Mirosław Jabłoński: Przegraliśmy awans organizacyjnie

Praktycznie w najgorszy z możliwych sposobów z marzeniami o startach w Ekstralidze pożegnali się zawodnicy Startu Gniezno. Gnieźnianie w niedzielę wspięli się na wyżyny swych umiejętności i bardzo wysoko zawiesili poprzeczkę Włókniarzowi Częstochowa. Gospodarze dopiero w ostatnim wyścigu rzutem na taśmę zapewnili sobie utrzymanie w gronie najlepszych.

Po wygranej częstochowian na torze w Gnieźnie, wydawało się, że losy całego dwumeczu są już rozstrzygnięte. Tym bardziej, że jak grom z jasnego nieba w niedzielę na gnieźnieńskich działaczy spadła informacja o absencji Taia Woffindena, który w perspektywie rewanżu na dobrze sobie znanym torze w Częstochowie miał być motorem napędowym Startu. Rzeczywistość okazała się jednak zgoła odmienna. Gnieźnianie już od samego początku sprawiali lepsze wrażenie na torze, przyćmiewając momentami nawet Daniela Nermarka oraz Grigorija Łagutę, który nie zwykł uznawać wyższości rywali na swoim torze. Jeszcze przed ostatnim wyścigiem pachniało wielką niespodzianką i gnieźnianie byli jedną nogą w ekstralidze. W ostatniej gonitwie Nermark z Łagutą przechylili jednak szalę na korzyść Włókniarza, pozostawiając w pokonanym polu fenomenalnie dysponowanych braci Jabłońskich. - To nie jest pytanie, czego zabrakło w tym meczu. Musimy zadać sobie pytanie, czego zabrakło w pierwszym pojedynku w Gnieźnie, bo ten sezon przegraliśmy organizacyjnie - mówił po meczu z goryczą w głosie Mirosław Jabłoński. - Trzeba się zastanowić, dlaczego więcej meczów przegraliśmy u siebie niż na wyjeździe. Jak było widać w tym meczu, znów lepiej idzie nam na wyjeździe. Organizacyjnie zaprzepaściliśmy szansę na ekstraligę. W tym meczu każdy zaprezentował się bardzo dobrze i bardzo się starał. Druga kwestia, którą powinniśmy poruszyć to, co by było, gdyby w pierwszym meczu pojechał mój brat Krzysztof. Sądzę, że dorzuciłby kilka oczek i wygralibyśmy tamto spotkanie, a teraz cieszylibyśmy się z awansu do ekstraligi. Teraz nie ma jednak co gdybać.

Bracia Jabłońscy byli w niedzielne popołudnie podporą czerwono-czarnych. W pierwszej fazie zawodów, gdy zawodził jeszcze Scott Nicholls, wzięli na swoje barki ciężar zdobywania punktów. Imponował zwłaszcza starszy z braci Krzysztof, który po dłuższej nieobecności powrócił do łask gnieźnieńskich działaczy i na torze kipiał wręcz energią oraz wolą walki. Nie odstawał od niego Mirosław, który zawody zakończył z dorobkiem trzynastu oczek i dwóch bonusów. W kluczowym momencie osamotniony nie był jednak w stanie nic wskórać w konfrontacji z najlepszymi zawodnikami w szeregach gospodarzy. - Dawno tutaj nie jeździłem i pozbierałem trochę informacji. W sobotę obejrzałem trochę meczów i podpatrzyłem, jak na tym torze jeździ Grisza Łaguta, bo jest najszybszy. Byłem dobrze spasowany z tym torem. W drugim motocyklu trochę przekombinowałem z ustawieniami. Potem wróciłem do pierwotnego stanu i było dobrze, jednakże to nie wystarczyło. Gospodarze dobrze rozegrali ten mecz taktycznie. Ciągniki nie wyjechały na tor przed biegami nominowanymi i nasze motocykle z Krzyśkiem nie spisywały się już tak dobrze. Trzeba było dokonać diametralnych i drastycznych zmian, a nie tylko "pogłaskać" motocykl, jak ja to mówię. Nie nadążyłem z ustawieniami motocykla na ten ostatni bieg - przyznaje 26-latek.

Wydaje się, że wymarzony awans nie był w tegorocznych rozgrywkach dany ekipie z Gniezna. Podopieczni Lecha Kędziory po rundzie zasadniczej byli wręcz murowanym faworytem do awansu. Dwa potknięcia w rundzie play-off - najpierw na wyjeździe w Grudziądzu, a zwłaszcza w pojedynku u siebie z Lotosem Wybrzeże Gdańsk - zniweczyły wszelkie starania. Pojedynki barażowe to już natomiast zupełnie odrębna historia. - Tutaj po raz kolejny mogę tylko wrócić do tych przegranych spotkań u siebie. Jeśli znajdziemy odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się stało, to będziemy wiedzieć, dlaczego nie ma nas w ekstralidze - dodaje "Jabłko".

Zaprzepaszczona szansa na awans stawia pod dużym znakiem zapytania przyszłość młodszego z braci Jabłońskich w gnieźnieńskim klubie. Sam zainteresowany przyznaje, że prawdopodobnie jego drogi ze Startem rozejdą się. Dodaje, że jest gotowy, by podjąć wyzwanie związane ze startami w najwyższej klasie rozgrywkowej. - Na razie jest mi dalej niż bliżej do Gniezna. Będę rozważał każdą ofertę. Nie ukrywam, że pieniądze będą odgrywały znaczną rolę, bo przy nowych tłumikach sprzęt zużywa się niemiłosiernie więcej. Dlatego też jestem otwarty na wszelkiego rodzaju propozycje. Nie ukrywam także, że przy nowym regulaminie, jaki będzie obowiązywał w ekstralidze, a mianowicie obowiązku startu polskich zawodników, otwiera się przede mną szansa na starty w najwyższej klasie rozgrywkowej. Być może będę chciał spróbować swoich sił - kończy Mirosław Jabłoński.

Źródło artykułu: