Dla takich chwil warto żyć i warto pracować - rozmowa z Jarosławem Dymkiem, menedżerem Włókniarza Częstochowa

Włókniarz Częstochowa w niedzielę rozgromił na własnym torze Lotos Wybrzeże Gdańsk 61:29 i tym samym mocnym uderzeniem przypieczętował utrzymanie w Ekstralidze. Tegoroczny sezon był pod wieloma względami niezwykle ciężki dla częstochowskiego klubu, w związku z czym utrzymanie w gronie najlepszych smakuje jeszcze lepiej. Niezwykle rozradowany był po spotkaniu menedżer Włókniarza, Jarosław Dymek, który poświęcił nam kilka chwil.

Adrian Heluszka: Włókniarz nie pozostawił cienia złudzeń Wybrzeżu Gdańsk w rewanżowym spotkaniu barażowym o utrzymanie w Ekstralidze. Tym samym częstochowianie utrzymują się w elicie na przekór wielu ludziom, którzy wielokrotnie nie życzyli klubowi najlepiej…

Jarosław Dymek: Dokładnie. Wielu nas skazało na pożarcie jeszcze przed sezonem, potem w jego trakcie, a ostatnio pojawiły się tezy, że gdy spotkamy się z Bydgoszczą, to na pewno odpadniemy. W rywalizacji z Gdańskiem miało być niby łatwiej, ale też zdarzały się osoby, które w nas wątpiły. Były też i takie, które nas skreślały po pierwszym pojedynku z Polonią Bydgoszcz. Jak się jednak okazało mamy Ekstraligę. Wszyscy bardzo się cieszymy, bo wykonaliśmy kawał roboty. Podziękowania i słowa uznania należą się przede wszystkim zawodnikom, ale i tym, którzy dbali o całą otoczkę. Było bardzo ciężko, towarzyszył nam duży stres, ale ten mecz rewanżowy z Gdańskiem zdecydowanie do przodu, na naszą korzyść. Nie spodziewaliśmy się nawet tak łatwego spotkania. Cieszymy się i udowodniliśmy, że nasz zespół zasługuje, by nadal ścigać się z najlepszymi.

Nie ulega wątpliwości, że wszyscy spodziewali się większego oporu ze strony gdańszczan w tym meczu. Wydawało się, że rywale z I ligi nawiążą bardziej wyrównaną walkę i być może o wszystkim rozstrzygną biegi nominowane. Tymczasem już po wyścigu dziewiątym wszystko było przesądzone…

- Oczywiście. Tak, jak mówisz spodziewaliśmy się cięższej przeprawy. Była wielka mobilizacja i koncentracja, bo nikogo nie można lekceważyć. To jest tylko i wyłącznie żużel. Różne rzeczy zdarzały się na żużlowych torach. Powtórzę się z tą wielką koncentracją, jaka była w naszych szeregach. Przepraszam, że się powtarzam, ale wynika to z tego, że ogromnie się cieszę i mam wielki mętlik w głowie. Ciężko pracowaliśmy na ten rezultat. Zawodnicy byli bardzo zdeterminowani i przyświecała im tylko jedna myśl, czyli utrzymanie Ekstraligi. W sobotę wszyscy nasi zawodnicy prócz Taia Woffindena i Rune Holty zjechali się do Częstochowy i ostro trenowali, a potem wspólnie oglądali Grand Prix. Stanowimy na prawdę fajny i zgrany zespół, który stać na wiele. Razem z Peterem Karlssonem śmiejemy się, bo wypominam mu wiek, a on trochę się przez to wkurza, ale po części także mobilizuje go to. Jest jednym ze starszych zawodników, ale kozak niesamowity. Jego akcja pod bandą w ostatnim biegu, to po prostu palce lizać. "PK" jeszcze nie raz pokaże, że potrafi się ścigać. Cieszy mnie to, że chcę zostać we Włókniarzu, bo sami chętnie byśmy go widzieli. Miał kilka wpadek na swoim koncie, ale jak sam przyznawał także kilka upadków, które powodowały, że często nie czuł się na siłach. Starał się, próbował, ale jednak organizm był poobijany i odczuwał kontuzję. Każdy, bez wyjątku przyczynił się do tego, że teraz możemy świętować, a jest co. Może jest to inne uczucie, jak zdobycie medalu, ale też fantastyczne.

