Pod koniec lipca 33-latek dołączył do Peterborough Panthers, po tym jak kierownictwo Coventry Bees postanowiło zakończyć z nim współpracę. - Uczestniczyłem w tylko jednym meczu Pszczół i był on dla mnie udany, ponieważ zdobyłem 9 punktów. W pozostałych zawodach jeździł Adam Roynon, który notuje niesamowity sezon i oczywiście on miał pierwszeństwo. To normalne, że wystawia się najsilniejszy skład, bo wtedy są największe szanse na zwycięstwo. Gdy dostałem informację, że nie będę już reprezentował barw Coventry, dwie godziny później zatelefonował do mnie promotor Panter i się dogadaliśmy. W związku z tym będę miał prawdopodobnie więcej jazdy, co powinno wyjść mi na korzyść - mówi dla portalu SportoweFakty.pl Jason Bunyan.
Doświadczony jeździec punktuje również dla Rye House Rockets w brytyjskiej Premier League. - Sporo czasu minęło, zanim zaadaptowałem się w nowej drużynie. Poza tym nie pomagał mi fakt, że dużo pojedynków zostało przełożonych z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych. Przez ostatnie dwa lata miałem niewiele startów, byłem nękany kontuzjami i nie od razu zacząłem zdobywać tyle punktów, ile oczekiwałbym. Mimo wszystko zawsze jestem pewny swoich umiejętności i wiedziałem, że będzie w porządku. W międzyczasie poświęciłem się dla rozwoju wewnętrznej poduszki bezpieczeństwa, która jest pomocna podczas upadków. Więc ta przerwa nie poszła na marne - przyznaje.
Bunyan nie ukrywa zachwytu krajem nad Wisłą. - Każdy żużlowiec chce występować tak często, jak się tylko da, niezależnie od kraju. Kocham długie tory, wszyscy moi przyjaciele mówią mi, jak fajne są one właśnie w Polsce. Gdy Chris Holder po raz pierwszy przyjechał do Polski na trening, towarzyszyłem mu wówczas, jako że obaj byliśmy w tamtym czasie zawodnikami Isle of Wight Islanders i wspólnie pomagaliśmy sobie. Byłem pozytywnie zaskoczony i Polska zrobiła na mnie wrażenie. Kibice, stadiony i wszystko jest kapitalne, zatem kto nie chciałby ścigać się w waszym kraju? - pyta retorycznie.
Nie każdy jednak może zdecydować się na łączenie kilku lig. - Jako zawodnik finansujący własne występy łatwiej jest skupić się na samych Wyspach Brytyjskich. I tak często mam dwa spotkania na tydzień, a można też od czasu do czasu liczyć na powołanie w ramach gościa do jakiegoś zespołu. Nie chcę być chciwy, ja po prostu kocham żużel. Jeśli znów złapię dobrą formę i inne rzeczy będą toczyć się we właściwym kierunku, przystałbym na starty w Polsce czy Szwecji - stwierdza.
Anglik miło wspomina swój występ podczas tegorocznego turnieju Grand Prix w Auckland. - Można powiedzieć, że to było odpowiednie miejsce we właściwym czasie. Latam do Nowej Zelandii już od dziesięciu lat i ścigam się tam każdego lata. Przez ten czas udało mi się wywalczyć kilka tytułów indywidualnego mistrza tego kraju. Włożyłem też dużo wysiłku w pomoc dzieciom i promowanie speedwaya przez media. Zaproponowano mi dziką kartę i bez wahania odpowiedziałem: "tak". Nie będąc częścią cyklu, oznaczało to dla mnie konieczność wyłożenia pieniędzy na przetransportowanie całego ekwipunku. Poleciałem do Wielkiej Brytanii na kilkanaście dni, na Press and Practice Day i by odjechać dwa mecze. Później lot powrotny do Nowej Zelandii, musiałem także zakupić dodatkowe silniki i kevlar, bo wiadomo, że nie dysponuję takimi ilościami jak pełnoprawni uczestnicy Grand Prix, a Anglia i Nowa Zelandia są bardzo oddalone i nie było innego wyjścia. Jednak bardzo cieszyłem się każdą minutą spędzoną w tak znakomitym gronie i to była dobra okazja na odbudowanie pewności siebie - oznajmia.
- Chętnie wziąłbym ponownie udział w takich zawodach, ale chciałbym być wtedy w co najmniej przyzwoitej formie i móc zawalczyć o coś więcej. Tak czy inaczej, zostanę przy żużlu, będę pracował z młodymi chłopakami i próbował ulepszać mechanizmy bezpieczeństwa, gdyż to wydaje się być logicznym krokiem naprzód. Tyle osób zostawiło tą dyscyplinę sportu, która dała im przecież tak wiele. Obecnie robię wszystko, aby zdobywać dużo punktów dla moich drużyn, gram w golfa i uprawiam narciarstwo wodne - kończy Bunyan.