Wylądował na wózku. Dziś tak mówi o lekarzach, którzy go operowali

WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Kamil Cieślar
WP SportoweFakty / Arkadiusz Siwek / Na zdjęciu: Kamil Cieślar

Miał 18 lat, był bardzo dobrze zapowiadającym się żużlowcem. Tuż po dramatycznej kraksie powiedział mechanikom, żeby szykowali jego motocykl do powtórki. Nieco później rozpoczął się prawdziwy koszmar Kamila Cieślara.

W tym artykule dowiesz się o:

9 czerwca 2010 roku Kamil Cieślar zaliczył koszmarny upadek podczas żużlowych zawodów młodzieżowych. Do kolizji doszło nie z jego winy. Kamil chciał ominąć kolegę, który stracił panowanie nad motocyklem. Odprostował motocykl i z dużą prędkością wjechał w dmuchaną bandę. Miał wtedy 18 lat.

Po zdarzeniu prosił mechaników, by szykowali motocykl do powtórki. Czuł się całkiem nieźle. Wielkie zdziwienie u Cieślara wywołała diagnoza lekarzy o złamanym kręgosłupie. Po operacji nastroje były dobre. Zawodnik normalnie chodził. Tydzień po pierwszym zabiegu pojawił się jednak niepokojący sygnał.

- Dokładnie po tygodniu od pierwszej operacji poczułem jednak gigantyczny ból w okolicach klatki piersiowej. Czegoś takiego nie czułem nigdy wcześniej, ani nigdy później. Miałem wrażenie, że ktoś wbija mi nóż i jeszcze nim rusza. Pielęgniarki dawały mi kolejne leki przeciwbólowe, ale nic nie pomagało. Z godziny na godzinę traciłem czucie w nogach - podkreślał Cieślar w jednej z rozmów z naszym portalem.

ZOBACZ WIDEO: Czy to powód słabszej formy Janowskiego? Zawodnik odpowiada

Lekarze przyszli do niego dopiero o poranku. - Byłem wtedy po kilku godzinach walki z przeraźliwym bólem, na który nie działały żadne leki. Gdy lekarze zorientowali się, co się dzieje, niemal natychmiast zdecydowali się na kolejną operację. Tłumaczyli, że trzeba oczyścić jamę malacyjną. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, o co chodzi - kontynuował.

Kamil Cieślar nie ma najmniejszych wątpliwości. Twierdzi, że lekarze popełnili błąd.

- Już na stole operacyjnym okazało się, że na rdzeniu kręgowym powstał spory krwiak. Nie wiadomo, czy powstał w wyniku pozostawienia jakiejś części kręgosłupa po pierwszej operacji, ale to właśnie ten krwiak przez całą noc naciskał na moje nerwy. Gdyby lekarze wcześniej zdecydowali się na operację, to jestem przekonany, że do dziś mógłbym normalnie chodzić i wciąż kontynuowałbym karierę żużlową. Od 13 lat muszę żyć ze świadomością, że gdyby lekarze zachowali się lepiej, to nie jeździłbym na wózku inwalidzkim. To był ewidentny błąd lekarzy - podkreślał.

Jak dziś czuje się były żużlowiec? Czy udaje mu się osiągać jakieś postępy? - W pewnym momencie, w kontekście postępów, się to zatrzymało. Już na tyle długo jeżdżę jednak na wózku, że zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Nie oznacza to oczywiście, że się poddałem i przestałem walczyć o powrót do normalności - powiedział nam Kamil Cieślar.

Bardzo pozytywną energię gwarantują mu najbliżsi. - Odkąd w moim życiu pojawił się syn, na nudę nie narzekam - jest wesoło. Drugi już w drodze, więc przeżywam podwójne szczęście. Jeśli chodzi zaś o moją codzienność, to staram się żyć normalnie - tzn. praca, rehabilitacja i czynności związane z rodziną czy domem. Staram się żyć pełną piersią - wyznał.

"Słyszy się o milionach". Smutne słowa Cieślara

Nie ukrywa, że ze strony państwa może liczyć na "podstawową pomoc". Brakuje jednak regularnego wsparcia ze środowiska żużlowego.

- W polskim żużlu bardzo brakuje pomocy systemowej. Słyszy się o milionach, które ten sport generuje z kontraktów telewizyjnych czy umów sponsorskich, a dla zawodników, którzy kręcą tą całą karuzelą, nie ma pomocy systemowej. Rodzi się więc wiele pytań, na które czytelnicy mogą sami sobie odpowiedzieć. Oczywiście mówimy tu o pomocy systemowej, a nie o jednorazowym zrywie, które oczywiście się zdarzają - warto za nie dziękować - dodał.

Zapytany o koszty rehabilitacji, nie był w stanie wskazać konkretnych stawek. - Koszty są nieograniczone, ponieważ można się leczyć i rehabilitować w innych krajach, a można i w Polsce. Każdy ma inne potrzeby i wymagania, co nie zmienia faktu, że koszty są duże. Nie wolno powiedzieć sobie "stop", bo konsekwencje w przyszłości mogą być bardzo złe - stwierdził.

Choć żużel zabrał mu normalne życie, absolutnie nie żałuje tego, że postanowił wejść do świata "czarnego sportu". - Wszedłbym w ten sport nawet z zamkniętymi oczami, ponieważ dał mi dużo więcej niż tylko jazdę na motocyklu czy rywalizację z najlepszymi. Stworzył mnie też jako człowieka pełnego pokory i cierpliwości do życia codziennego, więc wydaje mi się, że nic nie poszło na marne - zauważył.

Cieślar na żużel się nie obraził. Jest ekspertem telewizyjnym, dzięki czemu pozostaje blisko ukochanej dyscypliny.

- Jeśli chodzi o moje występy w TV, to jest to inna wizja żużla, w którym cały czas uczestniczysz i widzisz to wszystko okiem kamery, a zarazem starasz się podzielić wiedzą, którą nabyłeś na torze. Nie zawsze jest to łatwe, bo wiesz, co widzi widz, a zarazem masz świadomość, co ci mówi doświadczenie. Nie zawsze może to być odebrane tak, jak ty to czujesz. Mimo wszystko jest to dla mnie super doświadczenie, ponieważ mogę być zawsze blisko sporu, któremu zawdzięczam wiele - podsumował.

Mateusz Domański, dziennikarz WP SportoweFakty

Komentarze (5)
avatar
Daniel Cz
2 h temu
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Ilu z tych milionerów, zrobiło coś za darmo? Kupiło bezdomnym np koce, wykupiło jakieś posiłki, pomoglo q schronisku...? A tak kochają lokalna społeczność 
avatar
Daniel Cz
2 h temu
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Mili9nerzy, s gdzie wsparcie dla takich jak Cieślar,Szymański, Michalski,blaszak....a polacy dają coraz więcej... 
avatar
pawel4you
7 h temu
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Trzymaj się chłopaku 
avatar
Bóg jest miłością
8 h temu
Zgłoś do moderacji
2
2
Odpowiedz
Szczęść Boże, módlcie się i wierzcie w Ewangelię, bo każdy z nas może żyć od jutra jak Cieślar. 
avatar
Alish
8 h temu
Zgłoś do moderacji
7
7
Odpowiedz
Bzdury opowiada błędach lekarz, specjalista bożej łaski.