Siedziała drobna, bezradna, przykurczona, cała we łzach. Każdy kto zna sterniczkę wrocławskiej Sparty wie doskonale, że na co dzień jest wulkanem energii, osobą bardzo energiczną bywa, że bezwzględnie wymagającą. Dosyć paradnie wygląda czasem jak ze strachem mówią o niej dwumetrowi ochroniarze imprez żużlowych na Stadionie Olimpijskim. Tego wieczoru była inną osobą, kompletnie bezradną i załamaną. Tak jak my wszyscy, którzy pozostaliśmy jeszcze na stadionie po zakończeniu meczu Betardu z PGE Marmą, aby obejrzeć hitowo zapowiadający się derbowy pojedynek Stali z Falubazem. Tą porażającą wiadomość usłyszałem właśnie od Krystyny Kloc w przerwie pomiędzy wyścigami w Gorzowie Wielkopolskim. W jednej chwili to wszystko przestało mieć jakikolwiek znaczenie.
Chcieliśmy tylko jak najszybciej powiadomić o tym co się stało kolegów realizujących transmisję z Gorzowa. To był porażający dysonans. Totalny smutek i cisza jaka w jednej chwili ogarnęła mury wiekowego wrocławskiego obiektu z fetą i sportowym świętem jakie trwało na nieświadomym niczego stadionie na północy ziemi lubuskiej. Poczekaliśmy jeszcze do przerwy w zawodach, kiedy sędzia Marek Wojaczek zarządził "sejmik" w sprawie dalszych losów spotkania. Kiedy ogłosił decyzję o ich wznowieniu daliśmy sobie spokój z dalszym oglądaniem tego "widowiska". Mniej więcej w tym samym czasie otrzymałem sms od znajomego, który oglądał mecz w licznym gronie kibiców w jednym z wielkopolskim pubów. Wyłączyli telewizor. Nikt nie miał ochoty oglądać co się będzie działo dalej. Potem rozgrzał się telefon od głosów wielu niemile zaskoczonych kibiców, kolegów dziennikarzy, znajomych. Dlaczego oni wszyscy wiedzieli co zrobić trzeba, a nie wiedzieli tego w Gorzowie?
Sędziego Marka Wojaczka zawsze ceniłem za odwagę, za to, że nie był konformistą i potrafił zaciekle bronić racji, do których był przekonany. Chociaż nie raz i nie dwa dostawał za to swoje zdanie po przysłowiowych "czterech literach". Dopiero co został przecież po długiej przerwie przywrócony przez władze ekstraligi do łask. Nie będę go oceniał, ale napiszę co, jak uważam powinien zrobić. Otóż moim zdaniem powinien po otrzymaniu tragicznej informacji o śmierci Lee Richardsona zatrzymać mecz. A gdy tylko mrożąca krew w żyłach wieść się potwierdziła po prostu przerwać to spotkanie. Nie wiem dlaczego wdał się w sejmik z zawodnikami, miał na pewno dobre intencje, ale nie przyniosło to absolutnie niczego dobrego. Dalsze wyścigi bez komentarza Rafała Darżynkiewicza i Krzysztofa Cegielskiego (na ich miejscu zrobiłbym bez dwóch zdań dokładnie to samo) przypominało jakiś upiorny spektakl. Nie zgadzam się także z oświadczeniem Ekstraligę SA, wydane przez prezesa zarządu Ryszarda Kowalskiego że cyt: "z mocy prawa nie posiada ona bezpośredniego uprawnienia w przebieg zawodów". Nie o prawo w tym wypadku przecież chodzi panie Ryszardzie, ale zwykły, naturalny, jak mi się wydaje odruch. Odruch, którego początkowo zabrakło, bo mam wrażenie wszyscy bali się powiedzieć krótko "nie" i doprawdy trudno mi pojąć dlaczego tak się stało. Dla mnie i jestem o tym święcie przekonany, dla tysięcy kibiców było to po prostu oczywiste. Show must go on? Przedstawienie musi trwać? Ale czy w każdych okolicznościach i za wszelką cenę?
Poniedziałek, już późny wieczór, dopiero teraz wracam do domu z Wrocławia z meczu, który komentowałem dla TVP Sport i którego z pewnością nigdy nie zapomnę. Otwieram komputer z informacjami o wypadku, o tym co działo się we Wrocławiu, a potem w Gorzowie Wielkopolskim. Zaglądam na fora z głupią, naiwną, dziecięcą jak się okazuje nadzieją, że może ta tragedia chociaż na moment nas wyciszy, że w obliczu tej bezmiernej tragedii chociaż na moment , chociażby z szacunku dla pamięci Richardsona zamiast codziennych wiader internetowych pomyj przeczytam jakieś mądre refleksje, wspomnienia o zawodniku itd. Są oczywiście, spora część jednak przypomina magiel. Czyli jak zwykle.
Co się z nami porobiło? Z "wyznawcami" tego podobno przyjaznego, rodzinnego sportu? Kim jesteśmy i czy już do reszty zdziczeliśmy, że nie potrafimy się zachować nawet w obliczu takiej tragedii?
Robert Noga
ARTYKUŁ DOBRY