We wtorek Orlen potwierdził organizację konferencji prasowej, w której udział wezmą m.in. Robert Kubica, prezes Orlenu Daniel Obajtek, wicepremier Jacek Sasin oraz szefujący spółce-córce Orlen Deutschland Waldemar Bogusch. O tym, że ma się ona odbyć spekulowano już od jakiegoś czasu, choć wskazywano bardziej na koniec lutego, a nie jego początek.
Konferencja nie jest dziełem przypadku, zwłaszcza jeśli pojawia się na niej szef niemieckiej oddziału Orlenu. Należy oczekiwać potwierdzenia startów Kubicy w DTM. I to w ramach prywatnego zespołu, za który w pełni odpowiadać będzie firma z Polski. Na naszych oczach dzieje się historia, bo nigdy wcześniej nie mieliśmy swojego zespołu w tak elitarnej serii.
Długa droga Kubicy do DTM
Wiele wskazuje na to, że w czwartek Kubica osiągnie kolejny etap wyścigu, który swój początek miał tak naprawdę w styczniu 2013 roku. Wtedy po raz pierwszy testował samochód DTM. Znajomość z Toto Wolffem pozwoliła mu na sprawdzenie Mercedesa. Doszło do tego niespełna dwa lata po wypadku rajdowym krakowianina, który przerwał jego karierę w F1.
ZOBACZ WIDEO: Nowy inwestor w Polonii Warszawa? "Ta sytuacja pokazuje, dlaczego wielki biznes nie wchodzi do polskiego futbolu"
Kubica, choć było to jego pierwsze zetknięcie z DTM, niemal od razu kręcił rekordowe czasy i zachwycił inżynierów Mercedesa. Do żadnych zaawansowanych rozmów z Niemcami wtedy nie doszło, choć za sprawą serdecznych relacji Polaka z Wolffem zapewne osiągnięcie kompromisu nie byłoby trudnym zadaniem. Kubica przegrał wtedy ze swoją psychiką.
DTM i tory asfaltowe przypominały Kubicy, co stracił w lutym 2011 roku rozbijając się o metalową barierkę w Ronde di Andorra. Sam mówił o tym kilkukrotnie. Niemiecka seria wyścigowa stanowiła dla niego świetną opcję, bo ze względu na szerokie wnętrze nie odczuwał problemów w związku z kontuzjowanym ramieniem. Mimo to, wybrał ściganie w rajdach WRC. To środowisko nie przypominało mu bowiem o F1.
Po latach Kubica wyleczył się z tej traumy, nieco inaczej poukładał szufladki w głowie. Nauczył się, że pewne czynności musi robić inaczej, że czasu nie cofnie. To pozwoliło mu z powrotem zasiąść za kierownicą samochodu F1, a teraz sprowadza go do DTM.
35-latek o rywalizacji w tej serii wspominał już w momencie, gdy ogłaszał rozstanie z Williamsem we wrześniu ubiegłego roku. Chcąc pozostać w czołowej serii wyścigowej, tak naprawdę nie miał szerokiego pola manewru. DTM po F1 to najlepszy wybór. Konkurować może z nim WEC, ale Polak nie ma wielkiego doświadczenia w wyścigach długodystansowych i to również nie jest jego naturalne środowisko.
Dlaczego prywatne BMW?
Znaleźli się tacy, którzy twierdzą, że Kubica wybrał starty w prywatnym zespole, bo to idealne wytłumaczenie ewentualnych kiepskich wyników w DTM. Można się bowiem obronić argumentem, że marka z Monachium lepiej traktuje fabrycznych kierowców.
Dlaczego Kubica i Orlen postawili na prywatny zespół? Prawdy zapewne się nie dowiemy, nawet po czwartkowej konferencji. Powodów może być co najmniej kilka. Przede wszystkim, wycofanie się Aston Martina z DTM. Niemcy zaczęli robić wszystko, by wydłużyć listę startową swojej serii, a Kubica jako jeden z nielicznych może się poszczycić sponsorem, który takie starty mu sfinansuje. Ta decyzja uwolniła jedno miejsce w fabrycznym BMW i otrzymał je Jonathan Aberdein.
Prywatny zespół daje Orlenowi lepszą ekspozycję marki, bo należy oczekiwać, że M4 DTM prowadzone przez Kubicę będzie całe oklejone charakterystycznym orłem lub gwiazdą, jeśli firma ostatecznie postanowi promować markę Star. Pod taką nazwą Orlen sprzedaje bowiem swoje paliwa w Niemczech. To ważne, bo firma z Płocka sukcesywnie zwiększa liczbę stacji u naszych zachodnich sąsiadów i planuje rebranding. Uniknie się przy tym konfliktu interesu, bo BMW w szerokim zakresie współpracuje z Shellem.
Głupotą byłoby też, gdyby BMW w jakiś sposób dyskryminowało Kubicę, nawet jeśli nie trafił on do zespołu fabrycznego. W Monachium zdają sobie sprawę z magii nazwiska krakowianina. Tak popularny kierowca jest potrzebny DTM. Zwłaszcza w sytuacji, gdy seria przeżywa kryzys i w roku 2020 będą w niej rywalizować tylko dwie firmy.
Na dodatek nie znamy dalekosiężnych planów Kubicy. Nie wiemy, na ile realnie bierze on pod uwagę ewentualny powrót do F1 w roku 2021. Może się okazać, że kolejne lata poświęci wyłącznie DTM. Zatem BMW musi robić wszystko, by w razie takiej decyzji chciał nadal startować w zespole z Monachium.
Na co stać Kubicę?
BMW w zeszłym roku z kretesem przegrało walkę z Audi o tytuł. Niemcy ciężko pracowali przez ostatnie miesiące, aby nadrobić stracony dystans, ale ostatnie plotki sugerują, że na początku sezonu model M4 DTM nadal ma mieć nadwagę względem konkurenta z Ingolstadt, co lepiej wróży Audi.
Marco Wittmann, dwukrotny mistrz DTM i najlepszy kierowca BMW w minionym sezonie, musiał zadowolić się ledwie trzecią pozycją w roku 2019. Do zwycięzcy Rene Rasta stracił aż 120 punktów. To sporo, co tylko pokazuje jaka była różnica między zespołami z Ingolstadt i Monachium.
Kubica był minimalnie szybszy od Wittmanna w grudniowych testach DTM dla młodych kierowców w Jerez, ale nie wiemy, co dokładnie sprawdzali obaj kierowcy, z jakich ustawień korzystali i ile mieli paliwa w swoich samochodach. Polak może być od razu szybki, ale nie musi. DTM ma swoją specyfikę, różni się od F1 i wymaga nieco innego stylu jazdy. Na tej serii potknęli się już inni kierowcy z Formułą 1 w CV.
Czytaj także:
Pieniądz nie śmierdzi. Jak F1 ignoruje prawa człowieka
GP Chin we wrześniu albo październiku. Wszystko z powodu koronawirusa