Brązowy medal wywalczony przez Polaków w Oberstdorfie jest historyczny - nigdy wcześniej naszej drużynie skoczków nie udało się stanąć na podium mistrzostw świata w lotach. Tym razem Piotr Żyła, Stefan Hula, Dawid Kubacki i Kamil Stoch do końca musieli odpierać ataki Niemców, ale zdołali obronić trzecią pozycję.
- Na pewno to był dla nas ciekawy konkurs. Raz byliśmy na trzecim miejscu, raz na czwartym. Fajnie, że udało się zdobyć medal, mimo że chłopakom brakowało trochę świeżości. Kiedy zespół jest mocny i zgrany, to nawet bez wysokiej dyspozycji potrafi walczyć o podium - powiedział po konkursie Adam Małysz.
Postawę poszczególnych zawodników dyrektor PZN ds. skoków narciarskich i kombinacji norweskiej ocenił następująco: - Dawid skoczył bardzo dobrze. Kamil trochę odczuł sobotnie zawody, zeszły z niego emocje i to nie była jego topowa dyspozycja. Gdyby ją pokazał, moglibyśmy nawiązać walkę nawet z Norwegami. Jednak kiedy emocje schodzą, zawodnik podświadomie się rozluźnia. Niby czuje, że wszystko jest tak samo, ale nie idzie mu już tak dobrze.
- Piotrek spisał się nieźle, Stefanek też, zresztą w jednym ze swoich skoków odrobił punkty nawet do Norwegów. Dla niego to pierwszy medal w zawodach rangi międzynarodowej. Niejeden go już skreślił, a on mimo wszystko cały czas się rozwijał. Dostał swoją szansę i ją wykorzystał.
Decydujący moment polsko-niemieckiej walki o brąz miał miejsce w drugiej grupie skoczków w drugiej serii. Stefan Hula skoczył wtedy o 23,5 metra dalej od Stephana Leyhego (210 przy 186,5 Niemca). Poniesionych wówczas strat gospodarze mistrzostw nie byli już w stanie odrobić. Z kolei Polacy nie zdołali doścignąć Słoweńców, którzy dość niespodziewanie sięgnęli po srebro.
- Można powiedzieć, że pierwszy raz nam Niemcy pomogli - śmiał się Małysz na wzmiankę o "pomocy" ze strony Leyhego. - Sensacja zawodów to na pewno Słoweńcy. Już w czasie próbnej serii mówiłem, że będą groźni, zwłaszcza jeśli pojawi się przedni wiatr. Domen Prevc, który wcześniej "rąbał" po buli, okazał się jednym z mocniejszych punktów tej ekipy. Na pewno byli bardzo skoncentrowani i zasłużenie stanęli na podium. Czapki z głów - ocenił czterokrotny złoty medalista mistrzostw świata.
Zapytaliśmy też o stroje, w jakich nasi reprezentanci wystąpią na igrzyskach. - Do Zakopanego przywiozą je prawdopodobnie na przymiarki. Pewnie ich kolor będzie taki sam, jak tych, z których zawodnicy korzystają obecnie, czyli brązowy, bo to sprawdzony materiał. Prace cały czas jednak trwają, kombinezony trzeba uszyć od nowa, na tych olimpijskich nie może być przecież żadnych reklam. Część testów odbyła się już w Zakopanem przed Turniejem Czterech Skoczni i dlatego obiekt był wtedy zamknięty dla innych - zdradził dyrektor PZN ds. skoków narciarskich i kombinacji.
Zanim igrzyska, kolejnym przystankiem w sezonie skoków narciarskich są konkursy Pucharu Świata w Zakopanem. Zdaniem Małysza nie będą to dla naszych zawodników łatwe zawody. - Jesteśmy u siebie, oczekiwania są dużo większe, tysiące polskich kibiców. Musimy do tych konkursów podejść jak do każdych innych zawodów. Wiadomo, że w tym roku najważniejsze są igrzyska olimpijskie i trzeba robić wszystko, żeby tam być w stu procentach skoncentrowanym.
Po Wielkiej Krokwi, a przed igrzyskami w Pjongczang, skoczków czekają jeszcze tylko zawody w "niemieckim Zakopanem", czyli w Willingen. Choć drugi z tych konkursów odbędzie się zaledwie cztery dni przed kwalifikacjami na normalnej skoczni w Alpensia Jumping Park, na tę chwilę Polacy zamierzają w Willingen wystartować.
- Jadą tam prawie wszyscy. Ja przed mistrzostwami świata w Sapporo bałem się, że jeśli wystartuję w Willingen, zabraknie mi czasu, żeby odpowiednio zaaklimatyzować się w Japonii. A jednak wystartowałem i potem mistrzostwa były dla mnie udane. Myślę, że występ w tych jeszcze jednych zawodach nie ma aż tak dużego znaczenia - ocenił Małysz.
Według prognoz meteorologów w Pjongczang w czasie igrzysk ma być bardzo zimno, co dla niektórych skoczków może okazać się dodatkowym utrudnieniem. "Orzeł z Wisły" uważa jednak, że ten czynnik również nie powinien być decydujący.
- Skok trwa kilka sekund, większość czasu zawodnicy spędzają w ogrzewanym pomieszczeniu. Problem robi się wtedy, jak coś się przedłuża i trzeba czekać na tej "półce" przed samym skokiem. Jeśli takie rzeczy się nie dzieją, problemu nie ma. Mam jednak nadzieję, że w Korei nie będzie tak zimno, jak w czasie mistrzostw świata w Lahti w 2001 roku - roześmiał się Małysz na wspomnienie zawodów sprzed 17 lat, gdy temperatura na skoczni spadała nawet poniżej - 20 stopni Celsjusza.
Małysz w czasie igrzysk będzie współpracował z Telewizją Polską, choć zdementował informacje, że wystąpi w roli komentatora konkursów. - Pojawię się jako ekspert. Nie wiem, skąd ta informacja o komentowaniu. TVP ogłosiło nawet na swojej stronie, kto jedzie do Pjongczang w jakiej roli i w ogóle mnie tam nie było - wyjaśnił.
Z Oberstdorfu - Grzegorz Wojnarowski, WP SportoweFakty
ZOBACZ WIDEO: Kamil Stoch może pobić swój życiowy rekord i skoczyć dalej niż 251,5 metra