Nie czarujmy się - LGP nie należy do zawodów prestiżowych. Rafał Kot nazywa cykl w sposób dosadny - okresem przygotowawczym. I właśnie tak należy go traktować. To takie mecze towarzyskie przed najważniejszymi zawodami, czyli konkursami Pucharu Świata, a przy tym także mistrzostwami świata czy igrzyskami olimpijskimi - w zależności od sezonu. Choć ojciec Macieja, reprezentanta Polski, dodaje, że zawody na igelicie są nieco ważniejsze niż sparingi, bo przecież w meczach towarzyskich nie gra się o trofeum.
Ale czy pamięta ktoś np. zwycięzcę piłkarskiego International Champions Cup, z 2015 roku? Może skala porównania nie jest idealna, ale to turniej towarzyski i nie gra się przecież o nic. Dla piłkarzy to sprawdzian, przygotowanie, zaczyn przed upieczeniem futbolowego chleba, który kibice będą jeść przez cały sezon.
Z rangi LGP doskonale zdaje sobie sprawę Horngacher, który na zawody w Courchevel wystawi drugi garnitur kadry. W sierpniu trzeba próbować nowego sprzętu, porównać moment przygotowań z rywalami, ale niekoniecznie wygrywać. Oczywiście - kolejne triumfy cieszą - ale nie znaczą nic ponad to, że skoczkowie świetnie radzą sobie latem. A nie tego oczekujemy.
Ostatnim skoczkiem, który wygrał zarówno LGP jak i po nim PŚ, był Simon Ammann. Było to w sezonie 2009/2010. Zaraz przed nim sztuki tej dokonali Gregor Schlierenzauer, Thomas Morgenstern, Adam Małysz, Jakub Janda. Jednak nikt po nich już sobie z takim zadaniem nie poradził. W letnich zmaganiach triumfowali: Ito, Morgenstern, Wank, Wellinger, Damjan, Sekuyama, Kot, a ostatnio - Kubacki. Efekty tych zwycięstw są takie, że żaden z nich nie stanął w zimie nawet na podium.
Nie rozumiem więc nazywania decyzji Horngachera zaskakującą czy kontrowersyjną, co przewijało się w różnorakich dyskusjach. Skoki narciarskie to sport zimowy. I takim pozostanie.
ZOBACZ WIDEO Wilfredo Leon trenował z kadrą Polski. "Dobrze, że mogliśmy go poznać"