Nie mogę przejść obojętnie obok sytuacji, która miała miejsce po zakończeniu spotkania. Po piętnastym biegu na torze zawrzało. Jak ta cała sytuacja wyglądała z perspektywy parku maszyn?

- Zupełnie niepotrzebna sytuacja. Nerwy udzieliły się wszystkim. Była napięta sytuacja i najbardziej odczuje do Rune Holta, bo nie pojedzie w pierwszym spotkaniu następnego sezonu. Nie chciałbym o tym mówić szerzej, bo nie warto.

Bohaterem tego meczu był bezsprzecznie Jonas Davidsson, który w Gdańsku borykał się z urazem i po dwóch wyścigach nie oglądaliśmy go dalej na torze. Minął tydzień i teraz spisał się fenomenalnie. Co się z nim stało przez te siedem dni?

- W Gdańsku sytuacja wyglądała tak, że po dwóch biegach Jonas przyszedł do mnie i powiedział, że nie czuje się na siłach i prosił o puszczenie w jego miejsce Taia Woffindena. Bardzo się cieszę z tego, bo tak to ma wyglądać. Po cholerę człowiek ma się męczyć i przywozić zera, jak nie jest najlepiej dysponowany. Jonas właśnie tak postąpił. Braliśmy pod uwagę taką sytuację, bo wiedzieliśmy, że nie jest z nim najlepiej. Co się z nim stało przez siedem dni? W zasadzie nic. Odpoczął sobie trochę i tyle. Problem polegał na tym, że w Gdańsku były dziury, a w przypadku kontuzji kciuka, gdy trzeba mocno trzymać kierownice, jest to odczuwalne. Jonas nie narzekał na ból, ale odczuwał dyskomfort jazdy. Źle mu się jechało. Tutaj w Częstochowie staramy się przygotowywać tor równy, bez żadnych niespodzianek i pułapek i odpowiadał w tym meczu Jonasowi, który pokazał, że jest klasowym jeźdźcem. Świetnie wychodził ze startu, pilnował pozycji na dystansie i zaprezentował pełnie swoich możliwości. Taki jest właśnie Jonas Davidsson.

Podsumowując ten sezon, był to chyba najtrudniejszy rok dla Włókniarza na przestrzeni ostatnich lat. Problemów różnego rodzaju nie brakowało…

- Dokładnie. Przeciwników mamy tylu, co i zwolenników, ale pokazaliśmy tym wszystkim, którzy nas skreślali, że stać nas na fajny żużel. Nawet w meczach przegranych tutaj w Częstochowie nie brakowało emocji. Wyścigi były bardzo ciekawe, emocji co nie miara. Chyba muszę do klubu przynieść jeszcze jeden rachunek, za kardiologa. Nieprzespane noce, siwe włosy, ale było warto. Pracujemy naprawdę w wąskim gronie, ale gronie fajnych ludzi. Wzajemnie sobie ufamy i pomagamy. Nikt na nikogo nie patrzy spod byka i fajnie jest pracować z tymi chłopakami, którzy może nie walczą o medale, ale potrafią sprawić wiele radości. Przyznam szczerze, że w trakcie meczu się popłakałem. Dla takich chwil warto żyć i warto pracować.

Rafał Szombierski. Pod jego adresem wiele już zostało powiedziane w mediach. Człowiek, który przez dwa lata nie miał w ogóle kontaktu z motocyklem. Na początku sezonu był obiektem pośmiewiska w światku żużlowym, a nie boje się użyć takiego stwierdzenia, że w znacznym stopniu to właśnie on uratował Ekstraligę dla Częstochowy…

- Przyczynił się na pewno w ogromnym stopniu. Wszedł do składu w momencie, kiedy nie mieliśmy już nic do stracenia. Jechał już Sławek Drabik, Krzysiek Słaboń i w końcu przyszedł czas na "Szuminę". Wszedł do składu i trzy razy wygrał. Chłopak potwierdził, że ma niesamowity potencjał. Świetnie wkomponował się w drużynę, jest uwielbiany przez kibiców. Ma z nimi fantastyczny kontakt, a to też bardzo ważne. Ci, którzy się śmiali zrobili to trochę przedwcześnie. Ja nie lubię wydawać jakiś sądów w trakcie sezonu, czy co gorsza przed sezonem. Trzeba to robić na chłodno, w momencie, gdy przyjdzie na to czas. Uważam, że zasłużyliśmy na miejsce w Ekstralidze, bo mieliśmy trochę pecha. Skład był skonstruowany na siedem osób, a gdy wypadł Jonas Davidsson, to było ciężej. W maratonie, jaki mieliśmy mogliśmy zdobyć więcej punktów, ale bez Jonasa było o to trudno. Nie wracajmy jednak do tego. Cieszmy się z tego, co mamy. Będziemy nadal startować w Ekstralidze, w sezonie 2011 miejmy nadzieję, że z dobrym skutkiem i fajnym składem.

Sezon dla Włókniarza zakończył się wielkim sukcesem. Teraz jednak przed wami kolejne wyzwanie i ogrom pracy, by wszystko poukładać i zapiąć na ostatni guzik na przyszły sezon. Mówi się, że w klubie dojdzie do wielkich zmian…

- Ja nie chciałbym się na ten temat wypowiadać, ponieważ to nie jest moja działka. Prezesem nie jestem i przyznam szczerzę, że nie chcę nigdy nim być. Prezesa Maślankę znam od wielu lat i wiem, co ten facet przeżywa i jak się czuję, gdy jest przez wiele osób szkalowany i to bezpodstawnie. Nie chcę by traktowano i odczytano to, jako ba wełniarstwo, ale taka jest prawda. Człowiek bardzo pomaga, angażuje własne środki, a wielu pluje mu w twarz. Tak nie powinno być, tym bardziej, że nie dano mu skończyć dzieła, które rozpoczęliśmy, a było nim utrzymanie Ekstraligi. Nie chcę się wypowiadać na temat tych zmian. Nie ważne, czy pojawią się nowe osoby, czy na swoim stanowisku pozostanie prezes Maślanka. Chciałbym, aby te ewentualne zmiany wyszły tylko na dobre dla częstochowskiego żużla i aby ten zasłużony dla polskiego żużla ośrodek trzymał się w czubie i aby kibice mieli satysfakcję z oglądania swoich zawodników na torze.

Wiadomo już mniej więcej, jak będzie wyglądał szkielet częstochowskiej drużyny na kolejny sezon? Mówi się, że wszyscy zawodnicy deklarują chęć pozostania w klubie…

- Ja nie jestem odpowiedzialny za budowę drużyny, ale jeśli prezes zasięgnąłby mojej opinii, to z przyjemnością zostawiłbym tą całą "siódemkę" zawodników na kolejny sezon, bo zasłużyli na to. Wiadomo, przepisy się zmienią i trzeba będzie na spokojnie usiąść i poobliczać KSM-y. Uważam, że ci wszyscy zawodnicy zasłużyli na to, by dalej we Włókniarzu startować, bo mają potencjał. Fajnie się to mówi o zawodnikach po czterdziestce, jak Peter Karlsson, czy Sławek Drabik. Oni potrafią jednak jechać. Sławek się obudził dlatego, że ma fajne silniki. Koleś nigdy nie zapomniał, jak się jeździ. Wszystkich tytułów, jakie ma w dorobku nie dostał za uśmiech, czy ładne oczy. W dzisiejszym żużlu sprzęt odgrywa niesamowitą rolę. Jeśli Sławek trafi z silnikami, to jest nie do ugryzienia. Sławka nie można jeszcze skreślać. Już nie będę wypominał, ile ma lat, bo znów się obrazi i powie "Dymek, co ty gadasz". Mam nadzieję, że w klubie obejdzie się bez większych zmian i w przyszłym sezonie z niezłym skutkiem będziemy startować w Ekstralidze.

A jak sam widzisz swoją przyszłość w Częstochowie?

- O to już trzeba zapytać prezesa Mariana Maślankę. Ja powiem w ten sposób, że jakbym w niedzielę miał nie przyjść do parku maszyn i nie robić tego, co robię, to nie poszedłbym na trybuny, bo nie wytrzymałbym nerwowo. Jeśli z kolei miałbym siedzieć przed telewizorem, lub śledzić wyniki w internecie, to serce by mi się krajało. To moje całe życie i uwielbiam to, nawet pomimo wielu nerwów i stresów. To jest gorzej, niż z narkotykami. W takim przypadku człowieka wezmą na odwyk i może z tego wyjść. A jakby mnie gdzieś zamknęli, a do tego słyszałbym motory, to…

Źródło artykułu: