Jego serce nagle przestało bić. Odszedł mając 28 lat

WP SportoweFakty / Weronika Waresiak / Na zdjęciu: Kamil Pulczyński
WP SportoweFakty / Weronika Waresiak / Na zdjęciu: Kamil Pulczyński

Gdy środowisko sportowe obiegła informacja, że zmarł w środku nocy, nikt nie chciał w to uwierzyć. Przecież miał ledwie 28 lat. Kamil Pulczyński opuścił świat nagle. Jego ciało znalazł brat bliźniak - Emil.

Był okres, gdy kibice KS Apatora Toruń wierzyli, że Emil i Kamil Pulczyńscy będą dla ich miejscowego klubu takim duetem, jaki za miedzą w Bydgoszczy kilkanaście lat wcześniej stworzyli Tomasz i Jacek Gollobowie. Rodzeństwo Pulczyńskich bez wątpienia miało talent do żużla, większy z nich zaobserwowano u Emila, który imponował zdobyczami punktowymi w najlepszej lidze świata.

Kariery obu braci nie potoczyły się tak jak im wróżono, a 22 stycznia 2021 roku Polskę obiegła informacja o nagłej śmierci Kamila. - Jak to w ogóle możliwe?! - to pytanie powtarzano w środowisku żużlowym. Do klubu zaczęli dzwonić dziennikarze i byli zawodnicy, dopytując o jakiś tragiczny wypadek, bo przecież tak młoda istota nie może umrzeć z przyczyn naturalnych. Tak przynajmniej powtarzano. Żaden z rywali czy działaczy nie słyszał, by Kamil uskarżał się na swoje zdrowie.

Jego serce przestało bić

Tymczasem prawda była brutalna i prozaiczna. - Niestety, w nocy miał zawał serca - powiedział portalowi ototorun.pl trener Jan Ząbik, który jako pierwszy ujawnił przyczynę śmierci swojego podopiecznego. To on pomagał Pulczyńskiemu stawiać pierwsze kroki na żużlowych torach. W ostatnich miesiącach swojego życia 28-latek prowadził aktywny tryb życia. Grał w hokeja na lodzie, nie rozstawał się też z ukochanym "czarnym sportem" - był zatrudniony jako mechanik.

ZOBACZ WIDEO: Był rewelacją PGE Ekstraligi. Co dalej?

Ciało nad ranem znalazł brat Emil, którego zmartwił brak kontaktu ze strony Kamila. Kilka tygodni później zdecydował się też na wyjątkowy gest, gdy przeznaczył na licytację charytatywną jedną z pamiątek po zmarłym - kombinezon wyścigowy. W ten sposób po śmierci torunianin przyczynił się do zbierania środków na leczenie 7-latki zmagającej się z chorobą Charcota-Mariego-Tootha typu 4.

- Kiedy nagle odchodzi człowiek urodzony w 1992 roku, który jeszcze niedawno był aktywnym sportowcem, trudno to rozumieć - stwierdził Sławomir Kryjom, który jako menedżer toruńskich "Aniołów" obserwował początki Pulczyńskiego w PGE Ekstralidze.

- Nie miałem o tym zielonego pojęcia - to z kolei słowa Jacka Gajewskiego, kolejnego z byłych menedżerów Apatora, który nie słyszał, by Kamil Pulczyński miał jakiekolwiek problemy z sercem.

Niespełniony talent

Toruń swego czasu słynął z wypuszczania na rynek utalentowanych juniorów. Karol Ząbik został mistrzem świata juniorów, Adrian Miedziński przez lata stanowił o sile miejscowej drużyny, Tomasz Chrzanowski był solidnym ligowcem i startował w cyklu Speedway Grand Prix, podobnie zresztą jak Wiesław Jaguś. Bracia Emil i Kamil Pulczyńscy mieli wszystko, aby dołączyć do długiej listy wychowanków Apatora pełnych sukcesów.

- Emil był błyskotliwy na starcie, a Kamil miał dobrą technikę i potrafił się ścigać na dystansie - wspominał Gajewski. W Toruniu żartowano nawet, że gdyby braci połączyć w jednego żużlowca, to powstałby zawodnik idealny.

- Kamil bardzo dobrze jeździł zwłaszcza przy krawężniku. Potrafił przeprowadzać świetne ataki i znajdować się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Poza tym był totalnie bezproblemowy poza torem. Jego nie dało się nie lubić, bo to nie był typ, który generował konflikty - dodał Kryjom.

Talent braci Pulczyńskich ujawnił się w momencie, gdy Apator miał braki w formacji młodzieżowej. Ich solidne zdobycze punktowe sprawiły, że z marszu otrzymali miejsca w składzie, a działacze zainwestowali w ich rozwój. Kamil w najlepszym sezonie 2012 uzyskał średnią biegową 1,068. Emil był pod tym względem nieco skuteczniejszy - rok wcześniej wykręcił średnią 1,347.

Wyhamowały go kontuzje

Rozwój braci Pulczyńskich wyhamował wraz z eksplozją talentu Pawła Przedpełskiego, który pierwsze szanse występów w PGE Ekstralidze otrzymał właśnie w roku 2012. W kolejnym sezonie imponował już średnią 1,333, czyli taką, której Kamil nigdy nie osiągnął.

Torunianin nie odnalazł się też w I-ligowej Łodzi, a po przejściu do grona seniorów jego kariera znajdowała się już na równi pochyłej. W II-ligowych rozgrywkach punktował jeszcze dla klubów z Piły, Lublina i Rawicza, ale powoli stawało się jasne, że będzie musiał porzucić karierę. Po raz ostatni w lidze wystąpił w sezonie 2016. Miał wtedy 24 lata.

- Kamila zahamowały przede wszystkim kontuzje. Było ich naprawdę wiele. Szkoda, bo papiery na wielką jazdę na pewno - ocenił Kryjom.

W roku 2017 żużlowiec z Torunia był związany kontraktem z KSM-em Krosno, ale zimą podczas jazd treningowych zanotował upadek. Poważnie uszkodził bark i do ścigania ostatecznie nie wrócił. Odnalazł się jako mechanik. Początkowo pomagał w teamie Jasona Doyle'a, później Fredrika Lindgrena. Szwed był zszokowany, gdy usłyszał, że członek jego ekipy zmarł w wieku 28 lat.

"Byłeś jednym z najwspanialszych facetów, jakich spotkaliśmy. Świat wydaje się być w tym momencie taki okrutny. Będzie Cię tak bardzo brakować. Nasze myśli kierują się do Twojej rodziny. Dziękuję Ci za wszystko" - napisał później w mediach społecznościowych.

Łukasz Kuczera, dziennikarz WP SportoweFakty

Czytaj także:
Wszystko jasne! Canal+ zyskał prawa do dwóch topowych lig
Motor Lublin ma nowych zawodników. Pojechali z drużyną na zgrupowanie

Źródło artykułu: WP SportoweFakty