Robert Kubica w wyścigach długodystansowych WEC jest kierowcą prywatnego samochodu Ferrari (numer 83) w ramach zespołu AF Corse. Z perspektywy włoskiej firmy ważniejsze są fabryczne załogi (numer 50 i 51). To one skupiają na sobie uwagę największych sponsorów, stanowią podstawę działalności Ferrari w tej serii wyścigowej i punktują do klasyfikacji mistrzostw.
Ferrari od zeszłego sezonu powtarza, że każdą z załóg traktuje jednakowo. To jednak teoria. Praktyka pokazuje co innego. Gdy w 1812 km Katar doszło do walki między ekipą prywatną a fabryczną, prawda wyszła na jaw. Kubica w ostatniej fazie wyścigu był bombardowany komunikatami od inżyniera, które miały jasny przekaz.
Te wszystkie słowa o tym, że załoga Ferrari jadąca za Polakiem ma świeższe opony, że nie ma sensu się bić o obronę prowadzenia, miały ukryty przekaz. Włosi dążyli do tego, aby Kubica dał się wyprzedzić bez walki, aby zwycięstwo w Katarze odniosła fabryczna załoga. - No i? - zapytał w pewnym momencie krakowianin, gdy miał dość komunikatów inżyniera. Po tonie głosu dało się zauważyć, że jest wściekły.
ZOBACZ WIDEO: Artur Siódmiak dziś jest legendą. "Wychowałem się na blokowisku"
Kubica się wściekał, bo w końcówce wyścigu - zamiast skupiać się na spokojnej jeździe i sytuacji na torze - musiał robić za inżyniera wyścigowego. Ostatecznie postawił na swoim. Podczas ostatniego pit-stopu pozostał za kierownicą, nie zmienił ogumienia, a sprawniejsza strategia fabrycznej załogi dała jej zwycięstwo. Ekipa Polaka musiała zadowolić się drugim miejscem.
Okazało się, że Kubica miał rację. Powiedział to później zresztą inżynierowi, że niepotrzebne były te wszystkie komunikaty, bo załoga numer 50 i tak znalazła się na prowadzeniu. Znów okazało się, że Polak zza kierownicy widzi więcej niż stratedzy z perspektywy garażu.
Ferrari ma długą strategię stosowania "poleceń zespołowych", zwłaszcza w Formule 1. Rubens Barrichello w czasach Michaela Schumachera kilkukrotnie był upokarzany i musiał oddawać prowadzenie w wyścigu Niemcowi. Kilka lat później Felipe Massa regularnie słyszał komunikat "Fernando jest szybszy niż ty" (słynne "Fernando is faster than you"), co było ukrytym poleceniem, by oddać pozycję Fernando Alonso.
Warto o tym pamiętać, bo początek sezonu 2025 pokazuje, że Ferrari ma obecnie najlepszy samochód w stawce WEC. Za kilka tygodni znów mogą powtórzyć się obrazki z Kataru, gdy Włosi będą próbowali pozbawić Kubicę szansy na zwycięstwo na Imoli. Będzie to dla nich domowy wyścig i naciski na sukces fabrycznych załóg na własnym torze będą jeszcze większe.
Włosi po wyścigu w Katarze wiedzą, że Kubica nie będzie marionetką. Nie będzie pokorny, jak przed laty Massa w F1. Być może następnym razem inżynier będzie musiał powiedzieć wprost: "Robert, przepuść fabryczną załogę".
Kubica ma świadomość, że ekipa prywatna zawsze będzie traktowana po macoszemu. Dlatego już ubiegłej jesieni szukał miejsca w fabrycznym zespole. Ostatecznie uznał, że i tak największe szanse na upragniony triumf w prestiżowym 24h Le Mans ma w prywatnym AF Corse. Prywatne Ferrari ma mimo wszystko przewagę w osiągach nad fabrycznymi, ale mniej konkurencyjnymi samochodami spod znaku BMW, Alpine czy Cadillaka. Dlatego krakowianin został w załodze numer 83.
Polak stąpa po cienkiej linii. Z jednej strony musi walczyć o swoje w obecnym sezonie, z drugiej - bez wątpienia jego celem jest awans do fabrycznej załogi Ferrari. Włosi przed rokiem podjęli decyzję, by nie zmieniać obsady w samochodach numer 50 i 51. Uznano, że model 499P jest na tyle świeżą konstrukcją, że zmiana w składzie może mieć negatywne skutki.
Nie wyobrażam sobie, aby po sezonie Włosi znów pozostawili niezmieniony skład załóg numer 50 i 51. Kubica jest ich największym atutem. To kierowca-inżynier-strateg w jednej osobie. Dane gromadzone przez Polaka w ramach załogi numer 83 otrzymują też do wglądu inżynierzy i zawodnicy z fabrycznych samochodów. Polak pracuje więc na sukces całej firmy. Nieprzypadkowo jej szef mówił w zeszłym roku, że koniecznie chce dalej współpracować z krakowianinem.
Kubica w Katarze spędził za kierownicą modelu 499P niemal pięć godzin, czyli połowę dystansu wyścigu. Jeśli Ferrari nie doceni jego wysiłków, krakowianin poszuka szczęścia gdzie indziej. BMW, Porsche czy Aston Martin - chętnych na usługi 40-latka nie powinno zabraknąć. Tam też nikt nie będzie próbował pozbawiać go szans na zwycięstwa.