"Po bandzie" to cykl felietonów Wojciecha Koerbera, współautora książek "Pół wieku na czarno" i "Rozliczenie", laureata Złotego Pióra, odznaczonego brązowym medalem PKOl-u za zasługi dla Polskiego Ruchu Olimpijskiego.
***
Żużlowy Toruń przeżywał w ostatnich latach pasmo rozczarowań. Z różnych względów niewiele się tam udawało, wyników brakowało, a prasa była kiepska. Narastała frustracja. Dlatego cieszę się, że droga powrotna z Lublina wreszcie się ekipie nie dłużyła. Można było się nią napawać w poczuciu sportowego spełnienia. Cieszę się tym bardziej, że stoją też za tym - poza zawodnikami, rzecz jasna - Jan Ząbik i Adam Krużyński.
Pan trener skończy 1 stycznia 78 lat, jednak nie zdziwię się, jeśli zaproponują mu nowy, wieloletni kontrakt... No jasne, żartuję sobie, niemniej jest to postać, którą wielu z nas darzy zapewne sympatią. Nowym menedżerem Aniołów zostanie oczywiście Piotr Baron, ale Ząbik u jego boku będzie grał do tej samej bramki. To w końcu Ząbik podarował dyscyplinie Barona i nie jest to żadna przenośnia, lecz twardy fakt.
ZOBACZ WIDEO: Grzegorz Zengota mówi o ogromnej roli Tobiasza Musielaka w jego teamie
Chłopak trenował już hokej, jednak na osiedlu lubił też ujeżdżać motorynkę. Traf chciał, że akurat przejeżdżał Ząbik, zobaczył, jakie sztuki wyczynia na niej nastoletni Piotruś i zabrał go na stadion. A gdy się okazało, że paliwo dają tam za darmo i nie trzeba ojcu ze zbiornika spuszczać, to adept był już tym bardziej na tak. No a nieco później wspólnie udali się na jeden sezon do Grudziądza, gdzie młodziutki Baron jeździł dużo i szybko.
Przyznaję, że też mam do Barona sentyment, bo dzięki niemu właśnie mogłem zaliczyć pierwszy zagraniczny wyjazd. W wieku 15 lat do Pardubic... Na kilka godzin. Rzecz działa się w 1993 roku, gdy Baron, ale też Protasiewicz, Bajerski, Grzegorz Rempała i Adam Łabędzki pojechali walczyć o medale Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Kilka dni przed finałem zawodnik WTS-u udał się do Monachium, do siedziby Otto Weissa, by odebrać na finał jego "flugcojgi". Jak to niemiecki tuner nazywał swoje cacka. Przy czym w Pardubicach jeden samolot odpadł już w parkingu, na stojaku, bo majster Otto odwrotnie założył tłok. Drugi "flugcojg" okazał się bardzo podobny, czyli równie marny, ale na trzecim motocyklu, już od Andrzeja Krawczyka, Baron zaczął wreszcie wygrywać. W końcu w dodatkowym wyścigu o brąz uległ Norwegowi Rune Holcie. Temu samemu, który po upływie trzydziestu lat wciąż jest na chodzie.
Tę pierwszą zagraniczną podróż, autobusem z wrocławskimi kibicami, pamiętam dość dobrze. Byłem bowiem srodze zdziwiony, gdy już na granicy okazało się, że dla wielu deklaracją końcowego przeznaczenia nie jest stadion Zlatej Prilby, lecz monopolowy w Náchodzie. Tam należało przekroczyć bramę do raju, którą nie była wcale furtka na stadionie. Takie mieliśmy jednak czasy, nie to, co dziś, gdy moi synkowie od ziemi jeszcze nie odrośli, a mieli już na rozkładzie Grecję czy Turcję, o Niemcach i Czechach nie wspominając.
Wracając jednak do teraźniejszości. Miło było patrzeć po meczu w Lublinie na zadowoloną twarz Adama Krużyńskiego. Bo takie odnoszę wrażenie, że to postać przewyższająca większość środowiska o głowę - klasą i ogładą. Wypada tylko żałować, że torunianie dostają niewielkie wsparcie od swojej młodzieży, bo liga byłaby ciekawsza. No ale tym większe gratulacje, że wywieźli korzystny dla siebie wynik przy skromniejszym wsparciu punktowym ze strony Sajfutdinowa. Emil jak zwykle był szybki i zadziorny, lecz tego dnia nieco pechowy. Było mi go żal, bo za wejście pod Kuberę musiał ponieść karę, choć przy okazji wykazał się ogromnym kunsztem. To jego sponiewierali najpierw w pierwszym łuku, a później musiał uciekać spod płotu i efektownie, na pełnej prędkości, przełożył motocykl za kołem rywala. Tej prędkości było tak wiele, że skończyło się upadkiem przeciwnika. Nie kupuję jednak teorii, że Sajfutdinow miał jeszcze ileś miejsca do krawężnika i tam powinien się skierować. No nie przy takiej prędkości. Podejrzewam, że i arbiter wykluczał Sajfutdinowa z ciężkim sercem. Po prostu - w imię zasad.
