Nie jest tajemnicą, że w ciągu ostatnich trzech sezonów Gregor Schlierenzauer nawet w niewielkim stopniu nie potrafi nawiązać do swoich dawnych, budzących podziw występów. Austriak w 2016 roku ogłosił przerwę w karierze spowodowaną brakiem motywacji i przez długi czas zmagał się z przykrymi kontuzjami, które wyeliminowały go z rywalizacji z najlepszymi.
Przed rozpoczętym w sobotę sezonem 2018/2019 skoczek zapowiadał jednak, że jest na dobrej drodze by znów wrócić do czołówki. Tłumaczył, że po raz pierwszy od kilku lat faza letnich treningów nie była zakłócona problemami zdrowotnymi i kontuzjami. Pozwalało to znakomitemu niegdyś zawodnikowi z optymizmem patrzeć w przyszłość.
Ku rozczarowaniu fanów Austriaka, inauguracyjny weekend PŚ w Wiśle zupełnie nie poszedł po jego myśli. Skoczek nie znalazł się w drużynie, która w sobotę stanęła na trzecim stopniu podium. W niedzielę natomiast oddał bardzo słaby skok w pierwszej serii i to właśnie na niej zakończył swój występ w konkursie indywidualnym. Ostatecznie zajął bardzo odległe, 48 miejsce. Gorszy od Austriaka był tylko Rosjanin Denis Korniłow.
ZOBACZ WIDEO Niemiec pod wrażeniem Polaków. "Kolejny raz będziemy musieli ich gonić"
Legenda dotyczy właśnie dawnych czasów.
Schlierenzauer jest aktualnym skoczkiem.