Max Dilger w ubiegłym sezonie już w czerwcu musiał powiedzieć "pas" i odwiesić kevlar na kołek. We znaki dały się skutki upadku z 2022 roku, kiedy to złamał miednicę oraz zwichnął biodro. Musiał przejść trzecią operację, a w mediach społecznościowych mówił otwarcie, że cierpiał przez martwicę głowy kości udowej.
Liczne kontuzje sprawiają, że zawodnik miewa różne myśli na temat tego, co było i co może mu przynieść przyszłość.
"29 lat ścigania na żużlu oraz długim torze przyniosło mi wiele wzlotów i upadków. Jednak cieszę się, że znalazłem coś, co sprawia mi tyle radości, odkąd skończyłem piąty rok życia. Po raz pierwszy w mojej karierze musiałem jednak pomyśleć o tym, by to rzucić" - napisał żużlowiec w social mediach.
Przynajmniej na razie kalendarz startów Dilgera na sezon 2024 jest czysty. Zawodnik nie podpisał żadnego kontraktu w którejś z lig, nie otrzymał również stałej dzikiej karty na cykl Indywidualnych Mistrzostw Świata na długim torze. Ważne jest dla niego jednak to, by w ogóle zasiąść ponownie na motocyklu.
"Na razie nie wydaje mi się to jednak właściwe. Być może nie zostało mi już wiele lat ścigania, ale chcę je wykorzystać maksymalnie, by się tym cieszyć i zaprzestać ścigania dopiero w momencie, kiedy sam podejmą taką decyzję o rezygnacji. Ten powrót nie jest czymś, z czym mogę sobie poradzić sam. Jest ze mną mnóstwo ludzi i sponsorów, dzięki którym to wszystko może się wydarzyć. I nie ma wystarczająco wiele słów, by podziękować za wsparcie" - dodał w socialach.
Czytaj także:
1. Jako 15-latek został mistrzem świata
2. Nie wyobrażał sobie jazdy w innym zespole, niż Włókniarz