Anioły wstały z kolan, a słowa Krużyńskiego o toruńskiej przyszłości Pawła Przedpełskiego i Wiktora Lamparta pozwalają też chyba łatwiej dopasować ekstraligowe klocki. Wygląda na to, że Zielona Góra staje się coraz bardziej realną opcją dla Piotra Pawlickiego i Jarka Hampela. Nawiasem mówiąc, do dziś nie rozumiem, o co chodziło z tym filmikiem, na którym Jarek rzuca lubelskim kevlarem. Mimo że gdzieś na łamach próbował to tłumaczyć prezes Kępa. Wybaczcie, ale jestem zbyt głupi, by właściwie odczytywać inwencję dzisiejszych speców od marketingu.
Żeby jednak nie było zbyt słodko. Otóż Apator dostał się do strefy medalowej w nagrodę za to, że w pierwszej rundzie play-off dwa razy dostał w czapkę. Nie jest zatem obecny system wyjątkowo udany, zresztą cała ta runda zasadnicza to były głównie mecze o nic. Tych zaległych, przed play-offami, można było w ogóle nie rozgrywać. Poza tym jaka to różnica, czy ktoś się rozstawił na miejscu trzecim czy czwartym? Żadna.
To jasne, że nie ma systemu idealnego, bez słabych punktów, jednak obecny tych czułych miejsc ma zbyt wiele. Pomijam już fakt, że po kiego ta cała runda zasadnicza, skoro jej zwycięzca nie ma żadnego atutu, a jeśli w pierwszej rundzie play-off wygra oba mecze, to też nie musi trafić na lucky losera. Liga krzywdzi sama siebie, już w półfinale prowokując walkę jedynki z dwójką, do czego, tym razem, szczęśliwie jednak nie doszło.
Temat jest upierdliwy, bo wraca rokrocznie - mamy sierpień, upalne lato, a więc to kiepski czas na koniec sezonu w takich ośrodkach jak Gorzów i Leszno, gdzie oddycha się głównie żużlem. Myślę, że doczekamy się niebawem powiększenia rozgrywek do dziesięciu ekip, może wraz z zawarciem nowego kontraktu telewizyjnego, natomiast dziś mogę tylko przypomnieć, jaki system miał najmniej wad. Mianowicie ten, gdy po rundzie zasadniczej dzieliliśmy ligę na dwie czwórki, by górna biła się o tytuł, a słabsza o życie. Pewnie, że grozi to rozdaniem kart przed ostatnią kolejką, lecz bardziej grozi to atrakcyjną końcówką. Ten system sprawdzał się niemal rokrocznie i do samego końca trwała walka o tytuł.
Raz tylko, w 2006 roku, pieczątkę na tytule wcześniej przybiła ekipa z Wrocławia. I co? I z miejsca system zlikwidowano. Bo to jest nasz największy problem - majstrowanie w regulaminie pod wpływem chwili, na podstawie ostatniego sezonu. Nie potrafimy spojrzeć na sprawę racjonalnie i pogodzić się z faktem, że nie zawsze o wszystkim zdecyduje ostatnia kolejka. A najlepsze piłkarskie ligi w Europie to jak funkcjonują? Hiszpańska, niemiecka, angielska, włoska... Czy nawet polska. Jeśli Barcelona, Bayern czy Raków zapewnią sobie tytuł na trzy kolejki przed końcem, to nikt nie wprowadza w kolejnym sezonie play-offów. Bo taki jest sport. Można wygrać nieznacznie i dopiero na samej kresce lub przekonująco i z przewagą wypracowaną już znacznie wcześniej.
Nie twierdzę, że to system pozbawiony wad. Mam świadomość, że i play-offy swój urok mają, nawet w obecnej, podejrzanej formie. Wszelako jest coś, co mnie przekonuje do czwórek. Na wynik pracuje się przez CAŁY DŁUGI sezon, a więc o coś jest niemal KAŻDY mecz.
Wojciech Koerber
Zobacz także:
- Są chętni na transfer Chrisa Holdera. Złożyli już ofertę
- Frekwencja na stadionach żużlowych. Tłumy w PGE Ekstralidze, gorzej na zapleczu