesach i wprowadzić tryb normalnego, codziennego życia.
Na co dzień współpracuję z każdym typem wspomnianych zawodników i z każdym jest wiele elementów do pracy z zakresu treningu mentalnego. Bo najważniejszą cechą, którą musi posiadać sportowiec, choć czasem trzeba w nim ją zaszczepić, to chęć ciągłej pracy nad każdym obszarem, który może doprowadzić go na szczyt swoich możliwości sportowych.
Julia Chomska