Na Wembley odbywały się regularnie finały Indywidualnych Mistrzostw Świata - po raz ostatni w sezonie 1981. Tysiące kibiców siadało na trybunach, by podziwiać najlepszych żużlowców globu. Wśród nich byli Polacy. Choć niektóre finały IMŚ mogą kojarzyć się naszym zawodnikom doskonale, to akurat na Wembley żaden z biało-czerwonych nie wywalczył medalu. Najbliżej był w 1978 roku Jerzy Rembas, który zajął wówczas 5. miejsce.
Łącznie pięć razy w finałach IMŚ brał udział Andrzej Wyglenda, w tym trzykrotnie właśnie na legendarnym obiekcie w Londynie. Wembley stanowiło potężną zagadkę dla utytułowanego rybniczanina.
ZOBACZ WIDEO Miliarder mocno zaangażował się w działanie klubu. "Rozmawiamy codziennie"
- Miałem pecha, że trzy finały, w którym brałem udział, odbywały się na Wembley. Kompletnie nie mogłem przystosować się do tego toru. Już moi koledzy mówili, że ma nietypową geometrię, a później sam się o tym przekonałem. To był kompletnie inny obiekt niż te, które spotykaliśmy w Polsce. Gdybym miał używać porównania, to myślę, że kształtem ten tor przypominał jajko - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Andrzej Wyglenda.
W Wielkiej Brytanii panowała niesamowita atmosfera. Miało to oczywiście związek z tym, jak wielu fanów żużla przychodziło na stadion.
Zawody rozgrywane na Wembley nie były jednak najbardziej szalonymi, w których brał udział nasz rozmówca. Jak wskazuje Wyglenda, prawdziwe cuda działy się, gdy po raz pierwszy miał przystąpić do walki o medale światowego czempionatu.
W 1964 roku w Goeteborgu na tor spadło bowiem mnóstwo deszczu w noc poprzedzającą turniej. Organizatorzy uparli się jednak, że oni zamierzają bez przeszkód przeprowadzić zawody. Na treningu Wyglenda do spółki z innym Polakiem Zbigniewem Podleckim radzili sobie świetnie, ale po ulewie wiele rzeczy się zmieniło.
- Organizatorzy zrobili wszystko, by turniej się odbył, więc skontaktowano się z pobliskim tartakiem. Do nawierzchni w Goeteborgu dosypano kilkanaście wywrotek trocin i zrobiło się z tego błoto. Tam liczył się tylko start, a my trochę błądziliśmy z ustawieniami. Jeśli nie wygrało się momentu startowego i zostawało z tyłu, to później nie można było już nic zrobić. Szpryca była bardzo ciężka - wspomina Wyglenda.
- Trzeba pamiętać, że w obecnych czasach żużlowcy mają do dyspozycji 2-3 motocykle i są one przygotowane do różnych warunków torowych. My wtedy mieliśmy 1 motocykl i musieliśmy celować w to, by był jak najlepiej dopasowany na start. To było strasznie trudne zadanie - dodaje.
Wyglenda przyznaje, że nie miał szczęścia w finałach IMŚ, bo Wembley i Goeteborg dały mu w kość, ale cieszy się z innej rzeczy. Mowa o medalach w zmaganiach zespołowych. Ma w swoim dorobku sześć krążków Drużynowych Mistrzostw Świata i złoto Mistrzostw Świata Par. Jaki sukces darzy szczególną sympatią? Nie było tutaj chwili zastanowienia.
- Kempten i triumf w Drużynowych Mistrzostwach Świata w RFN jest czymś, co do dziś wywołuje ciarki. Gdy staliśmy na podium, to pojawiło się wzruszenie. Mnóstwo Polaków nas wtedy wspierało i dla nich zdobyliśmy to złoto - kończy Wyglenda.