DTM: niemiecka seria wyścigowa na zakręcie. Tego problemu nie rozwiąże nawet Robert Kubica

Materiały prasowe / BMW / Na zdjęciu: Robert Kubica
Materiały prasowe / BMW / Na zdjęciu: Robert Kubica

Wyjście Aston Martina z DTM to ogromny problem. Podczas gdy klasa chciała ściągać do siebie największe gwiazdy z F1, jak chociażby Roberta Kubicę, właśnie pozostały w niej tylko dwie firmy. Rządzący DTM mają mało czasu, by naprawić sytuację.

O możliwym wyjściu Aston Martina i zespołu R-Motorsport, który wystawiał do rywalizacji samochody brytyjskiego producenta, spekulowało się w świecie DTM od pewnego czasu. Ekipa nie wzięła udziału w grudniowych testach dla młodych kierowców w Jerez. Do tego wypowiedziała umowę firmie HWA, z którą współpracowała w zakresie silników.

Wyjście Aston Martina z DTM stało się faktem w piątek. Tym samym niemiecka seria wyścigowa ma olbrzymi problem, bo na polach startowych w roku 2020 widnieć może tylko 14 kierowców. Przy tak wąskiej stawce trudno o stworzenie ciekawego produktu. Świadomość tego mają nie tylko Gerhard Berger, który zarządza serią, ale też szefowie Audi i BMW. Kategoria, w której rywalizują ledwie dwie firmy, nie jest atrakcyjna dla kibica.

Czytaj także: Prezentacja Alfy Romeo zaplanowana na 19 lutego

Zwłaszcza że Berger miał ambitny plan, by uczynić DTM znacznie bardziej rozpoznawalnym na światowych rynkach. Chciał go zrealizować poprzez przyciągnięcie do swojej serii gwiazd F1 - Robert Kubica w sezonie 2020 może być dobrym tego początkiem. W kolejce są inni doświadczeni kierowcy F1 - Nico Hulkenberg, Fernando Alonso czy Sebastian Vettel.

ZOBACZ WIDEO F1. Kubica będzie miał pod górkę z Giovinazzim? "Są profesjonalistami. Nie będzie żadnych pretensji"

Krok w tył

Aston Martin wszedł z rozmachem do DTM i po ledwie roku równie głośno z niego wychodzi. Firma zastąpiła w stawce Mercedesa i sprawiła, że w zeszłym sezonie nadal mogliśmy oglądać rywalizację trzech producentów. - Dość późno zdecydowali się na ogłoszenie swojego wyjścia. Zakładaliśmy, że będą zaangażowani w DTM w dłuższej perspektywie - ocenił w "Motorsport Magazin" Berger.

Decyzji R-Motorsport i Aston Martina trudno się dziwić, jeśli spojrzymy na wyniki sezonu 2019. Szwajcarski zespół w połączeniu z brytyjskim producentem dysponował znacznie mniejszymi środkami niż Audi czy BMW. Przełożyło się to na zdobyte punkty. Ekipa wywalczyła ich ledwie 64, podczas gdy prywatny zespół WRT, korzystający z pojazdów Audi, zainkasował 79 "oczek". O dorobku fabrycznych teamów BMW (550) czy Audi (1132) lepiej nie wspominać.

Austriak jest jednak spokojny o przyszłość zarządzanej przez siebie serii. - Prowadzimy rozmowy z kilkoma producentami samochodów i zespołami. Jesteśmy pewni tego, że będziemy mogli zaoferować kibicom pełne pola startowe w sezonie 2020. Nasza lojalna grupa fanów zasługuje na to - dodał Berger.

Czas jednak nagli. Już w połowie marca odbędą się przedsezonowe testy DTM na torze Monza. W końcówce kwietnia w belgijskim Zolder zorganizowany zostanie z kolei pierwszy weekend wyścigowy. Jeśli ktokolwiek zdecyduje się na dołączenie do stawki, trudno oczekiwać, aby był świetnie przygotowany i zorganizowany.

Kierunek japoński?

DTM ma kilka opcji na rozwiązanie kłopotu. Ten najprostszy to zaproszenie do współpracy któregoś z japońskich producentów. Jesienią zorganizowano przecież nawet wyścig Dream Race na torze Fuji w Japonii, w którym połączono klasy DTM i Super GT. W tej drugiej rywalizują przecież Lexus, Honda czy Nissan.

- Nigdy nie robię dwóch kroków na raz. Z pewnością nie chcę działać pod presją. Zawsze stawiam jedną stopę po drugiej. Japończycy potrzebują zaufania, budujmy ten sport wspólnie - mówił Berger w "Auto Motor und Sport" pytany o to, czy widzi miejsce dla Japończyków w DTM.

