Po podjęciu decyzji o przełożeniu meczu Abramczyk Polonii Bydgoszcz z Aforti Startem Gniezno na Ryszarda Bryłę spadła lawina krytyki. Zdaniem kibiców obu drużyn taki werdykt został wydany zbyt pochopnie, a tor można było doprowadzić do używalności.
Krzysztof Kanclerz zapewnia, że w Bydgoszczy robiono wszystko, aby mecz doszedł do skutku, ale warunki panujące na torze okazały się nie do przejścia. Menedżer gospodarzy zauważa, że z perspektywy trybun nawierzchnia wyglądała zupełnie inaczej, niż z bliska i mogła sprawiać złudne wrażenie nadającej się do jazdy.
- Słyszałem głosy kibiców, którzy mówili, że tor jest dobry i spokojnie da się na nim jechać. Można było odnieść takie wrażenie, obserwując go z perspektywy trybun, ale proszę mi wierzyć, z bliska nawierzchnia wyglądała zupełnie inaczej. Była nierówna, miejscami zalana. Wszystko to widać na zdjęciach - zauważył menedżer Polonii.
ZOBACZ WIDEO Ilona Termińska: Współczuję Krzysztofowi Meyzemu
- Pogoda w Bydgoszczy była wyjątkowo niesprzyjająca. Deszcz padał tu od kilku dni, nawet w trakcie nocy poprzedzającej zawody. Tor przyjął bardzo dużo wody. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby mecz się odbył. Pracowaliśmy już od 7 rano. W sobotę także nie pozostawaliśmy bierni wobec panujących warunków atmosferycznych i staraliśmy się doprowadzić nawierzchnię do porządku pod okiem komisarza. Niestety nie udało się - mówił Krzysztof Kanclerz.
Jazda na takim torze mijała się z celem, protestowały obie drużyny
Menedżer Polonii Bydgoszcz zaznaczył, że zawodnicy jednej i drugiej drużyny byli zgodni i nie chcieli występować tego dnia przy Sportowej 2. Krzysztof Kanclerz zwrócił także uwagę na fakt, że nawet gdyby obie ekipy wyjechały na tor, kibice nie mogliby liczyć na ciekawe widowisko, gdyż takowe uniemożliwiał stan nawierzchni.
- Zarówno zawodnicy naszej drużyny, jak i Aforti Startu Gniezno byli jednomyślni i nie chcieli ryzykować zdrowia, jadąc w tym spotkaniu. Po obchodzie toru, kapitanowie obu drużyn przekazali swoje wątpliwości sędziemu. Ten podjął jedyną słuszną decyzję i zarządził przełożenie meczu. Wystarczy sobie przypomnieć, co działo się kilka dni temu w Pradze, gdzie zdecydowano, że zawody muszą się odbyć za wszelką cenę. Nikomu nie zależało na kolejnej profanacji żużla w tym sezonie - zapewniał nasz rozmówca.
- Tor nie był równomierny na całej jego szerokości. Problem sprawiały oba łuki, zwłaszcza początek tego drugiego, gdzie było mokro i utworzyła się tak zwana plastelina. W takich warunkach bardzo łatwo o kontuzje, a trudno o atrakcyjne widowisko. Żużlowcy jechaliby gęsiego od startu do mety. Nie walczyliby między sobą, tylko z nawierzchnią. Na pierwszym miejscu zawsze należy stawiać dobro zawodników. Jazda na takim torze nie ma sensu, nikomu nie zależy na kolejnej antyreklamie żużla - skomentował menedżer bydgoskiej drużyny.
Werdykt zapadł zbyt późno
Według Krzysztofa Kanclerza decyzję o przełożeniu spotkania można było podjąć dużo wcześniej, okazując tym samym należyty szacunek kibicom. Ci tłumnie zgromadzili się na Sportowej, aby dopingować swoich ulubieńców, lecz finalnie musieli obejść się smakiem i opuścić stadion z towarzyszącym im uczuciem zawodu.
- Mam trochę żalu o to, że decyzja co do odwołania spotkania zapadła tak późno. Mecz od kilku dni miał status zagrożonego, nawierzchnia była w złym stanie. Według mnie takie kwestie powinno rozstrzygać się dużo wcześniej, na przykład o godzinie dwunastej. Chodzi o szacunek do kibiców, którzy niepotrzebnie przyjeżdżają na stadion i wychodzą z niego rozczarowani. To nie jest fair - podsumował Krzysztof Kanclerz.
Bogumił Burczyk, WP SportoweFakty
Zobacz także:
Kolejarz depcze po piętach PSŻ-owi
Gdzie i kiedy oglądać żużel w telewizji?