Dominacja, jakiej nie powtórzył żaden inny polski zespół. "Spotkało się czterech kowbojów"

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Andrzej Wyglenda
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Andrzej Wyglenda

W sezonie 2025 Innpro ROW Rybnik wraca do żużlowej PGE Ekstraligi. W przeszłości klub z tego miasta sięgnął po rekord, który trudno komukolwiek będzie pobić. O fenomenie tamtej drużyny mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Andrzej Wyglenda.

Po raz ostatni drużyna z Rybnika zdobywała złoty medal Drużynowych Mistrzostw Polski w 1972 roku. Wcześniej jednak potrafiła zdominować na lata zmagania o mistrzowski tytuł, a do annałów krajowego speedwaya przeszła seria siedmiu złotych medali z rzędu w latach 1962-1968.

Wówczas rybniczanie pobili i tak już wyśrubowany do niesamowitych granic wynik Unii Leszno z lat 1949-1954, kiedy Józef Olejniczak i spółka sześciokrotnie wygrywali ligę.

ZOBACZ WIDEO: Żadnego gwiazdorzenia. Takie zadania będzie miał u swojego podopiecznego Kasprzak

W złotej erze rybnickiego żużla o sile zespołu stanowił kwartet złożony z takich zawodników jak: Stanisław Tkocz, Joachim Maj, Antoni Woryna i Andrzej Wyglenda. Dwaj pierwsi wymienieni zawodnicy byli nieco bardziej doświadczeni i należeli do mocnych punktów ROW-u w latach 50., kiedy drużyna odnosiła pierwsze znaczące sukcesy.

Niestety ze wspaniałej czwórki obecnie na tym świecie jest już z nami tylko Andrzej Wyglenda. Gdy pytamy go o dominację ligową, to z uśmiechem odpowiada, że Rybnik miał to szczęście, że w tym samym czasie w jednym składzie spotkało się "czterech kowbojów". Jednocześnie wskazuje, że kluczem do sukcesu była odpowiednia współpraca między całą drużyną na czele z liderami.

- Między nami była wspaniała więź, bardzo dobra współpraca. Myślę, że dziś tego państwo nie ujrzycie. Mam na myśli właśnie to, że kilku najlepszych zawodników w zespole cały czas sobie pomaga, dyskutuje o przełożeniach, o tym, jakie ścieżki wybierać. My często się naradzaliśmy, nikt się na nikogo nie obrażał, nie było gwiazdorzenia. Mam wrażenie, że poza umiejętnościami to właśnie ta nić porozumienia mocno nam pomagała i sprawiała, że mieliśmy przewagę nad rywalami. To była fajna, rodzinna atmosfera - wspomina Wyglenda.

W 1969 roku dominację ROW-u przerwała Stal Gorzów. To był czas, w którym karierę z powodu kontuzji był zmuszony zakończyć Joachim Maj. Siedem lat później ten sam los spotkał Wyglendę. Do tego czasu zdążył jeszcze wywalczyć dwa złota DMP. To z 1972 roku pozostaje ostatnim w historii klubu z Rybnika.

Później w lidze panowała gorzowska Stal, a rybniczanie mieli coraz trudniej, by nawiązać do największych sukcesów. 2 maja 1976 roku Wyglenda miał poważny upadek w ćwierćfinale Złotego Kasku, po którym stwierdzono u niego kompresyjne złamanie kręgosłupa.

- Miałem wtedy 35 lat, więc w teorii jeszcze ze spokojem można było się ścigać z innymi zawodnikami. Byłem na badaniach u lekarza i przeprowadzał ze mną wywiad. Strasznie długo mnie wypytywał o różne rzeczy. Ostatecznie w jednej chwili otworzył szufladę, wyjął czerwony mazak i przekreślił mi kartotekę. Dosłownie się rozpłakałem. To był koniec kariery - wspomina Wyglenda.

- Dziś tak sobie myślę, że może dobrze się stało. Gdybym uzyskał zgodę na powrót na tor i miał kolejny poważny upadek, to pewnie mocno podupadłbym na zdrowiu - dodaje.

Wyglenda ma 83 lata. Jak przyznaje, po bardzo długim okresie od zakończenia kariery, zdaje sobie sprawę z tego, że żużel mocno dał mu w kość.

- Teraz dopiero zaczynam mocno odczuwać różne kontuzje. Najbardziej bolą mnie biodra. Przychodzi do mnie masażystka i jak opowiadam o swoich urazach z przeszłości, to mówi, że ten ból promieniuje. Staram się jednak sobie jakoś radzić i cieszyć się życiem - kończy.

Komentarze (2)
avatar
Mietek ROW
24.03.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Jakby Maj nie miał kontuzji to byłby ósmy. 
avatar
Ludwik Lyda
23.03.2025
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Rybnik to była żużlowa potęga. 
Zgłoś nielegalne treści