- Chcę im dać czas do namysłu. Być może warto pomyśleć o kolejnym wyścigu w Japonii w roku 2020, na który przyjedziemy z niemieckimi samochodami, a w zamian zaprosimy ich do siebie na jakieś zawody w ramach wymiany - dodawał szef DTM. Niewykluczone, że decyzja Aston Martina przyspieszy jego plany.

Gdzie są Niemcy?

Przy okazji kryzysu DTM rządzący serią pozwolił sobie również na uderzenie w niemieckich producentów samochodów. W końcu nasi zachodni sąsiedzi są potentatem w branży, a w ostateczności tylko BMW i Audi chcą konkurować w tej kategorii wyścigowej. Próżno w niej szukać Opla, Volkswagena czy Mercedesa.

- Gdyby wszystkie rzeczy, które planowaliśmy z Audi, BMW i Mercedesem zostały zrealizowane i wszyscy dotrzymaliby słowa, właśnie znajdowalibyśmy się na szczycie - powiedział Berger w "Auto Motor und Sport".

- Gdzie jest niemiecki przemysł motoryzacyjny, nie licząc BMW i Audi? Po F1 i serii NASCAR nasza seria wyścigowa jest najlepszą platformą marketingową i promocyjną. Jeśli zniszczymy DTM, to nie widzę żadnego zastępstwa. Odbudowanie potem od zera takiej kategorii wyścigowej pochłonie mnóstwo czasu i pieniędzy - dodawał Austriak.

Warto przy tym zauważyć, że Volkswagen jeszcze kilka lat temu brał udział w Rajdzie Dakar czy mistrzostwach świata WRC. Z motorsportu wycofał się wskutek afery związanej z silnikami Diesla. Władze firmy postanowiły skupić się na promowaniu ekologicznych rozwiązań i uznały, że rywalizacja w sportach motorowych źle wpływa na jej wizerunek. Podobną ścieżkę obrał Mercedes, który poświęcił DTM na rzecz Formuły E.

- Uważam tę tendencję za niepokojącą, bo samochód zawsze był czymś więcej niż środkiem transportu. Rozpala emocje wśród ludzi, reprezentuje pewien status. Pod tym względem wyścigi zawsze były ważnym narzędziem promocyjnym - wyjaśnił Berger.

Ratunek z Polski?

Istnieje jeszcze jeden scenariusz, który pozwoli na zatkanie dziury powstałej po wyjściu ze stawki Aston Martina. To prywatny zespół BMW, który byłby współfinansowany przez Orlen. Firma z Monachium poszłaby wtedy śladami Audi, które użycza swojego sprzętu belgijskiemu teamowi WRT.

Orlen myśli o DTM ze względu na osobę Roberta Kubicy, który w roku 2020 chce nie tylko pracować w padoku Formuły 1 jako rezerwowy kierowca Alfy Romeo, ale też myśli również o regularnym ściganiu. Nieprzypadkowo brał udział w zimowych testach DTM dla młodych kierowców w hiszpańskim Jerez.

Szacuje się, że koszt prowadzenia prywatnego zespołu w DTM wynosi 5-6 mln euro. Dla Orlenu są to stosunkowo niewielkie pieniądze, a firma zyskałaby dodatkową możliwość promocji marki Star, pod którą sprzedaje paliwa w Niemczech. Dodatkowo BMW w ten sposób odzyskałoby część pieniędzy zainwestowanych w prowadzenie zespołu fabrycznego.

Szefowie firmy z Monachium mieli prowadzić rozmowy z R-Motorsport w sprawie przejęcia ich licencji, o czym informowały niemieckie media. Władze BMW nie chciały jednak komentować sprawy.

Czytaj także: Aston Martin opuszcza DTM. Co to oznacza dla Kubicy?

- Żałujemy, że R-Motorsport nie wystartuje w nowym sezonie DTM. Szkoda, bo ten zespół wzmocnił konkurencyjność stawki w roku 2019. Jego wyjście z DTM zmienia sytuację i musimy ją przedyskutować z kierownictwem naszej serii wyścigowej. Przed DTM ciągle są niezłe perspektywy, jeśli weźmiemy pod uwagę planowaną hybrydyzację silników czy też ich elektryfikację. Jednak, aby w pełni wykorzystać potencjał DTM w średniej i dłuższej perspektywie, to potrzebujemy większej liczby producentów - skomentował w "Speedweeku" Jens Marquardt, szef BMW.

Źródło artykułu: